cytaty z książki "Rana"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Koszmary trwały od tak dawna, że czasami miała wrażenie, że stały się jej immanentną częścią. Nowym organem ciała, chociaż bolesnym i niepotrzebnym. Nowotworem snów.
Człowiek dużo wie, bardzo dużo, a równocześnie nie wie. Bo woli nie wiedzieć. Nie wiedzieć jest łatwiej.
Czasami myślę, że zmarnowałam swoje życie. Nie, nie myślę. Ja wiem. Zmarnowałam je.
(...) pieniądze potrafią kopać rowy równie głęboko co kolor skory czy narodowość.
Coś ich dzieliło. Bariera, niewidzialny mur, zbudowany z tych wszystkich chwil, kiedy drżał ze strachu przed ojcem, kiedy się przed nim ukrywał, uciekał w kolejną imprezę, w kolejne pijaństwo, w kolejne ostre ćpanie - i ten mur teraz go chronił. Nie chodziło o to, że Sławek bał się ojca. To było coś głębszego, bardziej pierwotnego. Instynktowny szacunek, wpojony przez lata bolesną tresurą. Jak u młodego wilka, który boi się rzucić wyzwanie samcowi alfa, nawet jeśli ten jest już stary i powłóczy łapami.
Byłam sama. Starałam się, jak mogłam, ale robiłam wszystko źle. Czasami tak jest. Chcesz dobrze, ale robisz źle.
Była wybrakowana. Nie wiedziała dlaczego. Nie rozumiała, kto ją zepsuł i w jaki sposób, jednak właśnie to się wydarzyło. Jakby ktoś zakradł się w nocy do ich domu (...) i wykradł jej serce, a na to miejsce podłożył zimny, twardy kamień.
To zabawne, że możesz dojść do miejsca w życiu, kiedy rak będzie najlepszą rzeczą, jaka ci się wydarzy.
Znowu śniła ten sam sen. Miała w nim sześć lat. Leżała w łóżku, z kołdrą podciągniętą pod samą szyję i otaczała ją ciemność. Leżała płasko, sztywno. Jak żołnierz w pozycji na baczność. Albo ciało w trumnie. Tylko w trumnie nie jest tak ciepło, lepko i parno. Oddychała płytko, cichutko, ledwo, ledwo. Za to serce jej waliło. Raz, dwa, trzy. W tempie szalonej perkusji. Raz, dwa, trzy. Jak młot pneumatyczny. Za mocno, za głośno. Zamknęła oczy. Zaciskała powieki z całych sił. Jakby to mogło pomóc.
Jeśli musiała, kłamała i brała na siebie ciosy przeznaczone dla innych. Na tym polegało jej życie. Zakochanie obudziło w niej marzenie, żeby było inaczej.
Nigdy nie zobaczyła swojej córki. Nigdy nie poznała. Nigdy nie poczuła, jak wyrywa się do tego, żeby wyjść z jej ciała. Nigdy nie trzymała maleństwa w ramionach. Nie wąchała główki zaraz po urodzeniu. Nie zmieniała pieluch, nie karmiła piersią, nie kąpała. A jednak doskonale wiedziała, jak wyglądałaby Marysia. Nie tylko zaraz po urodzeniu, ale wtedy, gdy miałaby lat trzy, sześć, dziesięć, osiemnaście. Wystarczyło przymknąć powieki. Pragnęła tego obrazu, choć ją prześladował. Rozlewał ciepło po całym ciele i rozrywał serce.
Myślała o tym, że przez prawie całe swoje życie cierpliwie i mozolnie budowała wokół siebie pancerz, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ochronić się przed całym tym złem spływającym czarnym, gęstym strumieniem do serca. A ona brała tę wstrętną, śmierdzącą breję nieszczęść i ciosów, których Klementynie nigdy nie szczędzono, i przekuwała ją w kolejną mocną, grubą jak pięść płytę. Jej własna linia Maginota. Schowała się za nią tak głęboko, że czasami ledwo widziała świat rozciągający się poza nią.
Zrozumiała, że ona i Gniewko są do siebie podobni. Oboje niedorobieni. Brakuje im czegoś, co mają inni, niektórzy nawet w nadmiarze.
Zrozumiała, że ona i Gniewko są do siebie podobni. Oboje niedorobieni. Brakuje im czegoś, co mają inni, niektórzy nawet w nadmiarze. Nie do końca wiedziała, co to takiego. (...)Pod wieloma względami nie pojmowała świata. Zawsze oddzielała ją od innych jakaś bariera. Zawsze była kimś obcym, kimś z boku, kimś, kogo nie powinno być. To samo dotyczyło Gniewka. Świat ich nie chciał i dawał im o tym znać na każdym kroku.
Potrafiła wyrazić swój gniew, irytację, zniecierpliwienie i wściekłość, choć nie potrafiła opowiedzieć o swojej miłości, żalu i smutku, o wyrzutach sumienia, które dzień w dzień ściskały wnętrzności stalową pętlą, ani o snach, które dręczyły ją niemal każdej nocy.
I jeszcze Ela. Jakimś cudem przeniknęła przez pancerz Klementyny. A może to Klementyn za bardzo się zza niego wychyliła. W każdym razie chciała porozmawiać z koleżanką, a raczej musiała to zrobić. Szarpał nią wewnętrzny przymus, pragnienie bycia z drugim człowiekiem. Ta żałosna i tak oczywista potrzeb, żeby jeszcze inny głos odbił się od ścian tego ponurego mieszkania, głos życzliwy i wspierający.
Tak długo żyła w samotności. Tak bardzo się o tego przyzwyczaiła. Taką dumą napawało ją to, że nikogo nie potrzebuje, a wystarczyła tylko chwila. Kilkanaście wypalonych ukradkiem papierosów, jeden wieczór przy winie i ta iluzja legła w gruzach.
Dbajcie o siebie nawzajem. Nikt inny tego nie zrobi. Nikogo innego nie macie.
Trzeba zacząć załatwiać sprawy, a nie czekać, żeby nad nami wisiały jak gówno nad wiatraczkiem.