cytaty z książek autora "Marzena Broda"
Patrzyłem w siebie, mając skłonność do wyszukiwania w życiorysie słabych miejsc. Jeśli je znajdowałem, świat tracił przejrzystość i zamierałem jak kropla ścięta lodem, dopóki coś mnie nie poruszyło na tyle, że budziłem się z uśpienia.
Patrząc do wewnątrz siebie, zawsze czułem się wolny i znałem swoją wartość, zatem zasłużyłem na to, by doświadczyć zażyłości duszy i ciała z kimś naprawdę drogim.
Luka była moim niebem, zapachem i lśnieniem światła w dłoni, poruszaniem fal na ziemi. Ostateczną miłością.
Pamięć jest sznurem do suszenia bielizny, a przeszłość to zawieszone na nim sprane rzeczy. Pewnego dnia powędrują na śmietnik i nie zostanie z nich nawet fragment.
Zatopione w czasie jak godziny, które przychodzą i odchodzą nieświadome, że niszczą coś swoją obecnością, być może nawet czyjś cały świat.
Ludzi stworzono dlatego, aby mogli się odnaleźć i wyjść z zamknięcia w oślepiające światło drugiego człowieka.
Czasami udawało się odnaleźć punkt, który trwaniem łagodził cierpienie rozłąki. Stawał się wyspą przyciągającą wyobraźnię, ale sama wyobraźnia nie wystarcza, aby ocalić wrażliwość i wolę życia, chociaż bywało, że musiała zastąpić mi wszystko.
Żyję w udawanym świecie. Stało się nagle tak, jakby zgasło światło w domu, a gdy znowu się zapaliło, wszystko było jak poprzednio, tylko nieco przesunięte.
Wyznający sobie miłość kochankowie przedłużają życie. Oddaleni rozpadają się na fragmenty. Ich oczy stają się puste. Szklane. Jakby nic poza śmiercią nie widziały.
Czy mogłem pogardzać samobójstwem, kiedy ciągle poruszałem się w pustce?
Uwięziony, jak owad w szklanym kloszu, toczyłem nierówną walkę z sobą, rozbijając się o pragnienia.
Pośpiech sprawia, że deptane są rzeczy święte, podczas gdy powinniśmy poruszać się między nimi na palcach, bez najmniejszego potknięcia.
Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedyś przestałem szukać odpowiedzi na różne pytania, albo czy oczekiwałem, że inni je przyniosą. Pamiętam, że zawsze pragnąłem być samowystarczalny, poznawać życie na własną rękę. Świadomie unikałem konfrontacji ze światem, aby naprawdę nie uwierzyć, że szczęściem jest być samemu.
Pogrążałem się głęboko w to, co działo się wokół, mimo że umierałem od wrażeń i bodźców, których sobie dostarczałem, ale przetrwałem wiele krytycznych momentów, niekiedy dziwiąc się, dlaczego jeszcze żyję. Widocznie - myślałem - budził się we mnie instynkt samozachowawczy. Nienawidziłem go. Świat po drugiej stronie wydawał się ciekawszy.
Wierzyłem w nasze wspólne przeznaczenie. Wyznawałem zasadę, że "podobne leczy podobne", a rany może wyleczyć ten, co je zadał. Chciałem, by przekonanie o nieuchronności naszego kontaktu zalało mnie jak ocean i pozbawiło jakiegokolwiek zwątpienia w sens miłości.
Po raz kolejny zrozumiałem, że nie umiem w żaden sposób wyobrazić sobie jej beze mnie. Mnie bez niej. Również, że kiedyś musimy umrzeć i że będą to dwie odrębne śmierci. A przecież zdawałoby się, że jestem rozsądnym człowiekiem, który życiorys starannie zaplanował, decydując uparcie o wszystkim.
A przecież wykluczanie ludzi ze swojego otoczenia jest zabijaniem tych, co podeszli zbyt blisko.
Dom równie śmiertelny jak my.
[„Dom z czerwonej cegły”, s. 1].