-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać229
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać6
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Cytaty z tagiem "arena" [20]
[ + Dodaj cytat]Tej ostatniej nocy… opowiedzieć o ostatniej nocy… cóż, po pierwsze, musicie sobie wyobrazić jak człowiek czuje się na arenie. Zupełnie jak owad uwięziony w misce z parującym powietrzem. Wszystko wokół was, dżungla… zielone, żywe i tykające. Ogromny zegar odmierzający czas waszego życia. Każda godzina obiecująca nowy horror. Musicie sobie wyobrazić, że przez dwa ostatnie dni zginęło szesnaścioro ludzi — niektórzy z nich w waszej obronie. W takim tempie pozostałych ośmioro będzie martwych przed rankiem. Ocalcie jednego z nich. Zwycięzcę. A wasz plan zakłada, że to nie wy nim zostaniecie.(...)— Kiedy jesteście na arenie, reszta świata staje się niezwykle odległa — ciągnie. — Wszyscy ludzie, których kochaliście lub na których wam zależało niemal przestają istnieć. Różowe niebo i potwory z dżungli, i trybuci pragnący waszej krwi stają się waszą ostateczną rzeczywistością, jedynym, co kiedykolwiek się liczyło. Choć to sprawia, że czujecie się bardzo źle, musicie zabijać, bo na arenie chcecie tylko jednego. A to bardzo kosztowne.
Pod mikroskopem patologa życie i śmierć toczą na oświetlonej arenie swego rodzaju korridę komórek. Zadanie patologa polega na odszukaniu byka pośród komórkowych matadorów.
Autentycznie, zapominałem o tym, że nie jestem już – jeszcze?! – Komornikiem. Nawyki, brawura i pewien radosny pochuizm pozostały: no co z tego, że dostanę kulkę? Przecież się zaleczy, wstanę i odjebię ich, rzucając przy tym jakimś srogim punchlinem.
Tak by było. Ale raczej nie będzie. Na pewno nie będzie.
Na razie byłem jednoosobową watahą spierdolenia, zamierzającą bawić się w hardkor ’44 i palić czołgi.
Powoli złapaliśmy tempo, zgraliśmy się, jak chórek starych bab z pijanym organistą. Przerobiliśmy komplet aktów, powtórzyliśmy sobie przykazanie miłości, sześć prawd wiary, siedem sakramentów, Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo... Potem profilaktycznie sieknęliśmy koronkę do Najświętszego Serca, a na koniec zacząłem uczyć go śpiewać Godzinki.
– Zaawitaj, peeełna łaaa-ski, przeeeślicznaaa światłooo-ści! – darłem się w interkom. – Paa-ani, na pomoc świaaa-taaa...!
– Daj ten wąż... No daj, mówię!
– Kurwa, daję przecież! Złap i podciągnij, a nie daj...
– No to daj tak, żebym sięgnął! I teraz... O tak, o tak! Dobra, mam go, teraz powoli... Powoli mówię, kurwa mać! Zabić mnie chcesz?!
– Ciężki jest, jak chuj diabła!
– Nie wiem, nie trzymałem, wierzę ci na słowo! I po trochu teraz, jeszcze... Dobra, jest! Jest, mamy to, czekaj umocuję go tylko!
– Chłopcy, pomóc wam? – odezwała się Cat ze szczytu schodów do maszynowni.
– Nie! – odkrzyknęliśmy zgodnym chórem.
No co? Dawaliśmy przecież radę, a niepotrzebne nam było krytyczne, rzeczowe spojrzenie kobiety, która nie daj Boże pokazałaby nam, że można było zrobić to lepiej i prościej.
– Dziękuję wam za słowa wsparcia, kłaniam się nisko po samo piździsko. Skończyliście już swoje pedagogiczne smęty, możemy iść? Bo chciałbym sobie gdzieś w spokoju pokrwawić.
Szemijazasz, ty kurwo jebana, przestań mi Apokalipsę prześladować... – zawarczałem pod nosem, a już głośniej powiedziałem: – Panowie, tu się nie ma co rozwodzić nad przyczynowością. Póki co musimy...
– To przecież... niedorzeczne! – sapnął.
– No i właśnie o to chodzi, rozumiesz? Takie rzeczy się najłatwiej przyjmują, bo nie ma jak z nimi dyskutować. Poza tym, każde oficjalne dementi staje się pożywką dla kolejnego trollingu. Jak udowodnisz, że Archanioł wcale a wcale NIE gwałcił kóz i nie popierał aneksji Krymu?
Widziałem, że nie był przekonany.
– Ale to przecież... Nie da się o czymś takim rozmawiać nawet! Co można powiedzieć poza tym, że...
– Fama taka krąży w Rzymie, ruski Anioł kozy dymie... – zanuciłem na góralską nutę, zaś nim Russo zdążył cokolwiek powiedzieć, szybko dośpiewałem: – Ale to nie żadna fama, tylko, kurwa, prawda sama...
– Przecież to...
– Puti-nowi-duszę-sprzedał, Michał-kozy-chętnie-jebał!!! – ryknąłem na cały głos, uderzając dłonią o podłokietnik.
Nie krytyk się liczy, nie człowiek, który wskazuje, jak potykają się silni albo co inni mogliby zrobić lepiej. Chwała należy się mężczyźnie na arenie, który w swych najlepszych chwilach poznał tryumf wielkiego wyczynu, a w najgorszych, gdy przegrywa, to przynajmniej przegrywa z odwagą.