Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kilka dni temu skończyłem czytanie brytyjsko-rosyjskiej SN. Jestem wstrząśnięty! Nie tylko tzw. meritum, ale i jakością tej edycji. Razem z numerem brytyjsko-polskim, brytyjsko-rosyjska SN to po prostu hit, duet hitów, antologia bliska doskonałości. Przede wszystkim z racji meritum, ale również z racji spójności narracji. Chodzi również o to, że udało się tu opisać zjawisko zwane Imperium w sposób chronologiczny. Obie edycje SN to po prostu dokumenty historyczne, niemal brutalna rachunkowość.

Wdzieczność Gabrielowi i p. Modzelewskiemu za edycję brytyjsko-rosyjską, a przede wszystim autorm. Gdzież ja by znalazł taki wielki kawał Hakluyta "Najważniejszych wypraw żeglarskich, podróży i odkryć (Anglików do XVI w.)", albo syntetyczne i trzymające w napęciu wprowadzenie do historii kompanii moskiewskiej p. Gancarz (ci Tatarzy w stajni Her Majesty powalili mnie na samym wstępie), albo tekst p. Lipskiego o Wielkiej Grze, albo historia dojścia do duchowego ogarnięcia, pod wpływem ćwiczeń duchowych igancjańskich, Williama Palmera opisana niezawodnym piórem p. Laskowskiego, albo albo historia złotych, brytyjskich interesów maślanych w Moskowii, autorstwa p. Rembikowskiej, albo z beznamiętnym, niemal anglosaskim, chłodem, with stiff-upper-lip, opisane przez p. Murat, dzieje brytyjsko-sowieckiego dojenia ludu pracującego moskwicińskich miast i wsi, wyzwolonego dopiero co spod burżujskiego ucisku. To są po prostu rachunki wystawione Imperium przez historię.

Nadto brytyjsko-rosyjska SN to benefis niezwylke pracowitej tłumacznki p. Joanny Góreckiej-Pyryt (tłumaczenie Inny Lubieminko i ogromny kawał Hakluyta i wielgachny kęs Kotilainego i spółki "Romanowowie i Stuartowie", jakby kto nie wiedział dziś już klasyka historii gospodarczej). Pani Joanno bardzo dziękuję w swoim imieniu i wszystkich czytelników.

Mojego artykułu "Krajobraz zamrożonych figur" nieskromnie nie pomijam, bo wielce się nad nim natrudziłem i nadto miałem przy nim wiele radości, radości psa myśliwskiego na tropie.

Kilka dni temu skończyłem czytanie brytyjsko-rosyjskiej SN. Jestem wstrząśnięty! Nie tylko tzw. meritum, ale i jakością tej edycji. Razem z numerem brytyjsko-polskim, brytyjsko-rosyjska SN to po prostu hit, duet hitów, antologia bliska doskonałości. Przede wszystkim z racji meritum, ale również z racji spójności narracji. Chodzi również o to, że udało się tu opisać zjawisko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśnie skończyłem czytanie brytyjsko-rosyjskiej SN. Jestem wstrząśnięty i wzmożony! Nie tylko tzw. meritum, ale i jakością tej edycji. Razem z numerem brytyjsko-polskim, brytyjsko-rosyjska SN to po prostu hit, duet hitów, antologia bliska doskonałości. Przede wszystkim z racji meritum, ale również z racji spójności narracji. Chodzi również o to, że udało się tu opisać zjawisko zwane Imperium w sposób chronologiczny. Obie edycje SN to po prostu dokumenty historyczne, niemal brutalna rachunkowość.

Nosz kurczeż bladesz! Gdzież indziej znalazałby ja taki wybór tekstów Borowego i innych, zamiecionych pod samo dno wszelkich nisz. Chwała Rotmeisterowi, głównemu edytorowi tego wydania!!!
Pan Magnat po prostu nie umie czytać po polsku ani myśleć realistycznie.

Właśnie skończyłem czytanie brytyjsko-rosyjskiej SN. Jestem wstrząśnięty i wzmożony! Nie tylko tzw. meritum, ale i jakością tej edycji. Razem z numerem brytyjsko-polskim, brytyjsko-rosyjska SN to po prostu hit, duet hitów, antologia bliska doskonałości. Przede wszystkim z racji meritum, ale również z racji spójności narracji. Chodzi również o to, że udało się tu opisać...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oba tomy to fascynująca podróż w przeszłość, na Litwę, do Francji, Warszawy, Petersburga itd.. A ponieważ drugi tom ujawnia nam mniej znane źródła II Reczypospolitej i niepodległości, jest to przeszłość, która jest nieustannie obecna w teraźniejszości.
Można w ogóle całą lekturę zacząć od drugiego tomu, bo jest to nie tylko kryminał polityczny, ale nadto horror, że tak powiem, niepodległościowy. Czegoś inna nazwa mi nie przychodzi do głowy. Pan Korwin-Milewski nie tylko trzyma nas w napięciu, ale nadto swoimi demaskacjami wywołuje głębokie wstrząsy w patriotycznej duszy polskiej. Można później uzupełnić lekturę pierwszym tomem, który, prócz licznych podróży, oferuje kompendium wiedzy naocznej na temat kresów, ziemiaństwa, Rzeczypospolitej, Rosji, Francji, i ówczesnej Europy. Wiele wyjaśni np. w kwestii historii ziemiaństwa na Litwie, historii samego rodu Milewskich, w kwestii dlaczego można uznać pana Hipolita jednym z książąt polskiego ziemiaństwa, nie tylko litewskiego, w kwestii dziwnie konserwatywnych podstaw, jakoby katolickich nawet, kultury francuskiej, kraju który powolnym acz swobodnym tokiem zsuwa się ku państwowości socjalistycznej i to na oczach pana Milewskiego, ale wciąż osiąga sukcesy imperialne mocą owego ducha niepiśmiennego barona i niemal cysterskiej dyscypliny pracy i intelektu, kwestii Dumy petersburskiej i udziału w niej polskich ziemian i polityków, przede wszystkim pana Dmowskiego, w kwestii zwycięskich zmagań polskich ziemian z władzą carską a przede wszystkim z rosyjskimi biurokratami niższych szczebli, którzy w owym czasie (druga połowa XIX w.) tworzą już masę rewolucji socjalistycznej i dlatego są zarazą i przekleństwem i dla Rosji i dla Polski. Dlaczego, zapyta ktoś, zatem rewolucja nie wydarzyła się wtedy? I owszem już się wydarzała w postaci zamachów bombowych na carskich polityków. Ale czemu nie wydarzyła się na skalę masową? Bo rewolucja nie jest ruchem oddolnym. Jest to oczywisty wniosek wypływający z lektury 70 lat wspomnień.
Drugi tom wymaga mocnych nerwów. Dla nas Polaków 21 w. przyjmujących propagandę za historiografię niesie on szok za szokiem. W zasadzie powinienem doradzać czytanie go kawałek po kawałku, ale w moim przypadku to nie było możliwe. Musiałem to połknąć w ciągu dwu wieczorów, co zaowocowało jedną prawie bezsenną nocą. Z powodu właśnie szoku poznawczego. To co wciąga to niemal genialna synteza ukrytych manipulacji politycznych. Pan Hipolit ma niezwykłą zdolność do wydobywania tego co faktyczne i realne. Jak to dzisiaj mówimy, pisze jak jest. To się nazywa osąd egzystencjalny, bez żadnych złudzeń, gawęd, nagi szkielet molocha zwanego historią.

Oba tomy to fascynująca podróż w przeszłość, na Litwę, do Francji, Warszawy, Petersburga itd.. A ponieważ drugi tom ujawnia nam mniej znane źródła II Reczypospolitej i niepodległości, jest to przeszłość, która jest nieustannie obecna w teraźniejszości.
Można w ogóle całą lekturę zacząć od drugiego tomu, bo jest to nie tylko kryminał polityczny, ale nadto horror, że tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oba tomy to fascynująca podróż w przeszłość, na Litwę, do Francji, Warszawy, Petersburga itd.. A ponieważ drugi tom ujawnia nam mniej znane źródła II Reczypospolitej i niepodległości, jest to przeszłość, która jest nieustannie obecna w teraźniejszości.
Można w ogóle całą lekturę zacząć od drugiego tomu, bo jest to nie tylko kryminał polityczny, ale nadto horror, że tak powiem, niepodległościowy. Czegoś inna nazwa mi nie przychodzi do głowy. Pan Korwin-Milewski nie tylko trzyma nas w napięciu, ale nadto swoimi demaskacjami wywołuje głębokie wstrząsy w patriotycznej duszy polskiej. Można później uzupełnić lekturę pierwszym tomem, który, prócz licznych podróży, oferuje kompendium wiedzy naocznej na temat kresów, ziemiaństwa, Rzeczypospolitej, Rosji, Francji, i ówczesnej Europy. Wiele wyjaśni np. w kwestii historii ziemiaństwa na Litwie, historii samego rodu Milewskich, w kwestii dlaczego można uznać pana Hipolita jednym z książąt polskiego ziemiaństwa, nie tylko litewskiego, w kwestii dziwnie konserwatywnych podstaw, jakoby katolickich nawet, kultury francuskiej, kraju który powolnym acz swobodnym tokiem zsuwa się ku państwowości socjalistycznej i to na oczach pana Milewskiego, ale wciąż osiąga sukcesy imperialne mocą owego ducha niepiśmiennego barona i niemal cysterskiej dyscypliny pracy i intelektu, kwestii Dumy petersburskiej i udziału w niej polskich ziemian i polityków, przede wszystkim pana Dmowskiego, w kwestii zwycięskich zmagań polskich ziemian z władzą carską a przede wszystkim z rosyjskimi biurokratami niższych szczebli, którzy w owym czasie (druga połowa XIX w.) tworzą już masę rewolucji socjalistycznej i dlatego są zarazą i przekleństwem i dla Rosji i dla Polski. Dlaczego, zapyta ktoś, zatem rewolucja nie wydarzyła się wtedy? I owszem już się wydarzała w postaci zamachów bombowych na carskich polityków. Ale czemu nie wydarzyła się na skalę masową? Bo rewolucja nie jest ruchem oddolnym. Jest to oczywisty wniosek wypływający z lektury 70 lat wspomnień.
Drugi tom wymaga mocnych nerwów. Dla nas Polaków 21 w. przyjmujących propagandę za historiografię niesie on szok za szokiem. W zasadzie powinienem doradzać czytanie go kawałek po kawałku, ale w moim przypadku to nie było możliwe. Musiałem to połknąć w ciągu dwu wieczorów, co zaowocowało jedną prawie bezsenną nocą. Z powodu właśnie szoku poznawczego. To co wciąga to niemal genialna synteza ukrytych manipulacji politycznych. Pan Hipolit ma niezwykłą zdolność do wydobywania tego co faktyczne i realne. Jak to dzisiaj mówimy, pisze jak jest. To się nazywa osąd egzystencjalny, bez żadnych złudzeń, gawęd, nagi szkielet molocha zwanego historią.

Oba tomy to fascynująca podróż w przeszłość, na Litwę, do Francji, Warszawy, Petersburga itd.. A ponieważ drugi tom ujawnia nam mniej znane źródła II Reczypospolitej i niepodległości, jest to przeszłość, która jest nieustannie obecna w teraźniejszości.
Można w ogóle całą lekturę zacząć od drugiego tomu, bo jest to nie tylko kryminał polityczny, ale nadto horror, że tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Materiał tego tomu jest kopalnią wiedzy i to wiedzy niezbędnej dla realnej oceny tzw. historii gospodarczej, jak i ekonomicznej teraźniejszości. Jest on modelowym przykładem analityki gospodarczej, propagandowej i politycznej, rysującej meandry kilku dziedzin ekonomicznych i propagandowych opanowanych przez aktywistów żydowskich, analityki dając trzeźwą orientację w ważnych obszarach ekonomii i polityki.

Materiał tego tomu jest kopalnią wiedzy i to wiedzy niezbędnej dla realnej oceny tzw. historii gospodarczej, jak i ekonomicznej teraźniejszości. Jest on modelowym przykładem analityki gospodarczej, propagandowej i politycznej, rysującej meandry kilku dziedzin ekonomicznych i propagandowych opanowanych przez aktywistów żydowskich, analityki dając trzeźwą orientację w ważnych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Historię polski trzeba napisać na nowo” - tak brzmiało przesłanie słynnego wywiadu z prof. Wieczorkiewiczem (http://blogmedia24.pl/node/11708). Zadania tego podjęli się autorzy 11 numeru Szkoły Nawigatorów, numeru polskiego. Ta co prawda wydana tylko ponad rok temu, ale ciągle mnie na nią bierze. Ma w sobie coś, co ciągle czynią ją świeżą. Co takiego? Historię, mianowicie, opowiedzianą z pasją detektywistyczną. I nie tylko, również z pasją filozoficzną. Tę znajdziecie państwo w tekscie Gerarda Warcoka „O dziwnej miłości ludzi do władzy, która ich niszczy”, który mówi o psycho-manipulacjach władzy rzekomo demokratycznej i obywatelskiej, i choć dziś mamy inną sytuację, socjotechniki stosowane dziś „na ulicy i za granicą” nie pozwalają nam zapomnieć o ważnym pouczeniu zawartym w tym artykule, który czyni tę edycję SN wyjątkową aktualną. W tekście Jacka Drobnego „Albośmy to jacy tacy, czyli historia czerwia polskiego”, znajdziecie państwo przebłysk fascynującej, staropolskiej filozofii polityki, który wyjaśni wartość zjawiska zwanego narodem politycznym w kontraście z konstruktem zwanym narodem etnicznym. Zaś dociekania historiograficzne to demaskacja, „jazda bez trzymanki”, wstecz od demaskacji środowiska sanacyjnego, przez podwójną moralności panów Żeromskiego i Kasprowicza, przez walkę Polaków z grandziarstwem francuskim w dwudziestoleciu międzywojennym, przez autentyczną wartość politycznej pracy rzekomo sanacyjnego premiera Kazimierza Bartla, przez manipulacje propagandowe i finansowe u podstaw tzw. Komisji Edukacji Narodowej, przez zapomniane karty historii z okresu wojen moskiewskich i kozackich, przez działalność wywiadowczą irlandzkiego medyka u boku Jana Sobieskiego, przez działalność mafijną tzw. humanistów z epoki jagielońskiej, przez politykę finansową Aleksandra Jagiellończyka, historię Piastówny Ryksy, królowej Hiszpanii i „Zapomnianej cesarzowej”, po zamach w Meserburgu na Bolesława Chrobrego.
Oto sekwencja, która w zupełnie nowym świetle ukazuje doniosłość polskiej historii.

„Historię polski trzeba napisać na nowo” - tak brzmiało przesłanie słynnego wywiadu z prof. Wieczorkiewiczem (http://blogmedia24.pl/node/11708). Zadania tego podjęli się autorzy 11 numeru Szkoły Nawigatorów, numeru polskiego. Ta co prawda wydana tylko ponad rok temu, ale ciągle mnie na nią bierze. Ma w sobie coś, co ciągle czynią ją świeżą. Co takiego? Historię, mianowicie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wino, im starsza tym lepsza. Ta co prawda ma dopiero roczek. Ale klaruje się jak reńskie, z tą różnicą, że z zadziwiającą szybkością. Po roku smakuje dwadzieścia razy bardziej niż za pierwszym czytaniem. Lubo ma w sobie i cierpkość wytrawnego i słodycz słodkiego. Każdy coś znajdzie. (...) Ton, rzeczowy i razem trzymający w napięciu jest obecny w całej narracji, we wszystkich rozdziałach tej książki. Oprócz ciekawego tekstu, jakby proroczego, na temat Donalda Trumpa, napisanego zanim jeszcze zaczął kandydować na prezydenta USA, znajdujemy tam rozdziały na temat świętych niemal milionerów takich jak Gaona, twórcy tekstyliów Zara, trzech pokoleniach rodu Ferrero, twórców włoskiej Nutelli, Phineasie Taylorze Barnum, mistrzu przemysłu rozrywkowego, a także o bogaczach z piekła rodem, takich jak, du Pont de Nemours, dziwnym odprysku angielskich interesów we Francji przeniesionym w obliczu rewolucji francuskiej do nowego świata, Rotschildowie, przy omawianiu których pan Osiejuk pokazuje swój kieł politologiczny (tak, właśnie, nie inny tylko taki, który należy nazwać kłem filozofii polityki), Roosveltowie, czy Durstowie, przy omawianiu których wychodzi z niego kryminolog.
Truizmem będzie, jeśli powiem, że czyta się to lepiej niż kryminał. Bo są to historie, których nie wymyśli żaden Chandler ani Agata Christi. A są tam takie momenty, że King wysiada. (O Brytolu Doyle’u czy Szwedzie Nebo lepiej z litości w ogóle nie wspominać, tak jak o pani Bondzie czy panu Mrozie). Dlaczego, bo to, co pisze King wystrugane jest z przysłowiowego gorącego, jankeskiego kartofla. A tu są horrory, które faktycznie miały miejsce. Powiedzieć, że one są piekielne, nie wystarczy, jakby nie uchodzi, nie uchodzi. (cały tekst na http://magazynier.szkolanawigatorow.pl/ksiazka-jak-wino-krzysztof-osiejuk-toyah-39-wypraw-na-9-krag-klinika-jezyka-2016)

Jak wino, im starsza tym lepsza. Ta co prawda ma dopiero roczek. Ale klaruje się jak reńskie, z tą różnicą, że z zadziwiającą szybkością. Po roku smakuje dwadzieścia razy bardziej niż za pierwszym czytaniem. Lubo ma w sobie i cierpkość wytrawnego i słodycz słodkiego. Każdy coś znajdzie. (...) Ton, rzeczowy i razem trzymający w napięciu jest obecny w całej narracji, we...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Szkoła nawigatorów nr 14: Rosja Agnieszka Bywalec, Jacek Drobny, Ewa Rembiakowska
Ocena 9,3
Szkoła nawigat... Agnieszka Bywalec, ...

Na półkach: ,

Pierwszą serię wstrząsów przynosi artykuł pióra Krzysztofa Osiejuka "Michałkow i ferajna", bardzo pouczające spojrzenie wstecz na nasze naiwne zauroczenie sowieckim i razem rosyjskim twórcą filmowym Nikitą Michałkowem, które wspomina jego arcyciekawe relacje z naszą elitką artystowską (Daniel Olbrychski). (...) Oto fragment, który nadaje ton całej narracji w tym niepowtarzalnym zbiorze: "W tym kształcie, który znamy, z tymi ich cerkwiami, popami, świeczkami i tym ich papieżem, który większość swego czasu spędza między Kremlem a centralą GRU, Rosja to wróg. I nie dajmy sobie wmówić, że tam się dzieje coś jeszcze, co daje nam szansę na choćby minimalną zmianę". (...) A dalej jest tylko lepiej. Spytam was jeszcze, czy widzicie tę gładkość stylu i tę konstatację brutalnej prawdy ze lekkością motyla, bez zadęcia, bez gniewu, bez żądzy odwetu. Musicie przeczytać cały artykuł razem z konkluzją zawierającą apoteozę niemal kina rosyjskiego, a zwłaszcza jednego filmu, filmu Eldara Rjazanowa Dworzec dla dwojga.
Jacek Drobny w artykule "Ilja Muromiec na wyjeździe integracynym" kreśli przed nami faktyczne znaczenie i scenariusz tzw. Wielkiego Poselstwa, podróży cara Piotra I, jakoby edukacyjnej, po zachodnich stolicach (od marca 1697 do września 1698). Ale zanim opowie o zakulisowych wydarzeniach towarzyszących Wielkiemu Poselstwu, musi nakreślić tło historyczne (...): "Wielkie Księstwo Moskiewskie nie było państwem ruskim. Było państwem tatarskim tak pomyślanym, aby koszty kontrolowania Rusi przez Tatarów były jak najtańsze. Prawosławie było podstawowym narzędziem tej kontroli. Zaskakujące, że ten pogląd nie jest niczym nowym i był powszechny w Europie Zachodniej w XVII wieku. Piszący do swoich władców z Moskwy dyplomaci (zachodnio-europejscy) wysyłali korespondencję z Tartarii ... Pokonanie Złotej Ordy i podbój Kazania był zwycięstwem prawosławnych moskiewskich Tatarów nad Tatarami muzułmańskimi z Saraju.Wasal pokonał Suwerena i zajął jego miejsce ... przejął też herb Złotej Ordy, jakim był ... dwugłowy orzeł." Chciałoby się rzec: koniec, kropka. Ale to dopiero początek. (...)
Tekst Jana Stella-Sawickiego "Koronacja Cara Aleksandra II" należy do tych prastarych delikatesów, jeszcze z początku minionego stulecia, a zaczerpnięty jest z tomu jego autorstwa Rozwiane Marzenia (Moje Wspomnienia) 1831-1910. Wraz z fragmentem Pamiętnika Samuela Maskiewicza z wojny moskiewskiej, tej samej, która miała przynieść tron moskiewski Wazom, z Relacją expedcyi wojennej Jego Carskiego Wieliczestwa Alexieja Michałowicza do Litwy, przeciw Janowi Kazimierzowi Królowi Polskiemu r. 1654, oraz tekstem znacznie młodszym, bo z lat 20-tych zeszłego wieku, Hipolita Korwina Milewskiego Śmiertelne zagrożenia rewolucji rosyjskiej, stanowi tekst Stella-Sawickiego konieczną i razem niezwykle atrakcyjną ilustrację, tworzącą tę unikalną atmosferę studiów rosjoznawczych, oddającą zarówno myśli dawnych Polaków na temat Moskowii jak i jej realia.
(...) Maciej Cielecki kreśli przed nami "Pieśń o Rzeczypospolitej Handlowej" czyli historię republiki kupieckiej Nowogrodu, ostatecznie zmasakrowanej przez Iwana Groźnego. A dlaczego i na czyje życzenie dokonuje tego ludobójstwa, dowiecie się państwo od samego pana Cieleckiego.(...)
Ewa Rembikowska w "Kilofem i taczką" opowiada o karkołomnym a globalnym przedsięwzięciu, mianowicie o budowie wielkiej kolei transsyberyjskiej podjętej przez carskiego ministra finansów Sergiusza De Witte. Tu pozwolę sobie zacytować jeden fragment: "Rosyjską ekspansję na Dalekim wschodzie najbardziej zaniepokojona była Wielka Brytania. Podjęła różne działania bezpośrednie i pośrednie, by opóźnić, jeśli nie storpedować budowę. Postanowiła zablokować dostęp Rosji do kredytów międzynarodowych. Rozmowy De Witte z londyńskimi Rotschildami okazały się fiaskiem." Czy to wtedy, wolno nam zapytać, Londyn wraz możnowładcami z City, wymienionymi wyżej, zamyślił przenieść rewolucję socjalną, udoskonaloną przez Karola Marksa z wydajną pomocą angielskiego czartysty, Georga Julian Harneya, z zachodniej Europy na wschodnią jej flankę, do imperium moskwicińskiego, które zaczynało jakby tracić pamięć o tym, skąd mu wyrastają aktywa?
Artykuł "Julisz Enoch" Krzysztofa Laskowskiego opisuje złożone dzieje doradcy i sekretarza margrabiego Wielopolskiego, Juliusza Enocha, przedziwnego męża stanu o niewątpliwych skłonnościach patriotycznych a jednocześnie reprezentującego przekonanie wielu Polaków owego czasu, iż Imperium Moskiewskie jest tworem skazanym, przy wszystkich swoich wadach, na wieczne trwanie. (...)
Agnieszka Bywalec w artykule "Czerwień" otwiera przed nami pewien aspekt historii gospodarczej Rzeczypospolitej I i Moskowii. (...)
I znowu pan Maciej Cielecki raczy nas historią rywalizacji między dwoma polsko-żydowskimi potentatami finansów i przedsięwzięć gospodarczych, zwłaszcza kolejowych, z okresu rozbiorowego, między Leopoldem Kronenbergiem, filarem stronnictwa Białych, a Janem Gottliebem Blochem, prawdopodobnie pierwowzorem Wokulskiego z Lalki Bolesława Prusa. (...)
Podobnie Bartosz Biesiacki w "Cudzie na hokejowej tafli" przyciąga czytelnika wartką akcją, opisując rywalizację z 1980 roku między drużyną rosyjskich mistrzów, królującą na taflach całego świata, trenowaną przez Wiktora Tichonowa, a hokeistami amerykańskimi, prowadzonymi przez znakomitego Herba Brooksa, dokonującymi w starciu z hegemonami światowego hokeja rzeczy niemożliwej.
Marian Powrotnik natomiast wycisza i uspokaja nieco narrację wchodząc w nieznane detale biografii autora jednej z najgłośniejszych powieści minionego stulecia Mistrz i Małgorzata, czyli Michała Bułhakowa, jak się okazuje rosyjskiego monarchisty. Ale to tylko pierwsza część jego tekstu, druga bowiem przechodzi do tego, co zwiastuje tytuł "Michał Bułhakow a sprawa polska" i analizuje dwa zaskakujące fragmenty prozy tego giganta rosyjskiej literatury, co ciekawe, dalekiego od utożsamiana Moskwy, Sankt Petersburga, a nawet Prawosławia z tym, co najlepsze w kulturze rosyjskiej, niebezpiecznie zbliżającego się w swoim pisarstwie do myśli przewodniej omawianej antologii: Rosja jest zjawiskiem niesamodzielnym i nietrwałym, a nawet jako państwo bytem fikcyjnym.
Tekst pani Maryli Sztajer, zamykający całość zbioru, "Garść refleksji i przemyśleń o przemyśle i własności w Zagłębiu Dąbrowskim w XIX w.", należy do innego porządku badań, ale nie mniej fascynującego. Jest to kontynuacja cyklu listów do córki, zebranych pod tytułem "Okradzione miasto", wydanych w specjalnym żydowskim numerze Szkoły Nawigatorów. Razem tworzą ciekawą, bo analogiczną pointę do na pozór odległego rosyjskiego tematu. A mówią o smutnej choć niezwykle pouczającej historii ekonomicznych manipulacji w pod-katowickiej Czeladzi. Oba teksty zasługują na wspólny tytuł "Listy z okradzionego miasta".
Takie to są studia i teksty rosjoznawcze, historyczne, ekonomiczne i politologiczne inspirowane i redagowane przez pierwszego "oszołoma" IV Rzeczypospolitej, pana Gabriel Maciejewskiego, powiedzmy pierwszego ex equo z panem Krzysztofem Osiejukiem. Nie mam słów, po prostu czyste "opętanie".
Jednego tylko brakuje temu bardzo cennemu zbiorowi artykułów, mianowicie tekstu samego Gabriela Maciejewskiego.

Pierwszą serię wstrząsów przynosi artykuł pióra Krzysztofa Osiejuka "Michałkow i ferajna", bardzo pouczające spojrzenie wstecz na nasze naiwne zauroczenie sowieckim i razem rosyjskim twórcą filmowym Nikitą Michałkowem, które wspomina jego arcyciekawe relacje z naszą elitką artystowską (Daniel Olbrychski). (...) Oto fragment, który nadaje ton całej narracji w tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znowu coś baaardzo dobrego: Korespondencja św. p. Zyty Gilowskiej z Krzysztofem Osiejukiem Toyahem i nadto … wciąż dostępna na rynku.
(freagmenty recenzji, całość http://mmmagazynier.blogspot.com/2017/05/pananowa-ksiazke-juz-kupiam-tzn.html)
"Pana nową książkę JUŻ KUPIŁAM - tzn. czekam na odbiór. ... Będę wiernie kupować wszystkie Wasze książki - i Pan i Coryllusa (ależ to jest narwaniec) - dla siebie i moich najbliższych (syna i siostry). A Wy piszcie." (List 32, str. 146) Są to własne słowa p. Gilowskiej.
Kto ma pisać? Panowie Maciejewski i Osiejuk. Słyszycie to państwo? Dwóm największym „oszołomom-opętańcom” trzeciej, czy której tam RP, pani Zyta Gilowska robi promocję. I to jaką! Jedna z pierwszych dam polskiego Parlamentu, teraz już świętej pamięci, prawda o której jest w tej naszej RP nieco już zaciemniona, zostawia Maciejewskiemu Coryllusowi i Osiejukowi Toyahowi, nakaz-testament: „A Wy piszcie.” „A Wy piszcie...” Ciemny gwint! „A Wy piszcie ...”
„Wy” pisane dużą literą. Nic nie zmyśliłem. Lepszą recenzję (całego ich pisarstwa) trudno sobie po prostu wyobrazić.
Skąd wzięty jest ten tekst? Z książki, której tytułu nawet nie muszę wymieniać, jest ona albowiem, najbardziej przemilczaną książką tej naszej RP.
A cisza o niej aż dzwoni w naszych umysłach.
Ale dla zadośćuczynienia wymogom rzetelnej informacji podaję tytuł: O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu. Listy od Zyty Gilowskiej, Klinika języka, Szczęsne, 2016.
(...)
Okazją do przypomnienia tej książki wydanej ledwie kilka miesięcy temu, jeszcze ciepłej, była lubelska konferencja z okazji pierwszej rocznicy śmierci p. Gilowskiej (KUL 24.04.br.), na której prezes Jarosław Kaczyński wygłosił swoje przemówienie wspominając ją jako „osobę o przekonaniach liberalnych i społecznej wrażliwości”.(...) O wrażliwości i inteligencji pani Gilowskiej nie trzeba przekonywać tych, którzy przeczytali tę książkę. Pozostają tylko te jej „przekonania liberalne”. O nich w konkluzji tego tekstu. Najpierw o korespondencji i o książce.
Pani Gilowska była nie tylko osobą o wrażliwości społecznej. Miała również wrażliwość moralną, duchową, która łączyła się bezpośrednio z jej patriotyzmem i troską o sprawy publiczne. Widzimy to w tym samym 32-gim liście:
„Straszne były te przeczucia śp. Leszka Kaczyńskiego ('o ile będę żył ...'), do mnie też tak powiedział parokrotnie. Za każdym razem byłam zdumiona i zdziwiona i za każdym razem Go 'poprawiałam'. Po raz ostatni powiedział tak do mnie 19 lutego 2010. A potem ja – sama nie wiem, co mnie wtedy napadło – powiedziałam do niego 'trzymam kciuki'. Przez telefon. I to był piątek 09.04.2010 około 20:00. W przeddzień. No i teraz ja mam sporo niedobrych przeczuć.”
Wychodzi na to, że Ich trzeba wspominać razem, prezydenta Lecha i p. Zytę. Ludzie, którzy coś robią dla Polski, dla nas, nie mogą liczyć na długi żywot, albo muszą ostro grać i mieć szczęście.
Daj Boże!
Cześć Ich pamięci!
Książka, o której tu mowa, zawiera również wybór tekstów pana Osiejuka, które szczególnie podobały się pani Gilowskiej. Same tytuły mówią za siebie, mówią o tym polskim, inaczej tego nie umiem określić, właśnie o polskim realizmie pana Osiejuka. O ich doskonałej stylistyce nie będę tu pisał, bo i tak pan Osiejuk, przygada mi, że wazelinuję.
Szczerze? To mało powiedziane. Ja po prostu ociekam wazeliną, kiedy to czytam, a raczej spływa ze mnie i we mnie jakiś eliksir o słodko-cierpkim smaku i głębokiej bordo-purpurze najlepszego rocznika Burgunda.
Jakież to tytuły pani Gilowska wskazała, komentując je po prostu w korespondencji? Na przykład „O Polsce suwerennej i jej największych skarbach”. Jest w nim i atmosfera konferencyjnego spotkania w Katowicach Kaczyńskiego, Gilowskiej, sympatyków i działaczy PiS, i również długi cytat streszczający realistyczną „doktrynę” pani Gilowskiej, a między jego wierszami apologia polskiego kapitalizmu katolickiego. Jakiego? Ano ziemiańskiego, mili państwo, ziemiańskiego!
Inne tytuły: „Samotność długodystansowca”, „Walczymy w cierpieniu. Jest pięknie”, „O okręcie i włosach na głowie”, „Rok 2011”, „Gdy niebo milczy”, „O k...ach, idiotach i czarnym libido”, „Za co przyjdzie komu odpowiedzieć” ...
Starczy. Resztę przeczytajcie, mili państwo, sami. I nie zapomnijcie o ostatnim tekście „Wyspa” o tej tytułowej samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez granic. Zamieszczenie tego tekstu jako konkluzji całej książki, to po prostu maestria kompozycji, i to kompozycji znaczeń, które budzą w nas myśli i uczucia głęboko zapadające w świadomość.

Znowu coś baaardzo dobrego: Korespondencja św. p. Zyty Gilowskiej z Krzysztofem Osiejukiem Toyahem i nadto … wciąż dostępna na rynku.
(freagmenty recenzji, całość http://mmmagazynier.blogspot.com/2017/05/pananowa-ksiazke-juz-kupiam-tzn.html)
"Pana nową książkę JUŻ KUPIŁAM - tzn. czekam na odbiór. ... Będę wiernie kupować wszystkie Wasze książki - i Pan i Coryllusa (ależ to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za drugim moim podejściem do tej książki, ona po prostu otworzyła się sama na moim ulubieńcu, na miszczu Stefanie, ma się rozumieć Żeromskim, na tym portrecie miszcza sjerdceszczipatielnoj progresiwnoj litieratury, tam gdzie zaczyna się rozdział „Siłaczka”. I mało mnie nie zgięło w pół. Nie będę psuł wam dowcipu. Sami sobie zobaczcie. (...) Tylko jeden zdradzę szczegół, który zresztą zobaczyłem na końcu. Ten adidas, czy inny nike. To mnie rozłożyło dokumentnie.
(...) Zgaduję, że dama na grafice pana Bereźnickiego niewiele ma wspólnego z prawdziwą bohaterką żeromskiej Siłaczki, tak jak niewiele wspólnego ma bohaterka stworzona przez Żeromskiego, tytułowa samobójcza Siłaczka z jej faktycznym pierwowzorem, Faustyną Mokrzycką. Mamy bowiem portret zdjęciowy tej pani na końcu książki. Jest zatem żeromska bohaterka i jej wyobrażenie na grafice pana Bereźnickiego karykaturą prawdziwej i tragicznej postaci Faustyny Mokrzyckiej. Tragicznej z zupełnie innych powodów niż stefano-pochodna nauczycielka poświęcająca się dla ubogich, chłopskich dzieci. Powody te są znacznie poważniejsze i życiowe, i razem budzące wiele podejrzeń. Jakie one są, zostawiam wam do własnego śledztwa.(...)
Jest to opowieść, co się zowie, ten pierwszy tom Socjalizmu i śmierci. Trzyma czytelnika za gardło i nie chce puścić. (...) Teraz znowu będzie o jumie i rewolucji. Powracają one jak bumerang. Zgryzoty prowincjonalnej egzystencji nie pozwalają o ich związku zapomnieć. Czemuż, ach czemuż zatem ośmielam się obarczać winą za historyczny rabunek męczenników niepodległości ludowo-socjalnej, takich jak Stanisław Mendelson, Ludwik Waryński, Marcin Kasprzak, Ignacy Daszyński, Ludwik Krzywicki, Stefan Żeromski, Władysław Grabski wraz z Janem Ludwikiem Popławskim (prekursorzy Narodowej Demokracji), opisanych przez Coryllusa zwięźle a podstępnie, samych bojowników o wolność uciemiężonych, którzy byli zwali oną jumę sprawiedliwością dziejową?
Przecież nie o całą obwiniam, bo całość, jak wiemy, rozłożono nam na dwieście z okładem lat. Tylko o kolejny jej etap. Lubo (chociaż) był to etap kluczowy, sine qua non (bez którego nic), otwierający kanał wprost do bankrutacji ziemian przez parcelację, do zubożenia części włościan gospodarujących na gorszych ziemiach, zależnych od wielkich gospodarstw ziemiańskich (wg Woyniłłowicza zależność ta i korzyść jest wzajemna) (...). Dlaczego ośmielam się wiązać lewicę patriotyczną w jednym łańcuchu z tymi wydarzeniami naszej historii gospodarczej? Przecież oni, ktoś powie, pozostali za drutem kolczastym drugiej wojny światowej. Dlatego, że jak pokazuje to skrzętnie a podstępnie pan Gabriel, jest ona, ta lewica, tak patriotyczna i pro-polska jak sam wódz rewolucji kulturalnej Mao, czyli bardzo mało. Ot taki szczegół. Przypomina pan Maciejewski – w rozdziale „Średnia długość życia wrogów socjalizmu” – ten utopijny entuzjazm, wygenerowany przez aktywistów niby-polskich rewolucyjnych kółek spiskowych, pierwszych socjalistycznych pism i pisemek, partii i partyjek pseudo-polskich rewolucjonistów, organizacji w zasadzie przestępczych, terrorystycznych, finansowanych z Paryża i Londynu (...). Jest to eksplozja łatwych i bezmyślnych idei, które co rusz wzbudzają naiwną wiarę, jak pisze Maciejewski, „że Polska mogłaby się odrodzić bez Kościoła i żyć, karmiąc się tylko ideami rewolucyjnymi, wśród których (i te słowa, ja, Magazynier, wytłuszczam tu jako kluczowe) hasło ubrane przez Lenina w bezpretensjonalne słowa – grab zagrabione – stanęło na pierwszym miejscu.” (...) A skąd on, ten Maciejewski, spytacie się z irytacją, to wszystko wie? Niby jak do tego doszedł? A, to jest chytra sztuka. Tłumaczy ją na przykładzie technik jakoby ezoterycznych Eusapii Palladino, słynnej mediumstki, protegowanej sir Artura Conana Doyle’a, przywołującej jakoby z zaświatów dusze zmarłych, w seanse której wtajemniczeni byli tylko wybrani, tacy jak na ten przykład Bolesław Prus czy Maria i Piotr Curie.
Jak pisze pan Maciejewski, siła Eusapii Palladino, wygenerowana przez admirację właśnie nie kogo innego jak tylko sir Artura Conana Doyle’a, „jak i cel jej podróży po Europie, były dla ludzie zainteresowanych postępem i uszczęśliwianiem ludzkości, całkowitą tajemnicą. Patrzyli oni w inną stronę ...” W którą stronę? Tę mianowicie wskazaną przez pełne zadumy, mądrości i tajemnicy, poważne oczy miszcza Artura sira. „Patrzyłeś w inną stronę, chłopczyku – mówi stojąca obok pani – i nie widziałeś jak ten pan oszukiwał.” Aha, więc o to się rozchodzi! Żeby patrzeć nie tam, gdzie spoglądają pełne zadumy, mądrości i tajemnicy oczy miszcza sira. I tę sztukę pan Gabriel wypracował sobie, zapracował na nią i opanowała niemal do perfekcji. Czytamy pierwszy tom Socjalizmu i śmierci i uczymy się patrzeć, nie tam gdzie spogląda autorytet z nadania, ale tam gdzie spogląda ta starsza pani, przez nikogo nie zauważona, stojąca w cieniu, jak stary jakoby nikomu nie potrzebny rekwizyt, odstawiony na tzw. boczny tor. Kim ona jest? No jak to? Nie domyślacie się? (...) (fragmenty recenzji, całość http://magazynier.szkolanawigatorow.pl/cos-baaardzo-dobrego-i-ciepego-jeszcze-gabriel-coryllus-maciejewski-socjalizm-i-smierc-tom-1)

Za drugim moim podejściem do tej książki, ona po prostu otworzyła się sama na moim ulubieńcu, na miszczu Stefanie, ma się rozumieć Żeromskim, na tym portrecie miszcza sjerdceszczipatielnoj progresiwnoj litieratury, tam gdzie zaczyna się rozdział „Siłaczka”. I mało mnie nie zgięło w pół. Nie będę psuł wam dowcipu. Sami sobie zobaczcie. (...) Tylko jeden zdradzę szczegół,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Coś wyjątkowego, dla dzieci, lecz nie tylko: Hanna Koschembahr-Łyskowska, ZIELONE RĘKAWICZKI, Klinika języka, 2017. (fragmenty recenzji, całość http://magazynier.szkolanawigatorow.pl/cos-wyjatkowego-dla-dzieci-lecz-nie-tylko-hanna-koschembahr-yskowska-zielone-rekawiczki-klinika-jezyka-2017)

Żeby napisać książkę dla dziecka, trzeba zrozumieć jego wyobraźnię, jego świat. Trzeba pochylić się nad małym chłopcem lub dziewczynką, uniżyć do jego sposobu przeżywania świata, wsłuchać się w jego wrażliwość i wyobraźnię. Trzeba przypomnieć sobie, jak to było, kiedy byłem/byłam dzieckiem. Pani Hanna Koschembahr-Łyskowska, autorka powieści ZIELONE RĘKAWICZKI, wydanej dopiero co przez Klinikę języka, wydawnictwo państwa Maciejewskich, potrafi właśnie tak pochylić się nad wrażliwością dziecka a zarazem nad przeszłością swoją, swych bliskich i nie tylko. Dlatego obok małego bohatera tej historii, Krzysia Skrzyneckiego, syna inżynierskiego małżeństwa mieszkającego na przedmieściach Krakowa końca dziewiętnastego stulecia, obok chłopca, który musi na kilka długich miesięcy rozstać się ze swoimi rodzicami i zostać w domu pod opieką służby i przyjaciół rodziny, autorka tej oryginalnej opowieści stawia młodą acz rozważną damę, panią Julię, przyjaciółkę pani Skrzyneckiej i chrzestną Krzysia, która, dla życzliwości jaką darzy rodziców i samego chłopca oraz dla poczucia odpowiedzialności, roztacza nad nim roztropną opiekę.(...)
Na pierwszy rzut oka zwięzła, mieszcząca się na niecałych 125 stronach, które można przeczytać na głos w ciągu czterech wieczorów, co rzetelnie sprawdziliśmy z moją żoną, powieść ta ma tyle ukrytych sekretów, egzotycznych woni i prawdziwych skarbów, że można by nimi obdarzyć grubą 700-stronnicową księgę. By nie być gołosłownym wymienię tylko dwa z nich. Resztę doczytajcie sobie sami.
Pierwszy to wilki. (...) Dlatego, zbliżając się do Konar, do domu w którym wraz ze swoją przyjaciółką, spędzała letni czas swej młodości, pani Julia widzi: „rozłożysty dwór z ogromnym dachem, stojący na wysokiej podmurówce z ciosanych kamieni, ze ślicznym gankiem podtrzymywanym przez cztery kolumny. (…) Ucząc się wraz z Janisią Lutniewską u sióstr w Sacre Coeure, Julia każde letnie wakacje spędzała w Konarach. (...) Teraz – ciemniejący po zachodzie dwór, otulony zimowym krajobrazem, promieniejący ciepłym światłem okien zdawał się Julii najpięknięjszym i najbardziej chwytającym za serce widokiem, jaki napotkała w życiu. – Boże – westchnęła, ocierając łzy wzruszenia – To prawdziwy dom. Prawdziwy polski dom. Nie ma niczego lepszego i piękniejszego na świecie.”
I to jest ten drugi skarb, którego obecność w powieści zdradzam państwu. Lecz tylko uchylając rąbek kurtyny.
No trudno, muszę, „bo się uduszę”, zdradzić również i trzeci skarb. Jest nim obecność Jana Matejki i jego mistrzowskiej sztuki. Ale to tyle. A tajemnic tam bez liku. Resztę trzeba zgłębić i posmakować samemu, samotrzeć, samoczwór, samopięć, czy jak tam Bóg darzy, ze swoimi bliskimi.

Coś wyjątkowego, dla dzieci, lecz nie tylko: Hanna Koschembahr-Łyskowska, ZIELONE RĘKAWICZKI, Klinika języka, 2017. (fragmenty recenzji, całość http://magazynier.szkolanawigatorow.pl/cos-wyjatkowego-dla-dzieci-lecz-nie-tylko-hanna-koschembahr-yskowska-zielone-rekawiczki-klinika-jezyka-2017)

Żeby napisać książkę dla dziecka, trzeba zrozumieć jego wyobraźnię, jego świat....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to