cytaty z książek autora "Zośka Papużanka"
Nie można całego życia spędzić w bezpiecznych wodach, trzeba się zmierzyć ze światłem, dźwiękiem, zapachem.
Bo ja przykazania znam, i takiego, żeby się ze starym nie kłócić, to nie ma.
Dom to popularna nazwa miejsca, w którym ludzie przebywają, gdy pada deszcz i gdy chcą zademonstrować, że mogą ze sobą wytrzymać, chociaż nie mogą ze sobą wytrzymać. W domu ludzie, najczęściej kiedy właśnie pada, wykonują tajemniczym sposobem nowych ludzi, żeby oni też nie mogli ze sobą wytrzymać. Każdemu się to należy.
Jak się traci coś, czego się i tak nie miało, to wcale nie jest łatwiej.
Za późno, na wszystko za późno, trzeba się skupić na rzeczach przyciemnych, żeby nie zwariować, może być mizeria, odparł Śpik. Trzeba wybrać inne najważniejsze sprawy, mówiła do siebie mama, poproszę trzy ogórki i kalafiora, i sprawić, żeby najważniejsze stało się przygotowanie mizerii, powieszenie prania na balkonie, sprawdzenie terminu wizyty u dentysty, a nie jakieś cuda, jak się człowiek wtrąca w za duże sprawy, to sobie nie poradzi, Główny Dyspozytor Ruchu tak to urządził i już. Trzeba ze swojego miejsca zająć się tym, czym się można zająć, a nie wymyślać sobie nie wiadomo jakie zadania, świata się nie zbawi i książki nie napisze. Czy mam w domu ocet, pomyślała, o właśnie, to jest ważna rzecz, czy mam w domu ocet, i jeszcze butelkę octu proszę.
W pociągu jest wszędzie i nigdzie równocześnie, skądś odjeżdżasz, dokądś się udajesz, nie jesteś ani tu, ani tam, pociąg to żaden czas ani żadna przestrzeń, i ta świadomość sprawia pewną przyjemność.
Oto i jest pech prawdziwy – nawet jak się nie ruszasz, żeby się nie ufajdać, gówno i tak cię samo znajdzie.
Jeśli człowiek myśli o sobie, że jest wyjątkowo wybrany, pisze o tym siedem stron wierszem i nic z tego nie wynika.
Alkoholowe niezaspokojenie wywoływało u niego stany genialnej nadczynności literackiej, zmyślał jak z nut, byle tylko wysępić parę groszy na flaszkę.
I właściwie jaka jest różnica między dorosłym a dzieckiem.
Taka, że dziecko jest, a dorosłego nie ma. Do dziecka się nie mówi. Do dorosłego się nie odzywa. I jaka jest różnica między złem moim a złem dorosłym.
Taka, że ja chcę ich zabić, a oni mnie też, tylko wiedzą, że nie mogą. Mała różnica. Dziadek się mylił. Dorośli nie umieją być źli. Wtedy, kiedy trzeba, oni boją się być źli naprawdę.
Nie powinniśmy w każdym razie się rozdzielać, bo to nam nie służy, stanowczo nie służy takie rozdzielanie, kiedy już ludzie nauczyli się ze sobą być, o Boże, co za bzdury.
Człowiek jest głupi i uważa, że ludzie są mu potrzebni, domaga się ich dźwięków, zapachów, słów, podczas, gdy żaby w stawie są naprawdę przyjemniejsze.
W tym leży siła każdego udanego związku i każdej religii, w powtarzalności. I żeby wszyscy coś z tego mieli, i kapłan, i wierni.
Śmierć jest do przeżycia, poważnie. Z życiem jest znacznie trudniej.
Basia siedziała na krześle, dyndała nogami i podkradała Stasiowi opłatki, bo jej Staś pozwalał. Opłatki miał na desce rozłożone, nożem wycinał małe kawałeczki, a potem je ślinił i sklejał świat, bez żadnego rysowania, bez wzoru. Wszystko miał w głowie.
- Zrobisz mi świat? Malutki. Tylko dla mnie żeby był - poprosiłam.
- Ty jesteś światem - powiedział Staś i zaśmiał się. - Pamiętaj.
(...)po co ci kamera, jak na wiejskim ślubie, zrobimy kilka zdjęć i tyle, film i tak ogląda się tylko raz, bo człowiek nie może się sobie nadziwić, że się w taki dziwny sposób porusza, że ma taki duży nos z profilu, o czym wcześniej nie wiedział, po co to nagrywać.
Zakorkowani w swojej nienawiści jak nalewka wiśniowa w butelce.
Taki młody przyszedł, pytania mi zadaje, powiedział, że tak trzeba przed operacją. Wiesz, o co on mnie pytał? Kiedy miałam ostatnią miesiączkę! Gówniarz jeden! Tak mu powiedziałam, gówniarzu, jeszcze ciebie na świecie nie było!
Może człowiek jest ogrodnikiem, chodzi i sadzi w innych ludziach różne rzeczy. Złe i dobre.
I to było najlepsze ze wszystkiego, obłudne i prawdziwe jednocześnie, okrutne i piękne.
Poczytałaś sobie? To zgaś światło. Jutro też jest dzień na zło. Dobranoc.
Samochód, którego ojcem był nasz ojciec, miał swoje garażowe tabernakulum i czekał na właściwy dzień, żeby ruszyć, święty dzień poruszenia, ale zanim ruszył, trzeba było po niego pójść. Ojciec mógł, bo mógł. Gawiedź nie mogła, bo nie i koniec.
Jutro też jest jutro. Jutro trzeba uciekać od początku. Taka jest życia treść, taka jest twoja opowieść, nie można być bohaterem innej baśni niż ta, która jest już napisana".
Pierwszy dzień wakacji zadziwiał nas swoją rozlazłością, oznajmiał się godziną ósmą piętnaście na czerwonym budziku, godziną, która przywykła do klasówki z matematyki albo do biegu na czterysta metrów wokół boiska, a która teraz budzi się bez pośpiechu, sama zdziwiona, że jej wolno. Wolno nam było wszystko. Świadectwa z czerwonym paskiem uprawniały człowieka do wakacji.
Człowiek jest taki średni. Pewien swojej wyjątkowości, a wszyscy wszystko o nim wiedzą, każdy taki sam.
Ojciec jechał pewnie i bezpiecznie. Wiedział o swoim oplu wszystko, wszak go stworzył, my zaś nie wiedzieliśmy nic, wszak byliśmy tylko trójką bez sternika i bez pomyślunku, zatem zawsze musieliśmy pytać, a skutek bywał różny.
Kiedy dziewczyna odchodzi z domu rodziców, matka musi jej dać to, co potrzebne, a ona musi wziąć część domu swoich rodziców, dom się przekazuje.
Miło było swój własny niepokój, prywatny jak ból zęba, wmieszać w stabilność świata, który się zna, do którego się należy, po którym można poruszać się bezpiecznie jak po własnej bibliotece.