cytaty z książki "Anatomia ludzkiej destrukcyjności"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Człowiek szuka dramatu i ekscytacji; kiedy nie może uzyskać satysfakcji na wyższym poziomie, tworzy dla samego siebie dramat zniszczenia.
Optymizm jest wyalienowaną postacią wiary,pesymizm wyalienowaną postacią rozpaczy.
W epoce cybernetycznej jednostka staje się w coraz większej mierze przedmiotem manipulacji. Jej praca, jej konsumpcja, jej czas wolny są manipulowane przez reklamę, ideologie, przez to wszystko, co Skinner nazywa "pozytywnymi wzmocnieniami". Jednostka zatraca swą aktywną, odpowiedzialną rolę w procesie historycznym; staje się całkowicie "dostosowana" - uczy się, że wszelkie zachowanie, działanie, myśl czy uczucie, które nie pasuje do ogólnego schematu, stawiają ją w niekorzystnej sytuacji. W rzeczywistości jest tym, czego się po niej oczekuje.
Wierzyć znaczy ośmielić się pomyśleć niemożliwe do pomyślenia, a jednak działać w ramach realistycznych możliwości; jest to paradoksalna nadzieja - oczekiwać każdego dnia Mesjasz, a jednak nie tracić ducha, kiedy o przepowiadanej godzinie nie przyjdzie. Ta wiara nie jest bierna i nie jest cierpliwa, sama szuka każdej nadarzającej się okazji do działania w ramach dostępnych możliwości.
Jednostki żyją w społeczeństwie, które dostarcza im gotowych wzorców mających nadać sens ich życiu. W naszym społeczeństwie na przykład powiada im się, że należy odnosić sukcesy, że trzeba "zdobywać chleb", założyć rodzinę, być dobrym obywatelem, konsumować dobra i przyjemności, a wszystko to uczyni ich życie wartościowym. Aczkolwiek wobec większości ludzi propozycje te okazują się skuteczne na poziomie świadomości, nie udaje im się wytworzyć prawdziwego poczucia sensowności, nie starcza tego, żeby zastąpić brakujące centrum ich jaźni. Proponowane wzorce szybko ukazują swoją słabość i ze wzrastającą częstotliwością zawodzą.
Człowiek świadom swej odrębności musi zbudować nowe więzi ze swymi bliźnimi, od tego zależy jego zdrowie psychiczne. Bez silnych więzi afektywnych ze światem będzie cierpiał na ostateczną izolację i skrajne poczucie zagubienia. Ale te związki z innymi nawiązywać można na wiele rozmaitych i sprawdzonych sposobów. Można kochać innych, co wymaga niezależności i produktywności, albo jeśli poczucie wolności nie rozwinęło się dostatecznie, poprzestawać na więzi symbiotycznej - człowiek staję się wówczas częścią innych ludzi albo ich czyni częścią siebie. W takiej relacji symbiotycznej albo usiłuje on kontrolować innych (sadyzm), albo dąży do tego, by oni go kontrolowali (masochizm). Jeżeli nie potrafi zdecydować się ani na drogę miłości, ani symbiozy, może rozwiązać ten problem, nawiązując związki wyłącznie z samym sobą (narcyzm); wówczas sam staje się całym światem i kocha świat "kochając" samego siebie. Jest to częsty sposób radzenia sobie z potrzebą posiadania trwałych związków (zazwyczaj łączy się on z sadyzmem), ale jest to sposób niebezpieczny; w swych najbardziej skrajnych postaciach może prowadzić do różnych form szaleństwa. Ostatnią i najbardziej złośliwą postacią rozwiązania tego problemu (zazwyczaj występującą wraz ze skrajnym sadyzmem) jest dążenie do zniszczenia wszystkich innych. Jeżeli oprócz mnie nie będzie istniał nikt inny, nie będę musiał się nikogo obawiać, nie będę musiał z nikim wchodzić w żadne związki. Niszcząc świat, chronię się przed tym, by on mnie nie zniszczył.
Naiwne założenie, że zły człowiek daje się łatwo rozpoznać, tworzy wielkie zagrożenie: nie udaje się rozpoznać takich ludzi, póki nie zaczną swego dzieła zniszczenia. Wierzę, że większość ludzi nie ma charakteru tak intensywnie destrukcyjnego jak Hitler. Lecz nawet jeśli oszacuje się, że osoby takie stanowią 10 procent całej naszej populacji, jest ich wystarczająco wiele, by były bardzo niebezpieczne, gdy tylko uda im się zdobyć wpływy i władzę. Żeby nie było wątpliwości: nie każdy destrukcyjny człowiek zaraz stanie się Hitlerem, ponieważ brak mu talentów tamtego; mógłby stać się jedynie skutecznym członkiem SS. Lecz z drugiej strony, Hitler nie był żadnym geniuszem, a jego talenty nie były aż tak bardzo wyjątkowe. Wyjątkowa była sytuacja społeczno-polityczna, która go wyniosła; żyją wśród nas przypuszczalnie setki Hitlerów, którzy mogą się ujawnić, gdy wybije ich dziejowa godzina. Analizujemy postać taką jak Hitler z obiektywizmem i nie poddając się namiętnościom, ale nie dyktuje nam tego tylko sumienie naukowe, lecz również chęć zdobycia ważnej lekcji dla teraźniejszości i przyszłości. Każdy analityk, który zniekształci obraz Hitlera, pozbawiając go człowieczeństwa, będzie jedynie sprzyjać skłonności zamykania oczu na potencjalnych Hitlerów, takich, którzy nie mają rogów.
Pomocne może się okazać, jeśli pomyślimy o współczesnym zjawisku, które można porównać ze składaniem dzieci w ofierze, mianowicie o wojnie. Weźmy pierwszą wojnę światową. Mieszanina ekonomicznych interesów, ambicji i próżności przywódców oraz sporo głupich błędów po obu stronach wywołały wojnę. Ale kiedy już wybuchła (a nawet odrobinę wcześniej), stała się zjawiskiem "religijnym". Państwo, naród, duma narodowa stały się bożkami, a obie strony chętnie poświęcały swe dzieci w ofierze tym bożkom. Znaczny odsetek młodych ludzi z wyższych klas brytyjskiego i niemieckiego społeczeństwa, które były odpowiedzialne za wojnę, został zgładzony już w pierwszych dniach walki. Z pewnością byli kochani przez swych rodziców, a jednak ich miłość - szczególnie tych, którzy byli mocno przesiąknięci tradycyjnymi pojęciami - nie sprawiła, by się zawahali, wysyłając swe dzieci na śmierć, nie zawahali się też młodzi, którzy bez zastanowienia poszli, by zginąć. Fakt, że w przypadku ofiary ojciec bezpośrednio zabija syna, podczas gdy w przypadku wojny obie strony zawierają ze sobą umowę polegającą na wzajemnym zabijaniu swych dzieci, nie czyni wielkiej różnicy.
Życie ludzkie nie może zostać przeżyte wyłącznie jako szereg powtórzeń wzoru gatunkowego; to człowiek musi żyć. Jest bowiem jedynym zwierzęciem, któremu natura nie stwarza domu, które czuje się wypędzone z raju, jedynym zwierzęciem, dla którego jego istnienie stanowi problem, który trzeba rozwiązać i od którego nie można się uchylić. Nie może cofnąć się do przedludzkiego stanu harmonii z przyrodą, ale nie ma też pojęcia, dokąd dojdzie, jeśli dalej zmierzać będzie naprzód. Egzystencjalne sprzeczności człowieka dają w efekcie stan trwałego zaburzeni równowagi. Ta nierównowaga odróżnia go od zwierzęcia, które żyje, można by rzec, w harmonii z naturą. Nie oznacza to oczywiście, że zwierzęta z konieczności żyją szczęśliwym i spokojnym życiem, ale że posiadają one określone nisze ekologiczne, do których w procesie ewolucji zaadaptowały swe mentalne i fizyczne właściwości. Zaburzenie równowagi, właściwe egzystencji człowieka, a tym samym nieusuwalne w istocie, może być w miarę stabilne, jeśli uda mu się, opierając się na własnej kulturze, znaleźć mniej lub bardziej odpowiedni sposób radzenia sobie z problemami przez tę egzystencję stwarzanymi. Jednak ta względna stabilność nie zakłada zniesienia podstawowej dychotomii; pozostanie ona bowiem w uśpieniu, gotowa zamanifestować się, gdy tylko zmianie ulegną warunki tej stabilności.
Człowiek postrzega siebie jako istotę brutalnie wyrwaną ze swego środowiska i wyizolowaną spośród świata, którego miary i praw nie rozumie; tym samym czuje się zmuszony, by ciągle uczyć się, w drodze gorzkiego wysiłku przyswajania efektów własnych pomyłek, wszystkiego tego, co potrzebne mu do przeżycia. Otaczające go zwierzęta gromadzą się w stada, poszukują wody, łączą w pary lub uciekają, aby uchronić się przed niezliczonymi wrogami; dla nich okresy wypoczynku i aktywności następują po sobie na przemian, w niezmiennym rytmie wyznaczonym potrzebą pożywienia lub snu, reprodukcji i ochrony. Człowiek odseparowany jest od swego otoczenia; czuje się samotny, porzucony, nie wiedząc nic ponadto, że nic nie wie. [...] Jego pierwszym odczuciem jest więc lęk egzystencjalny, który zawieść go może nawet do granic rozpaczy. (F.-M. Bergounnioux, 1964).
Kiedy spojrzymy na całą kwestię historycznie, zobaczymy podobne rzeczy. Tych, którzy mówili prawdę o określonym reżimie, skazywano na banicję, więziono albo zabijano, a dopuszczali się tych czynów władcy przepełnieni gniewem. Nie ma wątpliwości, że według najbardziej oczywistego wyjaśnienia tacy ludzie byli zagrożeniem dla warstw rządzących, a ich usunięcie zapewne zdawało się najprostszą drogą do zachowania status quo. To jest prawda, ale nie wyjaśnia dostatecznie faktu, że ci, którzy mówią prawdę, są tak znienawidzeni, nawet kiedy nie stanowią rzeczywistego zagrożenia dla ustanowionego porządku. Przyczyna leży, jak sądzę, w tym, iż mówiąc prawdę, mobilizują opór tych, którzy ją wypierają. Dla tych ostatnich prawda jest niebezpieczna nie tylko dlatego, że stanowi zagrożenie dla ich władzy, lecz i dlatego, że wstrząsa całym ich świadomym systemem orientacji w świecie, pozbawia ich wypracowanych racjonalizacji, a może nawet skłonić do zachowywania się w odmienny sposób. Jedynie ci, którzy doświadczyli na samych sobie procesu uświadamiania ważnych popędów, wcześniej wypartych, znają podobne do trzęsienia ziemi poczucie oszołomienia i zamętu, jakie w rezultacie powstaje w głowach. Nie wszyscy ludzie mają ochotę ryzykować podobną przygodę, w najmniejszym zaś stopniu ci, którzy czerpią zysk, przynajmniej chwilowo, z własnej ślepoty.
Ludzie przypuszczalnie nie poddawaliby się tak łatwo wpływom, gdyby potrzeba posiadania spójnych ram orientacji, nie była tak niezbędna. Im bardziej ideologia rości sobie prawo do odpowiedzi, na wszelkie pytania, tym bardziej atrakcyjna się zdaje; tutaj właśnie należy poszukiwać odpowiedzi na pytanie, dlaczego irracjonalne lub wręcz jednoznacznie szalone systemy myślowe potrafią tak łatwo zaanektować ludzkie umysły.
Z drugiej strony, pełna życia osoba właściwie nie potrzebuje żadnego zewnętrznego bodźca, aby wyzwolić swoją aktywność; tak naprawdę potrafi zawsze wytworzyć własne bodźce. Różnicę tę łatwo dostrzec na przykładzie dzieci. Do pewnego wieku (około pięciu lat) są tak aktywne i twórcze, że same "tworzą" własne bodźce. Tworzą całe światy ze strzępów papieru, drewna, kamieni, krzeseł, praktycznie rzecz biorąc ze wszystkiego, co znajduje się pod ręką. Ale kiedy - po ukończeniu szóstego roku życia - stają się uległe, pozbawione spontaniczności, bierne, pragną już tylko takich podniet, przy których mogą zachować bierność i wyłącznie "reagować". Chcą coraz bardziej wyszukanych zabawek, ale nudzą się nimi szybko; mówiąc krótko, zaczynają już zachowywać się w taki sposób, w jaki ich rodzice traktują samochody, ubiory, zwiedzane miejsca oraz kochanków.
Patologia normalności rzadko przeradza się w poważniejsze postacie choroby psychicznej, ponieważ społeczeństwo wytwarza przeciwko temu antidotum. Kiedy procesy patologiczne znajdują odzwierciedlenie we wzorach społecznych, tracą swój jednostkowy charakter. Przeciwnie, chora jednostka czuje się w takim społeczeństwie jak w domu, otaczają ją bowiem inne, podobnie chore jednostki. Cała kultura napędzana jest określonym rodzajem patologii i organizuje swe środki, by oferować zaspokojenia dopasowane do patologicznego modelu. W wyniku tego przeciętna jednostka nie doświadcza już izolacji i oddzielenia, jakie odczuwa osoba w pełni schizofreniczna. Czuje się swobodnie, mając wokół siebie tych, którzy cierpią na podobne deformacje psychiczne; w rzeczywistości to w pełni zdrowa osoba czuje się wyizolowana w chorym społeczeństwie - i może cierpieć na tak wielkie trudności w komunikacji z innymi, że w ich rezultacie niewykluczone jest nawet popadnięcie w psychozę.
Przedmiot wiary integruje kierunek działania wszystkich sił człowieka. Dźwiga go ponad wyizolowane istnienie wraz z właściwymi mu wątpliwościami i brakiem poczucia bezpieczeństwa, nadając jego życiu sens. Poświęciwszy się celowi, który istnieje poza odosobnionym ja, człowiek transcenduje siebie, wydobywa się z więzienia absolutnego egocentryzmu.
Sposoby osiągania poczucia własnej skuteczności bywają rozmaite: wywołanie wyrazu zadowolenia na twarzy dziecka, którym się opiekuje, uśmiechu ukochanej osoby, reakcji seksualnej u kochanka, zainteresowania u interlokutora, wreszcie dzieło - materialne, intelektualne, artystyczne. Ale tę samą potrzebę zaspokoić można również przez władzę nad innymi, przez odczuwanie ich strachu, przez - mordercom chyba właściwe - obserwowanie strachu na twarzy ofiary, przez podbój kraju, przez torturowanie ludzi, przez nieskrywany niczym pęd do niszczenia tylko dlatego, że coś zostało stworzone. Potrzeba "uskuteczniania" wyraża się w interpersonalnych związkach równie wyraźnie jak w związkach ze zwierzętami, z przyrodą nieożywioną, z ideami. W związkach z innymi ludźmi podstawową alternatywę stanowi wykorzystanie swej mocy po to, by wywołać miłość albo by wywołać strach i cierpienie. W związkach z rzeczami wybór przebiega między tworzeniem a niszczeniem. Niezależnie od tego, jakie mogą być rezultaty danego wyboru, stanowią one zawsze odpowiedź na tę samą potrzebę egzystencjalną - potrzebę odczucia własnej skuteczności. Badając depresję i nudę, natrafiamy na bogactwo materiału, który ukazuje to samo poczucie skazania na nieskuteczność - tzn. na całkowitą życiową impotencję (której impotencja seksualna stanowi jedynie cząstkowy wymiar) - jedno z najbardziej bolesnych i nieznośnych doświadczeń. Przekonujemy się, że człowiek jest w stanie zrobić niemalże wszystko, byle tylko wyzwolić się od niego, poczynając od narkomanii i pracoholizmu aż po okrucieństwo i morderstwo.
Optymistom wiedzie się dobrze, przynajmniej jak dotąd, mogą więc pozwolić sobie na "optymizm". Albo przynajmniej tak im się wydaje, ponieważ są do tego stopnia wyalienowani, że nawet groźba wisząca nad przyszłością ich wnuków nie potrafi ich naprawdę poruszyć. "Pesymiści" tak naprawdę nie różnią się szczególnie od optymistów. Żyją równie wygodnie i są w równie niewielkim stopniu zaangażowani: los ludzkości znaczy dla nich tak niewiele jak dla optymistów. Nie czują rozpaczy; gdyby czuli, nie mogliby żyć, nie żyliby z takim zadowoleniem. I o ile pesymizm służy raczej obronie pesymisty przed jakąkolwiek wewnętrzną koniecznością działania, dzięki idei, że nic nie da się zrobić, o tyle optymista broni się przed tą samą wewnętrzną koniecznością, wmawiając sobie, że wszystko tak czy siak idzie w dobrą stronę, a więc nie trzeba nic robić. Stanowisko, jakie zajmuję w tej książce, jest stanowiskiem racjonalnej wiary w ludzką zdolność do wyplątania się z czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak sieć fatalnych zbiegów okoliczności, którą człowiek sam na siebie uplótł.
Istnieją jeszcze inne, bardziej subtelne motywacje, które czynią wojnę możliwą i które nie mają nic wspólnego z agresją. Wojna jest ekscytująca, nawet jeśli pociąga za sobą zagrożenie życia i wiele fizycznego cierpienia. Biorąc pod uwagę, że życie przeciętnego człowieka jest nudne, zrutynizowane i pozbawione dreszczu przygody, gotowość udania się na wojnę należy rozumieć jako pragnienie położenia końca nudnej rutynie codziennego życia i rzucenia się w wir przygody, jedynej przygody, jakiej w istocie może oczekiwać przeciętna osoba w całym swoim życiu. Wojna do pewnego stopnia oznacza odwrócenie wszystkich wartości. Sprzyja ujawnieniu się głęboko zakorzenionych popędów ludzkich, jak altruizm czy solidarność - motywów pętanych przez zasady egotyzmu i konkurencji, jakie w czasach pokoju życie narzuca współczesnemu człowiekowi. Różnice klasowe, jeśli nawet nie znikają całkowicie, tracą po części swoją wagę. Na wojnie człowiek jest znowu człowiekiem, otrzymuje szansę wyróżnienia się spośród innych, niezależną od statusu społecznego, jaki przypisany jest cywilom. Zaakcentujmy to mocniej: wojna jest pośrednim buntem przeciwko niesprawiedliwości, nierówności i nudzie władającymi życiem społecznym w okresie pokoju i nie wolno nie doceniać tego, że o ile żołnierz musi zabijać wroga, aby samemu nie zostać zbitym, o tyle nie musi już walczyć z członkami własnej grupy o żywność, opiekę medyczną schronienie, ubranie, wszystkiego tego dostarcza się mu w jakimś przewrotnym systemie uspołecznienia. Fakt, że wojna ma te pozytywne cechy, stanowi raczej smutny komentarz do naszej cywilizacji. Gdyby życie cywila zawierało elementy przygody, solidarności, równości oraz idealizmu, które odnajdujemy na wojnie, można zapewne wnioskować, że niełatwo byłoby wówczas zmusić ludzi do walki.
Sadyzm jest jedną z odpowiedzi na problem, który wraz z narodzinami obciąża każdą jednostkę ludzką odpowiedzią udzielaną w sytuacji, gdy inne rozwiązania nie są osiągalne. Doświadczenie absolutnej kontroli nad drugą istotą ludzką, wszechmocy wobec niej w istocie, tworzy iluzję przekraczania ograniczeń ludzkiej egzystencji, w szczególności dla tych, których życie wyprane jest z produktywności i radości. Sadyzm zasadniczo nie ma żadnego celu praktycznego; nie jest "trywialny" lecz "nabożny". Jest transformacją niemożności w doświadczenie wszechmocy; jest religią psychicznych ludzkich kalek.
Świat życia stał się światem "bez życia", osoby zatraciły swój "charakter osobowy", żyją w świecie śmierci. Śmierć nie jest już symbolicznie wyrażana przez nieprzyjemnie pachnące fekalia i zwłoki. Współcześnie jej symbolem jest czysta, połyskująca maszyna; ludzi nie pociągają śmierdzące toalety, ale konstrukcje z aluminium i szkła. Jednak rzeczywistość kryjąca się za tą antyseptyczną fasadą powoli wychodzi na jaw. Człowiek, w imię postępu, przekształca świat w śmierdzące i trujące miejsce (i nie jest to przekształcenie symboliczne). Zatruwa powietrze, wodę, glebę, zwierzęta - oraz samego siebie. Robi to w stopniu, który czyni wątpliwą pewność, że za sto lat Ziemia wciąż będzie miejscem nadającym się do zamieszkania. Człowiek wie o tym wszystkim, ale pomimo wielu protestujących, ci, którzy znajdują się u steru systemu, wciąż gnają za technicznym "postępem", chcąc poświęcić całe życie świata w ofierze swemu bożkowi. We wcześniejszych epokach ludzie również składali swe dzieci w ofierze, czasami bywali to jeńcy wojenni, ale nigdy dotąd w dziejach człowiek nie miał zamiaru złożyć całego życia przed Molochem - własnego i życia swych potomków. Niewielką doprawdy czyni różnicę, czy jest to zamierzone działanie czy nie. Gdybyśmy nie mieli wiedzy na temat możliwych niebezpieczeństw, moglibyśmy wyrzekać się odpowiedzialności. Lecz to tylko nekrofilityczne elementy charakteru współczesnego człowieka nie pozwalają mu wykorzystać posiadanej wiedzy.
Wraz z rozwojem skłonności nekrofilitycznych rozwija się również trend im przeciwstawny - miłość do życia. Objawia się on pod wieloma postaciami: w proteście przeciwko dławieniu życia, proteście ludzi wywodzących się ze wszystkich warstw społecznych i grup wiekowych, ale w szczególności spośród młodzieży. Istnieje nadzieja, która rządzi protestami przeciwko skażeniu środowiska naturalnego i wojnie; istnieje w rosnącej trosce dotyczącej jakości życia; w nastawieniu wielu młodych pracujących zawodowo, którzy wolą ciekawszą i bardziej sensowną pracę od wysokich dochodów i prestiżu; w szerzących się poszukiwaniach wartości duchowych - nawet jeśli częstokroć źle skierowanych i naiwnych. Ten protest można również dostrzec w skłonności do brania narkotyków wśród młodych ludzi pomimo ich błędnych prób osiągnięcia pełniejszego nasycenia życiem przy użyciu metod społeczeństwa konsumpcyjnego. Antynekrofiliyczne tendencje ujawniają się również w wielu polityczno-ludzkich rozmowach, które odbywają się w związku z wojną w Wietnamie. Przypadki takie pokazują, że chociaż miłość do życia może zostać głęboko wyparta, to, co wyparte, jeszcze nie umarło. Miłość do życia w tak znacznej mierze stanowi biologiczną właściwość człowieka, że można bezpiecznie zakładać, iż wyjąwszy nieznaczną mniejszość, zawsze może dojść do głosu, chociaż zazwyczaj potrzebuje do tego szczególnych okoliczności, tak jednostkowych, jak historycznych. W rzeczy samej obecność czy nawet dający się odnotować wzrost antynekrofilitycznych skłonności są jedyną nadzieją, jaka nam pozostała na to, że eksperyment Homo sapiens nie skończy się fiaskiem.
Kultury matriarchalne wyrażają na wiele sposobów, nawet w sformułowaniach prawnych, ten aspekt zasady maternalistycznej. Stanowi ona podstawę uniwersalnej wolności i równości tak często spotykanych wśród ludów matriarchalnych, ich gościnności i ich awersji do wszelkiego rodzaju ograniczeń. [...] I w niej zakorzenione jest cudowne poczucie pokrewieństwa i braterstwa, które nie zna żadnych granic ani linii podziału i obejmuje wszystkich członków narodu w taki sam sposób. Państwa matriarchalne słynęły wolnością od wewnętrznych walk i konfliktów. [...] Ludy matriarchalne - a jest to nie miej charakterystyczne - cechowały się szczególną wrażliwością na skaleczenia cielesne bliźniego czy nawet zwierząt. [...] Atmosfera czułego humanizmu, odnajdywalna nawet w wyrazie twarzy egipskich statui, przenika kulturę matriarchalnego świata. (J.J.Bachofen, 1967).
Aby zrealizowane zostały cele nowego społeczeństwa, wszystko, natura i człowiek, musi zostać poddane kontroli, musi na własnej skórze poczuć skutki działania władzy lub obawę przed nią. Aby dać się kontrolować, ludzie muszą nauczyć się słuchać i podporządkowywać, a żeby nauczyć się podporządkowywać, muszą uwierzyć w nadrzędną moc - fizyczną i/lub magiczną - swych władców. Podczas gdy w wiosce neolitycznej, podobnie jak wśród pierwotnych łowców, przywódcy doradzają ludowi i nie eksploatują go - niezależnie od tego, czy ich przywództwo jest akceptowane dobrowolnie czy, by użyć innego terminu, prehistoryczny autorytet jest "racjonalnym" autorytetem opierającym się na kompetencji - władza nowego patriarchalnego systemu wspiera się na sile, jest eksploatacyjna i zapośredniczona przez psychiczny mechanizm strachu, "obawy" i podporządkowania. Jest to "autorytet irracjonalny".
Chciałbym również pokazać, że agresywność nie jest po prostu pojedynczą cechą, lecz częścią syndromu; że agresję regularnie odnajdujemy razem z innymi cechami systemu, takimi jak ścisła hierarchia, dominacja, podział klasowy itp. Innymi słowy, agresję należy rozumieć jako część charakteru społecznego, nie zaś izolowaną cechę zachowania.
Znaczenie odróżnienia między bodźcem aktywizującym a prostym jest kluczowe dla problemu uczenia się. Jeżeli uczenie się oznacza przenikanie pod powierzchnię zjawisk aż do ich korzeni, tzn. do ich przyczyn, przechodzenie od oszukańczych ideologii do nagich faktów i w ten sposób zbliżanie się do prawdy - to stanowi ono radosny, aktywny proces i warunek ludzkiego rozwoju. (...) Jeśli jednak, przeciwnie, uczenie się oznacza wyłącznie nabywanie informacji, do którego skłania nas warunkowanie, mamy do czynienia jedynie z bodźcem prostym - dana osoba działa tylko dzięki pobudzeniu jej potrzeby otrzymania pochwały, zdobycia poczucia bezpieczeństwa, nadziei na sukces i tak dalej.
Sądzę, iż jest wysoce prawdopodobne, że nawet ciężkie przypadki depresji-nudy byłyby rzadsze i mniej intensywne - nawet w takich samych relacjach rodzinnych - w społeczeństwie, w którym dominowałyby nastroje nadziei i miłości życia. Lecz w ostatnich dziesięcioleciach wciąż rosnące znaczenie przypisuje się ich przeciwieństwom, tworząc tym samym żyzną glebę dla rozwoju stanów depresyjnych jednostek.
Psychologiczna konieczność rozwoju nekrofilii jako rezultatu psychologicznego kalectwa musi być rozumiana w związku z egzystencjalną kondycją człowieka, którą rozważałem we wcześniejszych partiach książki. Jeżeli człowiek nie potrafi niczego stworzyć ani na nikogo wpłynąć, jeżeli nie potrafi wyłamać krat więzienia totalnego narcyzmu i izolacji, może uniknąć nieznośnego poczucia życiowej niemocy i nicości tylko przez afirmację aktu zniszczenia życia, które niezdolny jest stworzyć. Nie wymaga to ogromnego wysiłku i troski, do destrukcji potrzeba tylko silnych ramion albo noża czy rewolweru.
Życie ludzkie nie może zostać przeżyte wyłącznie jako szereg powtórzeń wzoru gatunkowego; to człowiek musi żyć. Jest bowiem jedynym zwierzęciem, któremu natura nie stwarza domu, które czuje się wypędzone z raju, jedynym zwierzęciem, dla którego jego istnienie stanowi problem, który trzeba rozwiązać i od którego nie można się uchylić. Nie może cofnąć się do przedludzkiego stanu harmonii z przyrodą, ale nie ma też pojęcia, dokąd dojdzie, jeśli dalej zmierzać będzie naprzód. Egzystencjalne sprzeczności człowieka dają w efekcie stan trwałego zaburzenia równowagi.
Nuda znoszona przez bodziec aktywizujący rzeczywiście przestaje istnieć, czy też raczej nie istnieje nigdy, ponieważ osoba kreatywna, przynajmniej w idealnym sensie, nigdy się nie nudzi i nie ma najmniejszych kłopotów ze znalezieniem właściwego bodźca. Z drugiej strony, osoba nietwórcza, wewnętrznie bierna pozostanie znudzona, nawet kiedy jej dotkliwie manifestująca się, świadoma nuda na moment zostanie usunięta. Dlaczego miałoby tak być? Powodów, jak się zdaje, należy szukać w tym, że sztucznie uwolniwszy się od nudy, cała osoba, a w szczególności jej głębsze uczucia, wyobraźnia, rozum czy, mówiąc krótko, wszystkie główne zdolności i psychiczne możliwości pozostają nieporuszone; nie obudziły się do życia; środki kompensujące nudę są niczym atrapy pożywienia pozbawione jakiejkolwiek wartości odżywczej. Osoba dalej czuje się "pusta" i nieporuszona w swej głębi. Udaje jej się "znieczulić" to niewygodne uczucie przez chwilowe podniecenie, "dreszcz", "zabawę", alkohol lub seks - ale nieświadomie dalej się nudzi.
Ludzkie namiętności zmieniają człowieka ze zwyczajnego zjadacza chleba w bohatera, w istotę, która pomimo ogromnych przeszkód próbuje nadawać sens własnemu życiu. Człowiek chce być swoim własnym stwórcą, pragnie przemiany swej egzystencji ze stanu niedokończenia w stan obdarzony celem i sensem, pozwalający mu osiągnąć jakiś stopień integracji.