cytaty z książek autora "Mikael Niemi"
Dziadek odparł na to opryskliwie, że elektryczność to najbardziej niedorzeczny wynalazek ze wszystkiego, co dotarło z południowej Szwecji – rozpuściła i ludzi, i zwierzęta, zmniejszyła masę mięśni u mężczyzn i kobiet, zmniejszyła wytrzymałość na chłód, popsuła widzenie po ciemku, hałasem uszkodziła dzieciakom słuch i sprawiła, że nie mogą jeść nieświeżego jedzenia, co najlepiej wykorzeniło tornedalską wytrzymałość i cierpliwość, bo wszystko teraz wykonywane jest z rosnącą wciąż prędkością przez silniki. Wkrótce pewnie też seks zastąpi się elektrycznością, bo to przecież i wymagające wysiłku, i wywołujące poty, a te, jak wiadomo, uważa się za przestarzałe.
Najniebezpieczniejszą, choć całkiem oddzielną sprawą, przed którą chciał mnie przestrzec najbardziej, a która posłała w opary szaleństwa całe kompanie młodych biedaczyn, było czytanie książek. Ten niedobry zwyczaj nasila się ostatnimi czasy, stąd więc niewypowiedziana wdzięczność ojca, że nie wykazałem do tej pory takich tendencji. Szpitale psychiatryczne są przepełnione ludźmi, którzy czytają zbyt dużo. Kiedyś byli – tak jak my – silni fizycznie, otwarci, zadowoleni i zrównoważeni. Potem zaczęli czytać. Najczęściej przez przypadek. Jakieś przeziębienie, wymagające kilku dni leżenia w łóżku. Ładna okładka wzbudzająca ciekawość. I nagle rodzi się zły nawyk. Pierwsza książka prowadzi do następnej. I następnej, i jeszcze jednej, ogniwa w łańcuchu, który wiedzie prosto w dół, w wieczny mrok choroby psychicznej. Po prostu nie można przestać. To gorsze niż narkotyk. Z większą ostrożnością można posługiwać się książkami, które czegoś uczą, jak leksykonem, podręcznikiem albo instrukcją naprawy. Niebezpieczna jest literatura piękna – to tam rozmyślania mają swój początek i pożywkę do rozwoju. Do cholery! Tak niebezpieczne i uzależniające produkty powinny być sprzedawane wyłącznie w kontrolowanych przez państwo sklepach, za okazaniem dowodu tożsamości, reglamentowane, i tylko dorosłym.
Myśli jest więcej, niż da się ich pomyśleć w ciągu całego życia.
Jeśli się miało książki, nigdy się nie było samotnym.
Na półce pastora widzę grzbiety książek jeden przy drugim, a wszystkie wypełniają różne rodzaje czasu. Czas, który zajęło napisanie książki, czas w niej opisany, czas jaki zajmuje jej przeczytanie.
Czując narastający niepokój, zawróciliśmy do zagrody Heikkego. Wykrzykiwałem imię Hildy i rozglądałem się dookoła z nieprzyjemnym uczuciem. Gęste wierzbowe zarośla od razu wydały mi się zdradliwe. Mogło się tam ukrywać coś wielkiego.
Pewnego wieczoru razem z pastorem obrabialiśmy w prasie zielarskiej w jego pracowni nasze ostatnie znaleziska. Natknęliśmy się na nie na jednym z torfowisk w okolicach Kengis, zwłaszcza kilka niepozornych łodyżek turzycy sprawiło, że pastor zaczął drżeć niczym pies gończy.
W tej samej chwili drzwi do pracowni otwarły się na oścież i do środka wpadł grubokościsty młodzieniec. Był w nim jakiś nieprzyjemny rys, nieobecny wzrok, coś niepokojącego. W głowie usłyszałem alarm i po chwili zrozumiałem dlaczego. Mężczyzna się bał.