cytaty z książki "Szaławiła"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Pani Odeńko, to jebnie - tłumaczył ze znawstwem.
- Nie jebnie, panie majster.
- Jebnie.
- To będzie jebnięte.
Ziemniaczki z ogniska, moja droga Odo, są bezcennym źródłem potasu, szczęścia i powierzchownych poparzeń podniebienia miękkiego.
Ano. I jesztem terasz jak ta rosztarta moszna... Mamusza za młodu kuszyła Szeromszkjego- Bazyl pośpieszył z wyjaśnieniami. - Ne chcze sze chwalycz, ale sz lyteraturom jesztem na bjeżonczo.
-Ku... kurzyła?...
-No wjesz, ten tego...- Bazyl zakręcił zalotnie ogonem, po czym wprawił swe brwi w sugestywny pląs.- Kuszyła!
-Ach, kusiła! Dobra, to ma większy sens.
Będziemy pić wino i gadać do rana. Albo pić piwo i milczeć. Albo pić wódkę i biegać nago po łące, gorsząc kleszcze i wiewiórki.
Och. Och, dżem topry. Ja jesztem Baszyl.
-Baszyl?
-Ne, Baszyl! Pszesz szszszsz.
Lata pomieszkiwania w przeróżnych namiotach, barakach i lepiankach nauczyły ją, że dach nad głową, dostęp do czystej wody i źródło ciepła w zasadzie wystarczą jej do szczęścia, cała reszta zaś to miły dodatek.
Wyglądał, jakby buchnął szczękę Freddiemu Mercury’emu. Tylko bardziej. Dużo, dużo bardziej.
-"Jesteś za gruba”, mówiła matka, kiedy Oda obejrzała film o Isadorze Duncan i wspomniała, że chciałaby zostać tancerką tak jak ona. „Jesteś nieznośna”, kiedy poszły do filharmonii, a ona nie mogła usiedzieć w miejscu. „Jesteś obrzydliwa”, kiedy miała pięć lat, jadła barszcz na wigilii i poplamiła odświętny obrus. „Jesteś głupia”, kiedy płakała, bo tak bardzo starała się sama rozwiązać zadanie dla chętnych, ale nie umiała, nie umiała i już. „Jesteś niewdzięczna”, kiedy wszystkie jej koleżanki chodziły do szkoły w getrach i flanelowych koszulach w kratę, a ona musiała nosić nieśmiertelne sukienki z żorżety.
Tych słów było wiele, a każde z nich i tak bolało mniej niż wyniosłe milczenie, którym matka karała ją za występek najgorszy z możliwych – urażenie jej godności.
(...) matka znalazła to jedno jedyne słowo, w które wtłoczyła całe swoje niezadowolenie, rozczarowanie i pogardę dla życiowych wyborów córki, a które ochoczo podchwyciła cała rodzina, nieświadoma jego ciężaru.
– Mówiła o mnie „ta szaławiła”. Jestem szaławiłą.
(...) jej matka musiała być nieszczęśliwa, bo tylko wtedy cały świat tańczył tak, jak ona mu zagrała. Szczęście miało kiepską melodię.
Rzeczywiście, przyznała Oda, trochę śmiesznie to wyszło, jak gdyby specjalnie się tak dobrali. Kuleczka nie miała łapki, Halszka nie miała nerki, Bazyl nie miał warunków, za to ona miała wąsik. Same nieszczęścia – a co jedno, to cudniejsze.
Z tą samą miną, wiecznie zbolałą, skarżyła się potem latami na „tę szaławiłę” – niewdzięczną, nieuchwytną – delektując się każdą zawiedzioną nadzieją. A wszak przez kilkanaście lat próżnych starań nagromadziła ich tak wiele i rozdmuchała je do takich rozmiarów, że koniec końców nikt nie zdołałby im sprostać.
Nikt. Nie tylko Oda.
Wiatr już nie szumiał, nie pieścił, nie igrał, tylko wył niczym wściekłe zwierzę, gotów kąsać i miażdżyć w szalonym tańcu wiły.
Wiej, szumiał do niej. Wiej, wiej, wiej, jak najdalej wiej, tam, tam, tam, jak najdalej stąd...Naraz świat zawirował i szaławiła, ta szaławiła, wyciągnęła ręce, żeby uchwycić się wiatru.
Przemierzyłam cały świat. Płakałam ze strachu i szczęścia. Poznałam, co to samotność i miłość. Bezsilność i moc. Pochowałam ojca. Pochowałam matkę. Pochowałam siebie. I wstałam.
Nie przestraszysz mnie.
Jestem wiłą.
Wiłą-szaławiłą.
A to jest mój las.
Mój dom.
Moja rodzina.
Mój czort.
Mój przyjaciel.
Precz stąd.
Precz, precz, precz.
TAM.
SĄ.
DRZWI.
- Jasne, jasne… Dzisiaj „Roch to Roch”, a zanim się obejrzysz, będziesz mu czule piszczeć do uszka: „Och, Rochu, bierz mnie po trochu…”.
– Zdurniałaś? Co to niby ma być, "Miłość nad pogorzeliskiem"?
(...) z Rochem łączyło ją więcej chemii niż węgiel i fluor w teflonowej patelni.
Lata pomieszkiwania w przeróżnych namiotach, barakach i lepiankach nauczyły ją, że dach nad głową, dostęp do czystej wody i źródło ciepła w zasadzie wystarczą jej do szczęścia, cała reszta zaś to miły dodatek.
A teraz mogła żyć tak, jak chciała. Nie zamykać drzwi albo zamykać je obsesyjnie. Wychodzić z łazienki w samych majtkach albo i bez majtek. Snuć się od rana do nocy w piżamie. Tarzać się w trawie przed domem. Albo za. Śpiewać na całe gardło najgłupsze piosenki, jakie znała, i bez wyrzutów sumienia składować brudne naczynia w zlewie, dopóki nie najdzie jej na zmywanie. W razie gdyby uprzykrzyło jej się czyjeś towarzystwo, mogła też wyciągnąć rękę i wypowiedzieć trzy magiczne słowa: „Tam są drzwi”. A już na pewno nie musiała się rzucać do sprzątania, jeśli nie miała na to ani sił, ani szczególnej ochoty.
To jest zbyt wielka odpowiedzialność, ciężar, tyle rzeczy przecież… przecież… przecież ty nie wiesz nic o dzieciach!
– Są ludźmi, jak ty czy ja, u góry mają wlot, u dołu wylot, cóż tu więcej wiedzieć?