cytaty z książki "Los utracony"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
...nigdy nie możemy rozpocząć nowego życia, zawsze musimy tylko ciągnąć stare.
Mogę powiedzieć: z czasem człowiek przyzwyczaja się nawet do cudów.
Ciasne więzienne mury nie stanowią żadnych granic dla skrzydeł naszej wyobraźni.
Najważniejsze, żeby się nie dać, zawsze jakoś to będzie, bo jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było (...).
...kiedy jest los, to nie ma wolności. [...] jeśli zaś jest wolność, nie ma losu, [...] to znaczy, wówczas my sami jesteśmy losem.
Nie wiem, na co czekali tam przed budynkiem ci wszyscy nadzy muzułmanie i kilku przechadzających się tam i z powrotem funkcyjnych, w towarzystwie, jeśli dobrze widziałem, fryzjerów, bo rzeczywiście poznałem ich nagle po taboretach i zwinnych ruchach - zapewne na kąpiel i wpuszczenie do obozu.
...I na darmo wszystkie przemyślenia, zrozumienie, trzeźwy rozsądek, i tak nie mogłem opacznie zrozumieć jakby wstydzących się swej niedorzeczności, a jednak uparcie powracających słów skrytego pragnienia: chciałoby mi się jeszcze trochę pożyć w tym pięknym obozie koncentracyjnym.
(...) nie ma takiego absurdu, którego nie moglibyśmy w sposób naturalny przeżyć, a na mojej drodze, już teraz to wiem, czeka na mnie, niby jakaś nieunikniona pułapka, szczęście.
Pojąłem, że także niewola ma swoje powszednie dni, więcej, prawdziwa niewola składa się właściwie z samych szarych dni powszednich
Zajmowała mnie tylko jedna rzecz, myśl, pytanie, które w tej chwili przyszło mi do głowy. Może to mój błąd, że nie wiedziałem - ale nigdy nie byłem tak przewidujący, żeby zapytać o buchenwaldzkie zwyczaje, regulamin, sposób postępowania - jak to tu robią: gazem jak w Oświęcimiu, może za pomocą jakiegoś lekarstwa, bo i o tym również się słyszało, kulą czy ewentualnie inaczej, jednym z tysiąca innych sposobów, których jeszcze nie znam, nawet się ich nie domyślam.
(...) próbowałem patrzeć przed siebie, ale widok był tylko na jutro, a jutro było takim samym dniem, to znaczy dokładnie takim samym dniem – jeśli miało się szczęście, oczywiście.
Twierdzę: nie ma takiego doświadczenia, tak doskonałego spokoju ani takiej siły zrozumienia, abyśmy nie dali naszemu szczęściu ostatniej szansy, zakładając, że znajdziemy na to sposób, oczywiście.
...nigdzie żaden ład życia, żadna wzorowość, powiedziałbym, moralność, nie jest tak ważna jak właśnie w niewoli...
Dlaczego, synu - wykrzyknął i widziałem, że już traci cierpliwość - mówisz na wszystko "oczywiście", i to zawsze wtedy, kiedy coś w ogóle nie jest oczywiste?! - Rzekłem: - W obozie koncentracyjnym jest oczywiste. - Tak, tak - on - tam tak, ale... - i utknął, zawahał się trochę - ale... przecież sam obóz koncentracyjny nie jest oczywisty!
...dostałem za współlokatora chłopaka mniej więcej w moim wieku. Jakbym już widział tę żółtą twarz i duże, płonące oczy - ale tu żółte twarze i duże, płonące oczy mieli wszyscy. W pierwszych słowach zapytał, czy nie znalazłoby się dla niego trochę wody, a ja mu powiedziałem, że sam bym nie pogardził; zaraz potem: - A papierosy? - z tym też nie miał szczęścia, oczywiście. Zaproponował, że mógłby zapłacić chlebem, ale dałem mu do zrozumienia, że nie w tym rzecz, zwyczajnie nie mam; wtedy zamilkł na jakiś czas. Przypuszczam, że musiał mieć gorączkę, bo od jego rozdygotanego ciała bił nieustający żar, z którego przynajmniej miałem pożytek.
Pcheł w żaden sposób nie mogłem wyłapać, były szybsze ode mnie - całkiem zrozumiałe, w końcu lepiej się odżywiały. Wszy mogłem łapać z łatwością, tyle że to nie miało sensu. Jeśli już byłem na nie bardzo zły, przesuwałem paznokciem wielkiego palca po naprężonym na plecach płótnie koszuli i dobrze słyszalna seria trzasków była miarą mojej zemsty, rozkoszowałem się ich zagładą, ale już po minucie mogłem to powtórzyć, choćby dokładnie w tym samym miejscu i znów z dokładnie tym samym rezultatem.
Ale najmilej spędzałem czas , wyobrażając sobie cały, calutki dzień w Peszcie, jeśli to możliwe, od rana do wieczora, w dalszym ciągu hołdując skromności. W końcu tyle samo wysiłku kosztowałoby mnie wyobrażenie sobie jakiegoś szczególnego, idealnego dnia- ale ja przeważnie wyobrażałem sobie tylko złe dni, z wczesnym wstawaniem, szkołą, strachem, byle jakim obiadem, i te wszystkie możliwości, których wówczas nie wykorzystałem, odrzuciłem, a nawet ich nie zauważyłem naprawiałem w obozie koncentracyjnym z największym mistrzostwem.
Szybko na przykład zdałem sobie sprawę: nie żyłem, jak trzeba, nienależycie korzystałem z tamtego życia, dużo, zbyt dużo mam do żałowania. I tak – przypominałem sobie – bywały potrawy, na które kręciłem nosem, grzebałem po talerzu, potem go odsuwałem, całkiem zwyczajnie dlatego, że ich nie lubiłem, i w tej chwili uważałem to za nierozumny i nienaprawialny błąd. Albo te niedorzeczne sprzeczki między ojcem a matką z mojego powodu. Kiedy wrócę do domu, pomyślałem tak właśnie, używając tych prostych, samych przez się zrozumiałych słów, nawet nie mrugnąwszy okiem, jak ktoś, kogo mogą interesować wyłącznie sprawy następujące po tym najbardziej oczywistym fakcie; więc gdy wrócę do domu, muszę z tym bezwzględnie skończyć, musi zapanować pokój, zadecydowałem.
Słyszałem już o tym i teraz mogłem potwierdzić: ciasne więzienne mury nie stanowią żadnych granic dla skrzydeł naszej wyobraźni.
Przeobraziłem się w dziurę, w jakąś próżnię, i wszystkie moje starania, wszystkie dążenia były skierowane na zapchanie, skłonienie do zamilknięcia tej wciąż żądającej swego próżni bez dna. Tylko na to miałem oczy, tylko temu mógł służyć mój cały intelekt, tylko to kierowało wszystkim, co robiłem, i jeśli nie jadłem drewna, żelaza czy żwiru, to tylko dlatego, że tego nie dało się pogryźć i strawić. Ale na przykład piasku już próbowałem i nigdy się nie zawahałem, jeśli zobaczyłem gdzieś trawę – ale trawa nie trafiała się ani w fabryce, ani na terenie obozu, niestety.
I dopiero wtedy się dowiedziałem, że godność to takie uczucie, które towarzyszy człowiekowi aż do śmierci, jak widać, bo naprawdę, jakkolwiek nurtowała mnie ta niepewność, nie pytałem, nie prosiłem, nie powiedziałem ani słowa i nie rzuciłem nawet przelotnego spojrzenia w tył, na tego czy na tych, którzy mnie wieźli.
I na darmo wszystkie przemyślenia, zrozumienie, trzeźwy rozsądek, i tak nie mogłem opacznie zrozumieć jakby wstydzących się swej niedorzeczności, a jednak wciąż uparcie powracających słów skrytego pragnienia: chciałoby mi się jeszcze trochę pożyć w tym pięknym obozie koncentracyjnym.
(...) kto mógłby ocenić, co jest możliwe i wiarygodne, kto mógłby wyczerpać, kto dojść do tych wszystkich niezliczonych pomysłów, wynalazków, zabaw, żartów i zamierzeń do przemyślenia, które wszystkie co do jednego mogą być w obozie koncentracyjnym wykonane, zrealizowane, sprawnie przeniesione ze świata wyobraźni do realnego.
Interesowali się, czy wracamy z obozu koncentracyjnego, i wielu z nas wypytywali, mnie też, czy nie spotkałem tam przypadkiem ich krewnego, człowieka o takim to a takim nazwisku. Powiedziałem im, że w obozach koncentracyjnych ludzie na ogół nie miewają nazwisk. Wtedy starali się opisać jego wygląd, twarz, kolor włosów, charakterystyczne cechy, a ja próbowałem im wytłumaczyć: szkoda fatygi, przecież ludzie przeważnie bardzo się zmieniają w obozach.
W istocie, zauważył, dopiero teraz zaczynają się „naprawdę ujawniać koszmary”, i dodał, że „świat stoi na razie bezrozumnie przed pytaniem: jak, w jaki sposób mogło się to wszystko w ogóle zdarzyć”.
Nic nie jest prawdą, nie ma innej krwi, nie ma nic innego, tylko... utknąłem, ale nagle przypomniałem sobie słowa dziennikarza: są tylko dane sytuacje i istniejące w nich nowe warunki.
(...) jestem tu i dobrze wiem, że przyjmę każdy argument za to, że mogę żyć.
Nigdy bym na przykład nie uwierzył, że tak szybko zmienię się w zwiędłego starca. W domu trzeba na to czasu, co najmniej pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat, tu wystarczyły już trzy miesiące, żeby zawiodło mnie ciało.
- Przeszedłeś wiele potworności? – a ja odparłem, że zależy, co uważa za potworność. Na pewno, powiedział na to z trochę zażenowaną miną, musiałem dużo biedować, głodować, i prawdopodobnie mnie także bito, a ja mu powiedziałem: – Oczywiście. – Dlaczego, synu – wykrzyknął i widziałem, że już traci cierpliwość – mówisz na wszystko „oczywiście”, i to zawsze wtedy, kiedy coś w ogóle nie jest oczywiste?! – Rzekłem: – W obozie koncentracyjnym jest oczywiste. – Tak, tak – on – tam tak, ale... – i utknął, zawahał się trochę – ale... przecież sam obóz koncentracyjny nie jest oczywisty! – jakby wreszcie znalazł właściwe słowa, i nic mu nie odpowiedziałem, ponieważ z wolna zaczynałem pojmować: o takich czy innych rzeczach nie dyskutuje się z obcymi, nieświadomymi, w pewnym sensie dziećmi, że tak powiem.
Najważniejsze, żeby się nie dać; zawsze jakoś to będzie, bo jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było, pouczył mnie Bandi Citrom, on zaś zdobył tę mądrość w obozie pracy. Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest myć się niezależnie od okoliczności (...). Równie istotny jest oszczędny podział dziennej porcji. Z chleba, niech ta oszczędność kosztuje nas, ile chce, musi nam zostać kromka do porannej kawy, a nawet jeszcze kawałek – nie dajmy się skusić wędrującym ku kieszeni myślom, a zwłaszcza niemal sięgającym do niej palcom – na przerwę obiadową; tak i tylko tak unikniemy na przykład dręczącej myśli, że nie mamy co jeść. Jeśli zaś chodzi o nasze wyposażenie: że swego czasu wziąłem onuce za chustki do nosa; że na apelu, w marszu, wszędzie bezpieczny jest tylko środek szeregu; że nawet przy wydawaniu zupy nie należy stawać na początku, lecz raczej z tyłu, bo wtedy, oczywiście, dostaje się zupę z dna kotła, a więc gęstą; że jedną stronę trzonka łyżki możemy wyklepać w coś w rodzaju noża – tego wszystkiego i jeszcze wielu innych koniecznych w obozowym życiu rzeczy dowiedziałem się od Bandiego Citroma, podpatrywałem go i starałem się go naśladować.
- W końcu człowiek chce wiedzieć, za co go nienawidzą – rzekła. Przyznała się, że z początku nic z tego nie rozumiała i straszliwie ją bolało, kiedy widziała ich pogardę „tylko dlatego, że jest Żydówką”. Wtedy poczuła po raz pierwszy, że jak powiedziała, coś ją dzieli od ludzi i że ona należy gdzie indziej niż oni. Potem zaczęła myśleć, próbowała szukać wyjaśnienia w książkach i rozmowach, aż wreszcie pojęła: właśnie tego w niej nienawidzą. Doszła mianowicie do wniosku, że „my, Żydzi, różnimy się od innych” i właśnie dlatego ludzie nas nienawidzą. Wspomniała też, jak dziwnie się żyje „z poczuciem tej inności” i że czuje z jej powodu to pewną dumę, to znów raczej jakiś wstyd.