Interesują mnie wielowymiarowi bohaterowie. Robert Małecki o swojej powieści „Żałobnica”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
12.08.2020

Popularność zdobył kryminałami z Bernardem Grossem i Markiem Benerem, ale w najnowszej książce zdecydował się na zmianę. Robert Małecki, zdobywca Nagrody Wielkiego Kalibru oraz Nagrody Kryminalnej Piły, tym razem debiutuje w roli autora thrillera psychologicznego i „Żałobnicą” zaskakuje sowich fanów. Czy obawia się ich reakcji? W rozmowie z Ewą Cieślik zdradza też, jakie nadzieje wiąże ze swoją przyszłością.

Interesują mnie wielowymiarowi bohaterowie. Robert Małecki o swojej powieści „Żałobnica”

Robert Małecki Żałobnica[OPIS WYDAWCY] Zmarli zawsze zabierają tajemnice do grobu. Tym razem zrobili wyjątek.

Gdyby to był idealny związek, Anna jeszcze długo nie wyszłaby z żałoby po wypadku męża i pasierbicy. Ale to nie było idealne życie. Ani idealne małżeństwo. Anna bowiem nie była idealną żoną i macochą. W pogoni za szczęściem mogła znieść wiele, jednak śmierć bliskich zniszczyła wszystko z siłą sztormu.

Żałobnica, piękna kobieta po trzydziestce, dziedziczy po śmierci męża świetnie prosperujące przedsiębiorstwo i spory majątek. Niestety skrywane głęboko tajemnice po latach wypływają na wierzch i Anna orientuje się, że ktoś zaczyna manipulować jej życiem. Kobietę zalewa fala strachu, ale zanim wpadnie w nieprzeniknioną toń, będzie musiała stawić czoła mrocznej przeszłości.

I zrobi to. Tym bardziej, że ukrywa jeszcze jeden sekret…

Hipnotyzujący thriller o samotności, sile rażenia kłamstw i toksycznej przyjaźni, która karmi żądzę zemsty.

Ewa Cieślik: „Mam wrażenie, że szczęście sprzyja mi od dawna” – piszesz w posłowiu „Żałobnicy”. Jesteś szczęściarzem?

Wszyscy wiemy, że szczęście bywa ulotne, ale potrafię cieszyć się małymi rzeczami i doceniać to, co mam. A dziś, kiedy spełniłem marzenie o debiucie i zdobyciu najważniejszych polskich nagród dla autorów powieści kryminalnych, a także kiedy mogę zarabiać na życie pisaniem, chcę nazwać siebie szczęściarzem. Marzenia co prawda nie znoszą pustki, więc na horyzoncie – co zrozumiałe – zaczynają pojawiają się kolejne, ale nauczyłem się być cierpliwym i spokojnie czekać. I z tego oczekiwania też czerpię prawdziwą radość. Więc to chyba szczęście, prawda?

Wcześniej pisałeś kryminały, teraz zrobiłeś zwrot w stronę thrillera psychologicznego, z ważnym tłem obyczajowym. Zapytam trochę przekornie – widzisz obecnie pewien trend na pisanie właśnie takich powieści?

Ten trend utrzymuje się od dawna, jeszcze zanim pojawiłem się na rynku wydawniczym. Mocne przełożenie na rozwój gatunku w Polsce miał niebywały sukces powieści Gillian Flynn pt. „Zaginiona dziewczyna” i ekranizacji pod tym samym tytułem oraz thrillera „Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins. Było kwestią czasu, kiedy pojawią się thrillery psychologiczne osadzone w Polskich realiach. I, jak widać, szybko tę niszę udało się polskim autorkom i autorom wypełnić. Ale do tej pory chyba nie przeczytałem żadnego polskiego thrillera psychologicznego.

Czy stworzenie książki, która nie należy do żadnego cyklu, było dla Ciebie aktem odwagi? W końcu czytelnicy na pewno ciepło przyjęliby kolejną część serii z Bernardem Grossem, a „Żałobnica” musiała być w pewnym sensie niewiadomą. W końcu jest czymś zupełnie innym od tego, do czego przyzwyczaiłeś swoich czytelników.

To prawda, ale często na spotkaniach autorskich mówię o tym, że wymagam od siebie, jako autora, konieczności opuszczania strefy komfortu. Jestem przekonany, że mój rozwój pisarski opiera się na stawianiu sobie coraz to nowych wyzwań. Gdybym nie podchodził do tego w ten sposób, pewnie pisałbym dziś kolejny tom przygód Marka Benera. Ale mam literackie marzenia, które chcę zrealizować, nawet kosztem upadku. Dlatego patrząc z tej perspektywy, nie powiedziałbym o pisaniu „Żałobnicy”, że to był swoisty akt odwagi. Raczej chęć sprawdzenia się w zupełnie nowych ramach fabularnych, weryfikacji własnych umiejętności. Co prawda obawiam się tego, jak ten thriller zostanie przyjęty przez czytelników, ale to strach wtórny do wcześniej podjętych decyzji.

Podczas rozmowy online, w  której oboje braliśmy udział przy okazji Wirtualnych Targów Książki BookTarg, rozmawialiśmy między innymi o roli ofiary w książkach z wątkiem kryminalnym. W „Żałobnicy” również sprężyną wydarzeń jest śmierć męża Anny oraz jej pasierbicy. Od razu wiedziałeś, że właśnie tak rozpocznie się ta historia?

Tak. Wszystko przez to, że we wrześniu 2019 roku przeczytałem historię o Witaliju Kałojewie z Baszkirii, który jako architekt pracował w Hiszpanii. Latem 2002 roku miała do niego przylecieć żona i dwoje dzieci: 10-letni syn i 4-letnia córka. To miały być ich wspólne wakacje.  Nie dolecieli. Nad Jeziorem Bodeńskim w Niemczech, na pułapie jedenastu tysięcy metrów, doszło do zderzenia dwóch samolotów. Kałojew nie poradził sobie z żałobą, cały czas szukał winnych tej tragedii. Zemsta stała się jego obsesją. Odszukał kontrolera lotów, który pełnił wówczas dyżur i wbił mu nóż prosto w brzuch. Mężczyzna konał równo sześć minut, czyli tyle, ile spadały ciała bliskich Kałojewa na ziemię. Po przeczytaniu tej historii zacząłem tkać historię „Żałobnicy”. Wiedziałem więc, że punktem wyjścia musi być wypadek. Postawiłem na katastrofę na przejeździe kolejowym.

„Żałobnica” wymaga od czytelnika skupienia i uważności. Nie opiera się na następujących nagle po sobie wydarzeniach czy zwrotach akcji – tu ważne są drobne wskazówki i szczegóły, które rozrzucasz na kolejnych stronach. Chciałeś stworzyć właśnie taką oniryczną, niespiesznie rozwijającą się opowieść, przypominającą misterną układankę? Dodajmy, że język tej powieści również jest inny od poprzednich Twoich książek.

Tak, chciałem, żeby to była zupełnie inna opowieść od tych, które znają moi czytelnicy. Stąd pomysł na zmianę narracji i języka. Poza tym, główną bohaterką jest kobieta. Po raz pierwszy sięgnąłem po pierwszoplanową postać kobiecą i pierwszy raz chciałem opowiedzieć tę historię w czasie teraźniejszym.

Narracja „Żałobnicy” jest pierwszoosobowa, dzięki czemu czytelnicy mogą poznać myśli i uczucia głównej bohaterki, Anny. A jak Tobie pisało się tę postać? Sporo w niej spostrzeżeń czy lęków typowych dla kobiet, dotyczących m.in. wyglądu czy choćby relacji z mężczyznami.  

Zastanawiam się, czy jest w tym pytaniu jakiś haczyk (śmiech). I czy ta rozmowa nie pójdzie w kierunku tego, ile pierwiastka żeńskiego jest w Małeckim.

Wracam jednak do odpowiedzi na Twoje pytanie. Trudno mi się pisało tę powieść. Wątpliwości czekały na mnie na każdym kroku. Głównie dotyczyły tego, czy postać Anny Kowalskiej jest autentyczna. Ale zastanawiałem się także nad tym, czy właściwie dobrałem język narracji do snucia tej onirycznej opowieści. Mam nadzieję, że zarówno jedno jak i drugie się udało, ale oceny zostawmy czytelnikom.

Lubisz bohaterkę swojej nowej książki? Anna jest dość wyniosłą kobietą, która skrywa sporo tajemnic. Nie można też o niej powiedzieć, by była kryształową postacią.

Kryształowe postaci są płaskie i szybko o nich zapominamy. Dlatego bardziej interesują mnie te wielowymiarowe, ze złożoną psychologią. A Anna niewątpliwie do takich należy. Czy ją lubię? Lubię w niej determinację z jaką zmierza do celu. To skrzywdzona, zagubiona i w gruncie rzeczy słaba kobieta, która musi jednak zwalczyć tę słabość, by stawić czoła przeszłości.

Dodajmy, że Anna nie jest Twoją pierwszą pierwszoplanową bohaterką kobiecą – podobnie było również w opowiadaniu „Grząska ziemia”, które ukazało się w zbiorze „Stulecie kryminału”. To zresztą niejedyna cecha wspólna między tą publikacją a „Żałobnicą”… Lubisz przygotowywać tzw. easter eggi, niespodzianki dla czytelników?

Oczywiście. Ale przede wszystkim staram się dbać o to, by powołane do życia postaci na potrzeby opowiadań, można było wykorzystać w powieści. W „Żałobnicy” tak właśnie się dzieje. Ale chciałem jeszcze dodać, że przed napisaniem thrillera psychologicznego powstały dwa opowiadania, w których kobiety grają główne role. Wspomniana już „Grząska ziemia” oraz opowiadanie, które dopiero się ukaże, poświęcone sprawie kryminalnej prowadzonej przez Monikę Skalską, aspirantkę sztabową znaną z cyklu chełmżyńskiego.

Choć punktem zapalnym powieści jest relacja między Anną a jej mężem, to ważny jest tu też temat przyjaźni, a co za tym idzie – szczerości wobec drugiej osoby oraz jednocześnie zachowywania szacunku we wzajemnym respektowaniu granic. A może dla Ciebie ta książka jest zupełnie o czym innym?

Myślę, że dawno temu, kiedy mieliśmy szkolnych przyjaciół, takich na śmierć i życie, byliśmy zdradzani i sami zradzaliśmy. A każda zdrada boli, więc nosimy w sobie wyrzuty sumienia za zamierzchłe czyny albo poczucie krzywdy, i nie bardzo wiemy, dlaczego w ogóle po wielu latach wciąż martwimy się przeszłością, nosimy w sobie niezagojone rany często dotyczące zupełnie błahych spraw. Ale to siedzi w nas głęboko i rzutuje na chwilę obecną, na to jakimi przyjaciółmi jesteśmy dziś, czego od przyjaźni oczekujemy. Gdzie leży granica szczerości i czy w ogóle można mieć do kogokolwiek nieograniczone zaufanie?

Toruń to miasto dobrze znane czytelnikom Twoich dwóch wcześniejszych serii – o dziennikarzu Marku Benerze oraz komisarzu Bernardzie Grossie. Teraz również się pojawia. Nie planujesz porzucać dobrze znanych Ci stron?

Lubię wracać literacko do Torunia, pod warunkiem, że mam pomysł na przedstawienie tego miasta, zupełnie inny niż ma to miejsce w pierwszej serii z Markiem Benerem czy w cyklu chełmżyńskim. W „Żałobnicy” Toruń jest miastem odkrywanym najczęściej nocą.

Robert Małecki

A czy wrócisz do porzuconych bohaterów? W końcu czytelnicy tęsknią za Grossem… A może kolejna powieść również będzie stand-alone book?

Do Grossa wróciłem od razu po napisaniu „Żałobnicy”, ale jednak szybko zaprzestałem prac. Muszę tu jeszcze wyjaśnić, że zanim zrodził się w mojej głowie pomysł na „Żałobnicę”, miałem opracowany zarys innej historii, która także nadaje się na thriller psychologiczny. I obecnie zapragnąłem wrócić do tego pomysłu, odświeżyć go sobie. Zatem już dziś mogę zapowiedzieć, że kolejna powieść to także będzie thriller psychologiczny. A do Grossa rzecz jasna wrócę, bo muszę zrealizować swój zamysł stworzenia dłuższego cyklu kryminalnego na miarę serii Indridassona, Mankella lub Liera Horsta.

Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Każda z nich jest niezwykle istotna, nie tylko dla fabuły „Żałobnicy”. A która z nich jest najważniejsza dla Roberta Małeckiego?

Jeśli chodzi o zawodową stronę mojego życia to przeszłość znam i nie narzekam, teraźniejszość akceptuję w całej rozciągłości. Ale najwięcej wyzwań i moja najlepsza powieść wciąż czekają na mnie w przyszłości. Dlatego zdecydowanie stawiam na przyszłość.


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 11.08.2020 14:35
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam