cytaty z książek autora "Barbara Ciwoniuk"
Jedni rozpoczynają dorosłe życie, kiedy są już do tego gotowi i sami chcą, a inni, kiedy muszą…
Wiesz, co tam jest najgorsze? Ludzie. To, że ci, którzy powinni się kochać… sami sobie i swoim bliskim stwarzają coś podobnego do wojny! Nie potrzeba żadnych wrogów, nikt nie musi na nikogo napadać. Wystarczy, że jeden czy dwóch się napije, i już masz piekło! W jednej chwili musisz zrywać się i uciekać. Ukrywać się… W czasie wojny może zabraknąć amunicji… tam wódka zawsze się znajdzie.
Łkałem jak mały,skrzywdzony dzieciak,głośno,aż histerycznie. Ryczałem [...] za wszystkie skrzywdzone psy i dzieci tego świata. Za naszą samotność i bezradność, za to,że tak naprawdę nikomu nie jesteśmy potrzebni na tym parszywym świecie.
Trudno w to uwierzyć, ale stan mojego pokoju dokładnie odzwierciedla stan mojej głowy. Na zewnątrz jestem normalny jak inni, spokojny, ale w głębi duszy zalewa mnie ocean lęków i niepokojów, z którymi muszę sobie radzić sam, bez niczyjej pomocy. Muszę pilnować się, żeby żaden z tych moich strachów nie wypłynął na zewnątrz, żeby nikt nie zauważył tego, co jest we mnie w środku.
Nasze zasady mówią o tym, by uczniowie nie brali spraw w swoje ręce i wszelkie problemy z kolegami zgłaszali nauczycielom, ale zapewniam pana, że to nie ma nic wspólnego z donosicielstwem! Twierdząc tak, utrwala pan najgorszy stereotyp od lat funkcjonujący w nieformalnych kodeksach honorowych młodych ludzi – że zwrócenie się o pomoc do wychowawcy czy w ogóle do dorosłego jest objawem tchórzostwa i słabości. Umacnianie takiego wzorca jest szkodliwe i sprzyja rozprzestrzenianiu się szkolnej przemocy! Gdy pański syn będzie prześladowany przez rówieśników i zwróci się o pomoc, pan mu powie: „Bądź mężczyzną i radź sobie sam!?”. Ależ to nonsens! Bzdura! Kiedy dorosłego spotyka krzywda czy doznaje od kogoś zniewagi, idzie po sprawiedliwość do sądu, a dziecko w takiej sytuacji ma radzić sobie samo? Naprawdę tego pan chce? Otóż w szkołach sędzią we wszelkich sporach jest wychowawca lub inny zaufany nauczyciel i najwyższy czas uświadomić młodym ludziom, że przyjście do niego z problemem nie jest żadnym grzechem czy ujmą na honorze.
Bieg i płacz
I deszczu bicie
I to szarpanie
I ten krzyk
Tak większość ludzi
Spędza życie
Tak większość ludzi
Pragnie żyć
Wśród czterech ścian
Zamknięta
Głucha
Przeżywam swoje
W nic nie wierzę
Patrzę i słucham
I wiem na pewno
Że kiedyś
Po coś
W coś
Uderzę
Jedno jest pewne
Umrę
(wiersz Adrianny)
Zupełnie nieświadomie idę po łazienki. Zatykam wannę i puszczam potężny strumień wody. (...) Bez namysłu, tak jak stoję, w moich niemarkowych i niehaendemowych ciuchach, wchodzę do wanny, jakbym natychmiast chciała zmyć z siebie to wszystko, co przed chwilą przeczytałam i co już do mnie przylgnęło. Dopiero poczuwszy chłód wody i ciężar ubrań, zastanawiam się, po co to robię. Przez głowę przebiega mi myśl o samobójstwie. Może nie chcę, żeby znaleźli mnie nagą? Od śmierci rodziców takie wizje towarzyszą mi bez przerwy (...). Czasem się im poddaję i rozważam, jak by to było cudownie nagle przestać myśleć, przestać istnieć. (...) Od jakiegoś czasu podejrzewam, że (...) po tym beznadziejnym życiu wszystkich nas czeka nicość - czarna otchłań albo jakaś blada, nieskończona pusta. jedno wielkie NIC!
Często się zdarza, że ludzie kochają nie kogoś, ale swoje wyobrażenie o tym kimś...
Ile śmierci
Czasem tytuł wiadomości wystarcza
Bym nie chciała kliknąć
Na rząd czarnych liter
To zapowiedź żałoby
Nie mojej
Cudzej
Często całego narodu
Już nie poruszają mnie
Katastrofy lotnicze
Trzęsienia ziemi
Powodzie
Są daleko
Nie wzruszają
Morderstwa z premedytacją
Bójki ze skutkiem śmiertelnym
Noworodki na śmietnikach
Choć są blisko
Nie wstrząsają mną
Wielkieaferywktórewplątanisąpolitycy
Zpierwszychstrongazet
Od dawna mam to gdzieś
Nie nabieram się na ich
Obiecanki cacanki
Nie ci
To będą inni im podobni
Na początku szlachetni
A potem tacy sami
Nieomylnie decydujący
Gdzie ma być wojna
A gdzie głód
Jeszcze tylko zachód słońca
Zapiera mi dech
Roztkliwia ruch twojej ręki
Odgarniającej włosy z czoła
Naprawdę nie wiem
Ile śmierci potrzeba
Żeby mnie poruszyć
Wzruszyć
Wstrząsnąć mną
Może wystarczy
Tylko jedna...
Życie jest jak powolne wchodzenie do jeziora - każde stąpnięcie prowadzi do chwili, kiedy trzeba będzie się zanurzyć, aż zbraknie tchu.
Autorytetem dla własnych dzieci nie jest się z racji samego bycia rodzicem, ale żeby nim zostać, trzeba się o to bardzo starać.
Kochałem i nienawidziłem tego drania jednocześnie, współczułem jemu i sobie, bo widziałem, jak bardzo tu i teraz jesteśmy samotni, niestety każdy z osobna.
Życie to niepoważna sprawa, i tak nikt nie wyjdzie z niego żywy...
Zgadnijcie, dlaczego lubię Andersena, Picassa, Leonarda da Vinci, Faradaya, Einsteina, Churchilla, Agatę Christie, Rodina, Edisona, Bella, Disneya, Henry’ego Forda, Rockefellera i Napoleona Bonaparte? Bo wszyscy oni byli dyslektykami (z tym Einsteinem to Aleks nieźle trafił!). Wielu z nich miało ciężkie dzieciństwo, nic im się nie udawało, uważano ich za idiotów. Churchill w swoich wspomnieniach napisał, że czas szkoły to czas ciemności, czarna dziura na mapie mojej życiowej podróży. Einstein zaczął czytać mając dziewięć lat. Jacek Kuroń, też dyslektyk, powiedział kiedyś, że nigdy nie wróciłby do szkoły. Prędzej do więzienia, bo tam zdążył się zadomowić, albo do wojska, którego nienawidził, ale ostatecznie jeszcze by tam poszedł. Kuroń dowiedział się, że jest dyslektykiem dopiero jako dorosły człowiek. Miał bardzo dużo nieprzyjemnych doświadczeń w szkole. Zdarzało się, że wypracowania czytał z czystej kartki, udając, że coś tam napisał. Wszyscy wymienieni tu przeze mnie mieli trudności z poprawnym pisaniem. Zawsze. Większość z nich nigdy nie przyswoiła sobie zasad ortografii. Często zastanawiam się, czy jest to naprawdę takie ważne? W końcu „rz” i „ż”, „u” i „ó”, „h” i „ch” czyta się podobnie, jeśli nie tak samo.
Zaakceptowałem chyba w końcu fakt, że D. jest i zawsze będzie przy mnie, a właściwie we mnie. Przestałem się tego wstydzić. To nawet wygodne, bo wszystko, co złe, co mi nie wychodzi, zwalam na nią. Jest tą gorszą, niechcianą współautorką moich wypracowań i dyktand, mąci mi z ortografią jak może, ale walczę z nią za pomocą słowników i komputera. I Selmy, która przywykła już do zadawanych jej ciągle pytań: „Jak się to pisze?”. Zaakceptowałem tę D. do tego stopnia, że na kartkówkach, klasówkach i sprawdzianach, obok mojego nazwiska, stawiam na kartce i jej inicjał. Niech wszyscy wiedzą, że to ona jest sprawczynią większości moich szkolnych niepowodzeń. Bo ja, Igor, jestem OK.
Zadzwoniła do pracy, że się spóźni, a potem usiadła w fotelu naprzeciwko i mówiła, mówiła, mówiła... Że na razie nie będzie mi lekko. Może kiedyś, jak dorosnę i okrzepnę, uodpornię się na pewne sprawy. Ale teraz jeszcze nie. Że muszę nauczyć się żyć z tą Panią Dysleksją. Muszę zaakceptować, że jest, ale powinienem też zacząć już z nią walczyć. Nie pozwalać, żeby brała nade mną górę, żeby mnie zdominowała. Że muszę trzymać ją zawsze pół kroku za sobą. Gdy szepcze mi: „Nie idź tam! Uważaj na siebie! Znowu się zbłaźnisz! Wycofaj się z tego!”, powinienem robić dokładnie odwrotnie, niż mi ona radzi. Czasem zaryzykować, nawet się wygłupić. Bo tylko wtedy będę wolny, będę sobą. Że teraz to ona odniosła zwycięstwo, bo dzięki jej podszeptom spanikowałem i nie poszukałem swojej klasy. Bałem się zapukać do kilkorga drzwi. Że to dzięki niej jest we mnie ten chaos, mylą mi się kierunki, ulice, dni tygodnia, nazwy miesięcy, a często nawet własne ręce, bo nieraz musiałem się zastanowić, która z nich jest lewa, a która prawa. To przez nią we wszystkim jestem taki ostrożny, nie umiem jak szalony zbiegać z górki, tak długo wiążę sznurowadła, po dwóch skokach na skakance mam zaplątane nią nogi. Ale na pewno mogę ją zwyciężyć. Muszę!
Do każdego dziecka pasuje inny klucz i rolą wychowawcy jest go znaleźć.
Cierpliwie czekałem na ojca, a on co jakiś czas do mnie podchodził, głaskał mnie po włosach i obiecywał,że zaraz wróci. I znowu znikał w tym tłumie. Potem nagle wszyscy się wynieśli, a ja zostałem z jakąś miłą, obcą panią. Byliśmy sami w pustym już domu, ona próbowała dać mi coś do jedzenia, ale ja nie chciałem, bo wciąż na niego czekałem. Cholera. Czasem wydaje mi się, że od tamtej pory tak naprawdę nigdy już do mnie nie wrócił i że ciągle, daremnie, na niego czekam. Nawet teraz.
Jestem pusta w środku i sucha jak najbardziej zeschnięty stuletni liść. Nawet serce już we mnie nie bije,tylko cichutko szeleści.
-Gdy będę starszy, to znajdę sobie dziewczynę!(...)
spojrzałam na niego zaintrygowana. (...)
-A nawet dwie!
-Co?-aż mnie zatkało.
-Jedna będzie za mną nosić plecak, a druga worek z kapciami!
Wreszcie wychodzą z mieszkania i prędko zbiegają po schodach. To znaczy mama pędzi w dół, a Piotruś biegnie za nią. Mknie najszybciej, jak umie, lecz i tak robi to dużo wolniej od mamy. Bo Piotr od małego tak ma, że boi się szaleńczo zbiegać z górki i ze schodów. Nawet idąc po krawężniku czy brzegu fontanny, robi to wolniej od innych dzieci. Ale babcia chwali go, że w takich niebezpiecznych sytuacjach jest ostrożny.
Jest zawstydzony, że z powodu jego gapiostwa w klasie znowu robi się wesołe zamieszanie. Ale dzieci ożywiają się tylko na moment i zamierają w oczekiwaniu, jak zwykle, gdy Piotr ma coś głośno przeczytać. Dobrze wiedzą, że za chwilę będą miały jeszcze lepszą zabawę, bo czytanie na głos nie jest jego mocną stroną. A czytanie czegoś nowego, czego nie przećwiczył w domu, zawsze okazuje się katastrofą.
No tak… wczoraj mama poświęciła mu dużo czasu, ponieważ po raz setny wyjaśniała, czym różnią się „m” i „n”, „p” i „b” oraz „d” i „g”. Bo chociaż on o tym dobrze wie i bardzo się stara, akurat takie podobne do siebie głoski ciągle mu się mylą, więc wieczorem przepisywał niektóre słowa i te mylące się litery zaznaczał kolorowym mazakiem. Praca domowa, którą niektórzy koledzy odrabiali podczas przerw, na kolanie, jemu znów zajęła mnóstwo czasu. Na próżno tłumaczył rodzicom, że wszystkie te wyrazy były w jego głowie, lecz uciekały z niej, kiedy je czytał lub pisał. Mama i tata nie mogli tego zrozumieć.
- Cyfry są nudne. To tylko dziesięć znaków, dlatego czasem piszę je odwrotnie — odpowiada Piotr. - To chyba dobrze, że niektórzy myślą i robią coś inaczej niż reszta?
Jakiś mądry pan powiedział wczoraj to zdanie w telewizji i Piotruś je zapamiętał, bo poczuł, że i do niego pasuje. Może czyta z trudem i brzydko pisze, ale niechże pani w końcu zrozumie, że wcale nie jest leniwy ani głupi. I że głośne czytanie i pisanie cyfr od 0 do 9 bardzo go upokarza.
- Kiedyś znalazł mnie w bardzo podłym nastroju.To był taki pechowy ranek, potem cały dzień...I wtedy do mnie powiedział: "Słuchaj,kobieto.Gdy tak patrzysz przed siebie, to co widzisz?". Byłam zdziwiona. "Jak to co?" - pytam. "No! Rozejrzyj się dookoła i powiedz mi, co widzisz?" - on na to. Więc gapię się na ogród, ulicę, do góry i mówię mu: "Widzę śmieciarkę, która tu jedzie i kurzy! Rogulskiego za płotem. Zaraz znowu będzie warczał swoją starą kosiarką! Samolot na niebie, ogłupiający turystów na plaży ciągnącą się za nim reklamą. Dzieciaki sąsiadów z naprzeciwka, uganiające się z wrzaskiem dookoła domu". A on na to: " To i stąd twój zły nastrój, kobieto! Źle patrzysz!". ?Jak - to źle?" - pytam. "Ano źle" - powiada. - "Patrz inaczej! Zamiast na śmieciarkę, patrz na piękne, szumiące drzewa rosnące przy ulicy. Zobacz, ile dają cienia! A jak szeleszczą ich liście! Zamiast na Rogulskiego, spójrz na kwiaty, które codziennie podlewa. Poczuj ich świeży, mokry zapach! Przyjrzyj się trawie, którą tak pielęgnuje. Iglakom, które zasadził, żeby odgrodzić się od ulicy! Zamiast na samolot z ogonem, patrz na chmury. Zobacz, jak je dziś szubko goni wiatr! I po co wsłuchiwać się we wrzaski dzieciaków z naprzeciwka?... Usłysz ptaki, nawet wróble lepiej zauważyć i poobserwować niż ludzi".
Jednym z ważniejszych odkryć ostatniego tygodnia było to,že wielka rozpacz połączona z długotrwałym niepohamowanym płaczem działają znieczulająco.