cytaty z książek autora "Mark Beaumont"
Tak, warto dobrze przemyśleć swoje marzenia, bo czasami się spełniają.
Po prostu nie mogłem dalej jechać. Tuż przed zatrzymaniem się minąłem znak z napisem SENNI KIEROWCY UMIERAJĄ. NUNDROO 5 KM.
Nie wolno koncentrować się na wygrywaniu - jest zbyt wiele zmiennych, których nie sposób kontrolować - warto za to skupić się na jak najlepszej realizacji zamierzeń, a to w korzystnych okolicznościach przyniesie zwycięstwo.
Jelenia Góra okazała się uroczym miastem z zaskakująco ruchliwą główną ulicą. Usiedliśmy przed małą pizzerią, obserwując świat. Trudno było w takim miejscu długo się stresować. Piotr przez cały czas entuzjastycznie opowiadał o Polsce i przyłapał mnie, jak gapiłem się na przechodzącą grupę dziewczyn, co dało mu pretekst do wygłoszenia emocjonalnego monologu o wyższości jego rodaczek nad kobietami innych nacji. Takie chwile jak ta miały nieocenione znaczenie w kategoriach osadzenia mojej wyprawy w kontekście - owszem, ścigałem się dookoła świata, ale jednocześnie musiałem doceniać szansę na przyjrzenie się różnym jego zakątkom.
Cały dzień przypominał jazdę z palcem na przycisku szybkiego przewijania.
Istnieje niebywale przyjemne uczucie przytulności, kiedy zasypiasz, słuchając deszczu uderzającego w płótno namiotu kilkanaście centymetrów od twarzy.
Nie jest dobrze jechać, czując urazę do mijanego świata.
Merlion jest dokładnie tym, na co wskazuje nazwa, to znaczy głową lwa na tułowiu ryby.
Polska przypominała mi ukryty skarb. Jej mieszkańcy to jedni z najserdeczniejszych ludzi w Europie, a sam kraj należy do najbardziej malowniczych, przez jakie przejeżdżałem. Obserwowanie zmieniającego się państwa z perspektywy roweru było bardzo interesującym doświadczeniem.
Dziennik podróży, wtorek 23 października
...
Tylko 80 kilometrów do Kalkuty! Poszedłem spać o 23.20.
Naprawa pękniętej szprychy na dzień przed końcem drugiego etapu była ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę. Niesamowite, ale te koła, zmontowane w małym warsztaciku w Polsce, przetrwały bez problemu setki kilometrów najtrudniejszych dróg. Tyle samo czasu co wymiana i wyregulowanie szprychy zajęło mi wyczyszczenie roweru i umycie łańcucha.
Wspaniałą cechą jazdy w ciemności jest to, że człowiek czuje się jak w bańce.
Holandię przejechałem najszybciej, bo w ciągu kilku godzin - zamarudziłem tylko raz, gdy zgubiłem się w miasteczku Venlo niedaleko wschodniej granicy. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu rowerów. Koło stacji kolejowej rozciągało się morze stojaków rowerowych wielkości pięciu stadionów piłkarskich, przy których stały tysiące miejskich jednośladów. Na tutejszych drogach rowery rządzą, przewyższając liczbę samochodów, ale jedne i drugie nie przeszkadzają sobie nawzajem, bo ścieżki rowerowe wiją się bezpiecznie między jezdniami. Holandia to prawdziwy raj dla rowerzystów, choć mało kto śpieszył się tam tak jak ja.
Nie da się po prostu wyjechać z Paryża i do niego wrócić. Świat jest zbyt wielki, żeby go ogarnąć przy prędkości 21 kilometrów na godzinę. Zamiast tego trzeba każdego dnia w każdej chwili jak najbardziej wydajnie wykorzystać każdą cząstkę energii. Teoria brzmi prosto, ale prawdziwe wyzwanie polega na odnalezieniu w sobie tej strefy mentalnej. W rzeczywistości poszczególne dni różniły się od siebie i przynosiły wyjątkowe problemy, które powstrzymywały mnie od popadnięcia w bezczasową przestrzeń, gdzie mógłbym skupić się tylko na pokonywaniu odległości.
Siedząc w słońcu przed pustą kawiarnią kilometr od granicy rumuńskiej po raz pierwszy od wielu lat spałaszowałem duże udko kurczaka i frytki. Czułem się dziwnie, miałem nawet pewne poczucie winy, ale był to najlepszy posiłek, jaki zjadłem od tygodni. Smakowało fantastycznie. W moim wegetarianizmie nigdy nie chodziło o smak mięsa. Dorastając na farmie, zawsze je jadłem i lubiłem. Pragnąłem w ten sposób wyrazić swój sprzeciw wobec standardów wielu gospodarstw hodowlanych i okrutnych praktyk w zakładach mięsnych, dlatego skoro miałem wybór, zrezygnowałem z mięsa. W Szkocji to żaden problem.
Zawsze miałem w głowie różne poziomy założonych celów: obraz ogólny, etap, cel krótkoterminowy. Ani na chwilę nie zapominałem o ogólnej perspektywie i od czasu do czasu przez mój umysł przemykały refleksje o finiszu. Ale w pełni świadomie myślałem najczęściej o następnym kraju lub regionie, do którego zmierzałem. Ale nawet to było zbyt ogólne, żeby skupiać się na tym bezpośrednio, więc większość moich myśli zajmowały cele krótkoterminowe - przejechać kolejną godzinę, utrzymywać odpowiednie nawodnienie i poziom kalorii.
Pustynia to piękne miejsce, emanujące prawdziwą magią. Podczas normalnej samotnej jazdy mijany świat miga jak slajdy i to zajmuje myśli. Na pustyni jednak, gdzie nie ma na czym skupić wzroku, umysł po prostu odlatuje, osiągając stan podobny do transu.
Tego dnia po raz pierwszy zetknąłem się z absolutną nędzą, co wprawiło mnie w fatalny nastrój. Nawet rozpaczliwa sytuacja ludzi z obozów dla uchodźców kilka dni wcześniej wydawała się nieporównywalna z tym zapomnianym krajem, gdzie nie było organizacji pomocowych ani widoków z bagien. Miasteczka i wioski tonęły w stertach śmieci i odpadków, które wypełniały powietrze cuchnącym smrodem zgnilizny. Wśród tego wszystkiego biegały dzieci brudne jak zwierzęta. Minąłem wielu ludzi leżących po prostu obok drogi, żywych, lecz bezradnych. Poobijane nogi mężczyzny siedzącego na poboczu najwyraźniej nigdy nie były używane, a on patrzył na mnie z upiornym spokojem.
Kiedy robi się ciężko, najważniejsza rzeczą jest kontynuowanie jazdy nawet z większym zaangażowaniem niż zazwyczaj. ,,Jeśli siedzę na siodełku, przynajmniej zaliczam kolejne kilometry" - powtarzałem sobie przez cały czas. Było to oczywiste stwierdzenie, ale musiałem je przywołać, gdy wszystko skłaniało mnie, żeby skulić się na poboczu lub zameldować w pierwszym mijanym hotelu. Po kilku fatalnych godzinach przemogłem się i pomknąłem jak na skrzydłach.
Jak większość osób w Indiach jechał rowerem marki Her, jednobiegowym, z żelazną ramą i wysoką kierownicą z wygiętymi do tyłu rączkami. Firma ta najwyraźniej zmonopolizowała lokalny rynek, sprzedając utrzymane w tradycyjnym stylu, niezniszczalne jednoślady. Wielkie billboardy z napisem ,,ROWERY HERO" widywałem na budynkach gospodarczych nawet w zapadłych wiejskich dziurach, wiele kilometrów od reklam w miastach. Rowery te były wszędzie i wszyscy nimi jeździli. Wydawały się bezklasowe, co ma spore znaczenie w takim kraju jak Indie, gdzie funkcjonowanie społeczeństwa opiera się na systemie kastowym.
Dradź wydawał się zaintrygowany wszystkimi aspektami życia na Zachodzie i bombardował mnie pytaniami o kulturę, modę oraz edukację. Opowiedziałem mu o Szkocji, farmie, na której dorastałem, a potem o latach uniwersyteckich.
,,Masz dziewczynę?" - spytał.
,,Nie, nie mam. Miałem na uniwersytecie, ale zostawiła mnie, kiedy zdecydowałem się objechać świat rowerem. A ty?".
Tajlandia podczas jazdy rowerem zadziwia rożnorodnością, od dżungli do szerokich pól ryżowych. Wszędzie są zdjęcia króla i królowej - na przydrożnych billboardach, w sklepach i w mediach.
Codziennie mijałem też zadziwiające rzeźby stojące przy drodze. Gdzie zobaczyłem wielkiego złotego Buddę siedzącego na zboczu wzgórza i procesję ludzi w przebraniach, idących drogą ze śpiewem i bijących w bębny. Nieśli wielką platformę, która kojarzyła mi się bardziej z chińskim świętem smoka lub brazylijskim karnawałem niż uroczystością buddyjską. Tak czy owak, w ulewie wyglądało to niesamowicie. Wydawali się bardzo szczęśliwi, machali do mnie i tańczyli, przechodząc obok.
Trudno to opisać, ale brak snu i długotrwałe wyczerpanie powoduje dziwne uczucie. Żołądek i klatka piersiowa jakby zapadały się, kompletnie puste, a głowa ciąży jak ołów. Człowiek czuje się totalnie wyłączony z otaczającego świata, który zaczyna przypominać program w telewizji.
Zawsze najlepiej mi się spało w namiocie, więc wstałem w znacznie lepszym nastroju, marząc o wskoczeniu na falę i zagubieniu się w krainie Oz, jak nazywają swój kraj Australijczycy.
Kierujący Duńczyk krzyknął coś do mnie, poruszając się przez chwilę obok w tempie rowerowym. Wyglądał na wiecznego wędrowca, lat trzydzieści pięć, w podróży w poszukiwaniu samego siebie. Był niewiarygodnie podekscytowany, że spotkał mnie tutaj jadącego samotnie, a mnie ucieszyła jego reakcja.
Zanim rozpocząłem wyścig oraz na pierwszym etapie z Piotrem, uczono mnie, jak pozbyć się zakwasów z nóg, a także jak rozsmarować bóle i twarde mięśnie. Pasma boczne ud, które biegną po zewnętrznej stronie od kolan do bioder, zawsze robiły się wyjątkowo napięte.
Ale, czego zapewne nie dało się uniknąć, zapłaciłem za to szaleństwo. Znalazłem się na właściwym torze, ale w piątkowe popołudnie ledwo wyczołgałem się z łóżka. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i ujrzałem ducha. Miałem ciężkie powieki i bladą skórę - zszokowało mnie, jak staro wyglądam. Przez większość dnia dokuczały mi skurcze mięśni nóg i ledwo zauważałem otaczający świat, skupiając się na tym, żeby po prostu posuwać się naprzód. W pewnej chwili podczas jazdy zdałem sobie sprawę, że po policzkach lecą mi łzy. Tak naprawdę nie płakałem, po prostu ból od siodełka, sztywnej szyi, głowy i przykurczów w nogach był prawie nie do zniesienia. Myślę, że w ten sposób mój organizm trochę ulżył sobie w cierpieniu.
Kiedy skręciłem w Avenue Victor Hugo, spojrzałem przed siebie i wtedy go zobaczyłem - Łuk Triumfalny. Nagle znów pogrążyłem się w moim własnym świecie. Nogi zrobiły się lekkie i świeże, spojrzałem w dół na przednie koło. Miałem absolutną jasność. Cała mgła otaczająca mnie w dni ślepego skupiania się na celu podniosła się i zdałem sobie sprawę, że zrobiłem to. Pozostało tylko wjechać na metę.
Przez długi czas codziennie myślałem o przejechaniu 160 kilometrów, ale w żadnej chwili nie skupiałem się na objechaniu świata, więc nie potrafiłem złapać odpowiedniej perspektywy. Jeszcze nie.
Weryfikacja miała przyjść po czterech dniach, ale ustanowiłem światowy rekord Guinnessa w kategorii ,,Najszybsze objechanie świata rowerem" z czasem 194 dni i 17 godzin, podczas którego pokonałem 29 274 kilometry.
Nie było tak, że zawsze chciałem przemierzyć Ziemię na dwóch kółkach, to się po prostu stało.
Miło jest myśleć, że panuje się nad swoimi dążeniami. W gruncie rzeczy nasze wybory stanowią efekt wpływów zbyt licznych i skomplikowanych, by dało się je w pełni ogarnąć.