cytaty z książek autora "Monika Kowaleczko-Szumowska"
- Chcę umrzeć.
- Nie szkodzi - odpowiedział spokojnie Janek.- To bez znaczenia. Ja nie chce umszeć i musze. Ty wracaj. Tam nas zabiesz.
- Zabiesz?
- Pamięć o nas. Nic tu po tobie. Ić jusz. You can't fight our battle, you have to fight your own.
-Jak leci? - krzyknął Wojtek[...]
-Prosto z nieba! - odkrzyknął niewiele starszy od niego chłopak. - Równo co piętnaście minut.
Wojtek był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Do czasu kiedy go zobaczył.
Wyglądał, jakby spał. W rączce ściskał poplątane bandaże, a wokół rozsypały się starannie nagromadzone opatrunki. Drugą ręką przyciskał do piersi swoją torbę, podziurawioną jak sito. Obok wspierał się na szpadlu plutonowy. Druga łopata wbita w ziemię, czekała na kogoś innego. Wojtek podszedł i pochylił się nad nim. Twarz Małego zastygła w uśmiechu.
-To on nie wrócił - powiedział głucho Wojtek.
Plutonowy spojrzał na niego i pokiwał głową, bo nie mógł wydobyć z siebie głosu. Jego łzy kapały prosto na przestrzeloną torbę Małego. Wojtek wziął drugą łopatę i razem wykopali Małemu grób w cieniu drzewa. A potem plutonowy delikatnie wziął swojego łącznika do zadań specjalnych na ręce, ukląkł i złożył go w ziemi. I stanęli nad nim ramię w ramię. Dwóch prawie dorosłych mężczyzn, a żaden nie był w stanie rzucić pierwszej grudki ziemi. Dopiero kiedy Lidka zasłoniła Małemu twarz swoją chustką, przysypali go, garść po garści, powierzając go ziemi jak najcenniejszy skarb. Jak ziarenko, które ma zakiełkować.
Słowo "Krasińskich" wprawiło w osłupienie "Tjokkiego" Odendaala, majora Południowoafrykańskich Sił Powietrznych, ponieważ pisownia tego wyrazu nijak się miała do dźwięków, jakie należało wydobyć z gardła. Major Odendaal otworzył usta, ale po głośnym "kra", które wywołało salwę śmiechu u polskich lotników, zaplątał się przy "sin-cin-skikh" i czując, że jego język zaczyna wchodzić w niebezpieczny korkociąg pomiędzy zębami a podniebieniem, zaprzestał dalszych prób ku rozczarowaniu kolegów z polskiej 1586. Eskadry do Zadań Specjalnych.
Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, nie patrząc na siebie. Wojtek czuł, że złością niewiele zdziała. Wreszcie wziął głęboki wdech i zebrał się w sobie.
- Od jakiegoś czasu chciałem ci powiedzieć...-spojrzał zrezygnowany w rozgwieżdżone niebo - ...że chcę być... twoim przyjacielem - wyrzucił z siebie i zerknął badawczo na Mikołaja, który wybałuszył oczy. - I że cię bardzo... ale to bardzo... - poczerwieniał z wysiłku - kocham.
Mikołaj ryknął śmiechem tak, że zatrzęsły się mury kamienicy wznoszącej się ponad nimi. Z pewnością usłyszano go po drugiej stronie Alei. Gdzieś od strony BGK odezwała się seria.
-To miłe - skwitował wyznanie brata. - Ale i tak zostaję.
-Zagram ci coś. - Popatrzył na niego.
-Jasne - odpowiedział "Anoda".
Mikołaj zagrał balladę Metalliki, która w powstaniu zrobiła furorę. Ładnie grał, Wojtek musiał mu to przyznać. Jankowi "Anodzie" też się chyba podobało, bo słuchał z zamkniętymi oczami. Po Metallice Mikołaj zrobił chwilę przerwy, przyjrzał się siedzącemu obok chłopakowi i zagrał "Poloneza" Chopina, czym wyczerpał swój skromny repertuar. Nie mając innego wyjścia, zaczął powoli grać swoją partię "Galopu", jego i Wojtka domowy numer popisowy.
"Anoda" musiał mieć dobry słuch muzyczny, bo otworzył oczy i zaczął brzdąkać akompaniament do partii Mikołaja. Już po chwili przysunął się bliżej i grał obiema rękami. Szło im całkiem sprawnie. "Anodzie" nie przeszkadzało, że Mikołaj się mylił, przyspieszał, przeskakiwał. Potrafił się dostosować. Parę osób spojrzało na nich ciekawie, a oni mknęli na przód w czasie i w przestrzeni, ranny powstaniec i nadpobudliwy chłopiec z przyszłości. Ten, który bronił swojego miasta, z tym który dzięki niemu będzie mógł kiedyś tu żyć. Razem. Wojtek podszedł do pianina. Mikołaj i "Anoda" właśnie skończyli grać i w dramatycznym geście wznieśli dłonie w górę, a cała sala zabrzmiała brawami.
Niósł ją na rękach pomiędzy kamienicami w kompletnej ciszy, a ona patrzyła mu prosto w oczy i uśmiechała się. Wojtek odwzajemniał uśmiech, bo wiedział, że nie wolno mu jeszcze płakać. Dopiero kiedy jej twarz zastygła na zawsze, z jego oczu popłynęły łzy.".
Druga łopata, wbita w ziemię, czekała na kogoś innego. Wojtek podszedł i pochylił się nad nim. Twarz Małego zastygła w uśmiechu.
-To on nie wrócił-powiedział głucho Wojtek.".
To już wszyscy - powiedział młody chłopak, gładząc drżące w jego rękach futerko.- Johnny nie dał rady.".
Nie było czasu na żałobę, nie było czasu na rozpacz, bo każda chwila mogła okazać się ostatnia.