cytaty z książki "Córki Wawelu. Opowieść o jagiellońskich królewnach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
To dobrze, że człowiek nie zna swojej przyszłości, bo gdyby potrafił w nią zajrzeć, niejeden raz zabrakłoby mu siły, wytrwałości i męstwa, żeby stawić jej czoło.
Istnieje czas pomiędzy. Martwy, nieuchronny czas pomiędzy życiem a śmiercią. Pomiędzy grzechem a skruchą. Pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Najgorszy, najbardziej niebezpieczny czas, kiedy człowiek nie jest, lecz właśnie się staje. Jest bezbronny i nagi, tak jak w dniu stworzenia, bo otrząsnął już z siebie stary płaszcz, lecz nie utkał jeszcze nowego Trzeba go wtedy chronić, bo łatwo się może zgubić.
Lęk jest słabością i grzechem. Lęki zabija duszę. Nie można się lękać.
Dorastamy, wierząc, że jesteśmy bezradne(...)Powtarza się nam, że jesteśmy słabe i podatne na zepsucie, bo dawno temu Ewa usłuchała węża, a wszystkie, nawet królewskie potomkinie, jesteśmy jej córkami. Tymczasem ja wolę pamiętać, że to kobieta podeptała głowę węża i skruszyła jego potęgę.
Nie wiem, jak to możliwe...że człowiek znosi taki ból. Że pęka mu w piersi serce, a on dalej żyje, oddycha, porusza się i wypowiada słowa, aż wreszcie na chwilę zapomina cierpienie i wtedy umiera znowu, a potem jeszcze raz, bez końca.
(...) miłość jest samolubna i wiedzie nas na manowce, z których nie da się wrócić.
...życzenia, nawet głupie i wypowiedziane pochopnie, mają moc, wprawiają kamienie w ruch i ożywiają ptasie pióra, a czasami także łamią ludzkie życie.
(...) ludzie różnie zapamiętują przeszłość i nie ma sensu się o nią spierać, bo każdy przemija oddzielnie, zamknięty w swoich własnych wspomnieniach.
Wszystkie jesteśmy zwykłe(...) dopóki nie staniemy się inne. Co nie przychodzi łatwo ani bez cierpienia.
Kimże jesteśmy, żeby się podawać za ludzi? - zakpił kiedyś sędziwy Stańczyk, ulubiony błazen króla Zygmunta, którego wiek tak bardzo obgryzł z ciała, że sam stał się nieomal karłem. - Mamy tylko brzęczeć dzwoneczkami u czapki, krzyczeć jak pawie, tańczyć, kręcić się w kółko, bekać i czochrać się w zadki. Wtedy się o nas dba i po pańsku, litościwie przygarnia do serca. Ale kiedy mówimy zbyt mądrze, chcą nam wyrwać jęzor. Mowa jest boskim darem, dziecko, odróżnia ludzi od zwierząt. Lecz bycie człowiekiem to niebezpieczna profesja, więc ucz się, moja mała, milczeć. Lepiej być żywym bydlątkiem niźli martwym mówcą.
(...) na tym świecie(...) wszyscy jesteśmy zarazem i łowcami, i zwierzyną.
(...)postać świata przemija i nie można jej zatrzymać, chyba że w pamięci.
Renesansowych przeciwników edukacji dziewcząt martwiło nie to, że nauczą się czytać, ale że zdobędą autonomię czytelniczą i zaczną swobodnie dobierać sobie lektury nieodpowiednie. Według moralistów i pedagogów dobór pierwszych lektur dla dziewcząt miał ogromne znaczenie, gdyż kobiety są płoche i skłonne do złego, więc już pierwsze przeczytane stronice powinny przybliżać przyszłe żony i matki do upragnionej cnoty.
Wierność obiera sobie najdziwniejsze ścieżki...
Historia pisze czasami bardziej zaskakujące scenariusze niż powieści sensacyjne.
Już jako dziecko odkryła, że słowa nie są światem i nie zawierają w sobie ani całej, ani prawdziwej natury rzeczy. Przywodziły jej na myśl raczej pomady, bielidła i barwiczki, które o poranku nakładały na twarze dwórki królowej, bo chociaż kaznodzieje grzmieli przeciwko naprawianiu stworzonego przez Boga kształtu, panny uporczywie chciały być piękniejsze ponad przyrodzone wdzięki.
(...) życzenia, nawet głupie i wypowiedziane pochopnie, mają moc, wprawiają kamienie w ruch i ożywiają ptasie pióra, a czasami także łamią ludzkie życie.
Rozpacz jest grzechem przeciwko Bogu.
Następca Świętego Piotra rozumiał, jakim kłopotem jest dla Polaków brak relikwii. Musiał jednak postępować ostrożnie, bo święci nawet po śmierci bywali kapryśni. Udał się do katakumb i nie chcąc nikogo wyprawiać siłą ze Świętego Miasta, zapytał czcigodnych zmarłych, czy któryś z nich ma ochotę wybrać się do odległego, północnego kraju. Święty Wawrzyniec i Święty Szczepan, choć od wieków martwi, natychmiast wyrazili swoją wolę, pogardliwie odwracając się do papieża plecami. Ale Święty Florian podniósł rękę na znak, że wyraża zgodę.
Koźla złość jest najbardziej niebezpieczna wtedy, kiedy zagłusza wszystko inne, nawet strach.
Przeszłość jest niebezpieczną krainą - powiedziała jej w 1552 roku królewna Izabela, najstarsza z córek króla Zygmunta i królowej Bony, wtedy już owdowiała królowa Węgier, która przez lata rozpaczliwie lawirowała pomiędzy sułtanem, Habsburgami i własnymi hardymi poddanymi, aż wreszcie musiała się poddać i uciekać na wygnanie. - Łatwo się w niej zagubić i spędzić życie, szukając siebie wśród miejsc, które od dawna nie istnieją.
Najwyraźniej można jednak dostrzegać własne błędy, a mimo to wciąż je powielać, bo Izabela cztery lata później wróciła do Siedmiogrodu, uporczywie próbując zawrócić czas własny oraz całego węgierskiego królestwa.
Jesteśmy ciemnym zwierciadłem - powiedziała jej kiedyś Witosława, stara karlica nieboszczki Heleny, wielkiej księżnej litewskiej i wdowy po królu Aleksandrze Jagiellończyku, dożywająca swoich dni na dworze królewskiego szwagra. - Trzymają nas przy sobie, żeby się poczuć lepszymi i rozumniejszymi.
- Czasami myślę (...), że kiedy obrabiamy kamienie i układamy ceglane mury, przełamujemy się z nimi, jak kromką chleba, własnym życiem. I wszystko w nich zostaje, utrudzony oddech kamieniarzy, śmiechy służących u studni, nocny płacz dziecka i westchnienia kochanków. My słabniemy i przemijamy, a one zostają i niosą dotyk naszych rąk poza jedno śmiertelne życie.
- Nazbyt zachłannie wychylamy się w przyszłość, moja kochana - powiedziała ze znużeniem królewna - A czas zawodzi nas i tak, w taki czy inny sposób.
Miłość nie przemienia dzikich we wzniosłych, a tchórzy w olbrzymów. Znacznie częściej jest ciemną nocą zmysłów (...). Miłość, powiedziałaby Pani Zofia, podobnie jak zaraza, rodzi się z przejmującego smutku i łatwiej ulegają jej zatroskani niż lekkomyślni i beztroscy. A potem wraz z miłością hodują w sobie wielki smutek, bo dzieci mrą, a ukochani odchodzą. Dlatego trzeba się przed nią chronić jak przed morowym powietrzem i co prędzej uciekać z zarażonego miasta.
(...) istnieje czas pomiędzy. Martwy, nieruchomy czas pomiędzy życiem a śmiercią. Pomiędzy grzechem a skruchą. Pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Najgorszy, najbardziej niebezpieczny czas, kiedy człowiek nie jest, lecz właśnie się staje. Jest bezbronny i nagi, tak jak w dniu stworzenia, bo otrząsnął już z siebie stary płaszcz, lecz nie utkał jeszcze nowego. Trzeba go wtedy chronić, bo łatwo się może zagubić.
Dorastała u boku Alszki, rozumiała więc, że dla niektórych świat nie dzieje się naprawdę, tylko jest opowieścią, i trzeba słów, bardzo wielu słów, żeby się w niego wczepić. Ale opowieści ladacznicy, choć nieprawdziwe, były skrojone na miarę ulicy Krowiej, Kociej oraz zaułków wijących się wokół miejskich murów, i choć karliczka długo nie wiedziała, dlaczego tłuste gospodynie ocierają łzy, słuchając na placu o księciu zamienionym w łasicę, umiała odnaleźć w nich siebie. Tymczasem język Wawelu przez długi czas się jej wymykał. Nie znała starych królów, bezlitośnie zmienionych w płaskorzeźby, ani ptaków schwytanych w malowidła na piecowych kaflach. Królewscy służący, szewcy, murarze i czyściciele kominów przechadzali się wśród nich ze swobodą, nie podnosząc wzroku, może nawet nieświadomi ich istnienia. A Dosia nie. Nieustannie słyszała przyciszony szmer obcych, niepojętych opowieści. Pochodziły z odległych, nieosiągalnych miejsc, które znikły na długo przed jej narodzinami, lecz w jakiś niepojęty sposób udało im się przetrwać i wciąż się owijały wokół wawelskich sprzętów. Dlatego, choć nadal przerażał ją wąż królowej, słuchała z uwagą królewskiej córki, opowiadającej z dumą, jak jej przodek Francesco pojął za żonę Biankę Marię, nieślubną córkę ostatniego z mediolańskich Viscontich, księcia Filippa Marii, i wraz z nią w historię Sforzów wślizgnął się żarłoczny wąż ze starej herbowej legendy.
Tamtego dnia młodsze królewny, jak często się im zdarzało, spierały się, której z nich przypadnie rola Matabruny, bo żadna z nich nie chciała zostać złą czarownicą, Dosia zaś znad poduszki pokrytej psią sierścią zerkała na Eliasa, jasnowłosego dzikiego chłopca, przyodzianego na gobelinie w przedziwną ni to kolczugę, ni to koszulę utkaną wprost z listowia, gdy karmił swoje rodzeństwo, podstępem Matabruny zamienione w stado łabędzi. Zastanawiała się, w jaki sposób zdołał zachować wśród leśnych stworzeń pańską bladość skóry, krągłość łydek i wdzięczne, nieomal łabędzie wygięcie szyi. Sieroty, które zdarzało się jej spotykać, miały wychudłe członki, poranione ręce i ziemiste, wygłodniałe twarze. I nikt nie dopatrywał się w nich szlachetności ani innych przymiotów. Kaznodzieje, owszem, nawoływali do miłosierdzia, ale małych, kostropatych nędzarzy przepędzano od progów mieszczańskich i kościelnych i zawsze dawało się to jakoś zgrabnie wytłumaczyć – bo nie dość byli pokorni, bo się parali złodziejstwem, bo skrycie nienawidzili zasobniejszych od siebie i w głębi serca życzyli im jak najgorzej.
Jak to było możliwe, głowiła się karliczka, że jedni, chowając się wśród bydlątek, nabierają wdzięku, inni zaś niepostrzeżenie potwornieją i osuwają się w bydlęcą głupotę? Może Elias i jego rodzeństwo wychowywali się w jakimś innym lesie, podobniejszym do rajskiego ogrodu niż do zagajników nad brzegami Prądnika, dokąd czasami zabierała ją w letnie popołudnia Alszka? Może cała szlachetność pochodzi z krwi i dzieci królewskiego rodu pięknieją, jeśli biegają boso po starych dąbrowach, podczas gdy sieroty po żebrakach i ladacznicach nabawiają się od tego jedynie liszajów i wrzodów? Kiedy ośmieliła się zagadnąć o to jedną z dwórek, panna oburzyła się tak bardzo, że tylko łaskawość królowej, rozbawionej konceptem karliczki, obroniła Dosię przed wielkim biciem. Więc potem już nie pytała o nic, w milczeniu uznając, że królewskie dzieci chowa się według innych praw niż potomstwo plebsu.