cytaty z książki "Wschód"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Widzę przeszłość wyraźniej niż teraźniejszość. Przecież to, co jest nabiera sensu dopiero, gdy minie.
Ten kraj był za duży, by istnieć w zwyczajny sposób. Wszystko odbywało się gdzie indziej, nieskończenie daleko, na innej planecie. Czy w ogóle można być obywatelem Rosji w podobny sposób, jak się jest obywatelem Polski, Francji, Węgier, czy nawet Europy? Czy można czuć odpowiedzialność albo w ogóle związek z tym, co wyrabia twój kraj - kraj o długości dziewięciu tysięcy kilometrów? (s.150).
Brodziłem, nurzałem się w tych obfitościach nicości i wyobrażałem sobie swoje przyszłe życie, w którym nieustannie czegoś dotykam, a to się rozpada, więc muszę zdobyć następne i następne i wciąż pojawia się coś nowego, coś czego jeszcze nie było, więc biorę, próbuję, zużywa się właściwie samo, bez mojego udziału, bo zużycie ma już wmontowane na etapie produkcji, więc znów następne i następne, i Chiny muszą nadążyć, bo za mną tłoczą się kolejni, moi rodacy z Gorlic, z małopolskiego, z podkarpackiego, a potem cały wyklęty lud ziemi, który nigdy nie miał niczego, ale teraz nareszcie ukoi swoje pragnienia i będzie zużywał rzeczy dzień za dniem, rok za rokiem, będzie zużywał, zamiast lękać się śmierci /(str. 229).
Wychodziłem do szkoły o wpół do ósmej i nie miałem pojęcia, że na świecie jest komunizm (...) W domu nie mówiło się o takich rzeczach, ponieważ to, w czym wszyscy braliśmy udział, było po prostu życiem i niczym więcej.
No bo jak to jest? Że z czasem oddalamy się od miejsca własnych narodzin i to ma być ucieczka, zdrada, emigracja? I wszystko, co robimy jest próbą powrotu? (...) Jak to jest? Że im szersze zataczamy kręgi, tym wyraźniejszy jest środek tego krążenia i tym silniejsze przyciąganie? / (str. 105).
Wyjeżdżam, skręcam na Orlen, żeby wziąć podwójne espresso w kartonowym kubku. Piję łapczywie i prawie się parzę, bo chcę w tym najciemniejszym dniu świata mieć jasny umysł. Żeby to wszystko, co widzę i słyszę, wchodziło głębiej. Żeby przeszywało na wylot. Ponieważ nic innego nie możemy zrobić".
Zostaw psiutom z gazet strony świata. One muszą żyć w tyranii kierunków. W lęku przed Wschodem i w pożądaniu Zachodu. (...) one wiedzą tylko tyle, ile gdzieś przeczytały albo ktoś im powiedział. (str. 56).
Z niczym nie można porównać tego uczucia, gdy wchodzimy w środek obcego tłumu w miejscu, którego istnienia nigdy nie podejrzewaliśmy. Jest odurzające. Składa się z lęku, podniecenia oraz stu innych doznań, których nazw nie znamy.
Ludzie uważali, że Niemcy są zadbani i uczciwi. Płacili za jajka i kury. Najbliższe getto było dwadzieścia kilometrów na zachód. Treblinka – ponad trzydzieści, trochę bardziej na północ. Wieś miała znikome pojęcie o tych zwiastunach nowoczesności.
Rzeka rozlewa się spokojnie, szeroko i dziko. Srebrna i świetlista toczy się z głębi ziem, z głębi tego kraju porażonego neurozą, przeżartego histerią. Dlatego staję tu niemal zawsze, żeby popatrzeć na jej melancholijny majestat, na jej spokój, na jej przedwieczność, na jej obojętność. Wyobrażam sobie, że płynie z otchłani najdawniejszego, że przez ułamek, przez okruch czasu przetacza się tą krainą, a potem znika w oddali, w czasach, gdy już nas tutaj nie będzie. Ale nie potrafimy się od niej niczego nauczyć. Patrzymy na jej królewski spokój jak cielę na malowane wrota, jak sroka w gnat, jak szpak w pizdę i nie dociera do nas, że dostaliśmy jedynie wiórek, strużynę wieczności.
Błąkając się po chińskich peryferiach i po chińskich sklepach, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ten Lewiatan świata zdąża do chwili, gdy z różowego plastiku, z gumy i folii będzie w stanie wyprodukować nawet nasze myśli i nasze sny (s.234).
Panie, wiem, że jesteś zajęty, że nie masz czasu, że dziś odwiedzasz piekło, ale uważam, że powinieneś rozpędzić mój naród na cztery wiatry. Powinieneś przepędzić go od siebie jak tych przekupniów ze świątyni. Na jakąś pustynię ich wygnać, żeby się tułali jak Żydzi. Żeby im się nie wydawało, że mają do Ciebie jakiś grupowy dostęp, że ich będziesz zbiorowo rozpatrywał i liczył im te wszystkie plemienne zasługi, które sobie wyobrażają, zapisują i potem w nie wierzą. Że to są zasługi przed Tobą Panie, ja bym ich na Twoim miejscu rozgonił po całym świecie na tysiąclecia jak naród Izraela i dopiero by się okazało, ile są warci. Jakby nie mieli tego swojego Mazowsza, Kieleckiego, Grunwaldu, tych wszystkich listopadów, styczniów i wrześniów dymiących spalonym mięsem, toby się okazało.
Jakże obca musiała być, jakże wszyscy musieli być obcy. Cały ten naród. Tak jest do tej pory. Jakby skądś kiedyś uciekł i nigdy nie znalazł schronienia. Cały czas w drodze, niby w pogoni, niby w ucieczce. Masz sto dwadzieścia gazet, w których piszą, za kogo się przebrać, żeby się nie wyróżniać, żeby nie czuć wstydu. Żeby zmyć tę hańbę pochodzenia cholera wie skąd.
Dlatego musiałem w końcu tam pojechać. Ponieważ są historie, które domagają się dalszego ciągu. Nasza pamięć upomina się o swoje prawa. Jakby chciała dosięgnąć teraźniejszości / (str. 211).
Czy ktoś będzie przystawał w tym miejscu, by oglądać minione? Za sto, za dwieście lat.I czy przeszłość będzie wtedy jeszcze w ogóle istniała? Czy ktoś jej będzie potrzebował, by cokolwiek zrozumieć z własnego życia? Bardzo możliwe, że będzie istniała tylko przyszłość. Wcale bym się nie zdziwił. Będziemy tęsknić tylko do przyszłego. Do tego, co tam sobie wymarzymy. Tęsknota przeszłością zostanie wykorzeniona. Zwyczajnie. Zmienią się mózgi. Będziemy myśleć tylko o tym, co sobie kupimy.Jaką sobie jeszcze zrobimy przyjemność. Nie będzie żadnych duchów, wspomnień, pamięci i każdego dnia trzeba będzie zaczynać od nowa.
Wyglądało to jak rabunek, jak szaber, a to tylko dziejowa sprawiedliwość zmieniała zdanie'.
Czy w ogóle można być obywatelem Rosji w podobny sposób, jak się jest obywatelem Polski, Francji, Węgier, czy nawet Europy? Czy można czuć odpowiedzialność albo w ogóle związek z tym, co wyrabia twój kraj - kraj o długości dziewięciu tysięcy kilometrów?
Zawsze tak jest. Na wojnę, na rewolucję, na zmianę systemu wiezie się pociągami ciała z peryferii. Potem przebiera w nowe tanie ubrania. (...)
...miała maleńki flakonik wody kwiatowej. Nazywała się Biały Bez. Gdy szliśmy do kościoła albo z wizytą do rodziny, lekko skrapiała nią kołnierz palta. (...) Wszyscy tak robili. W przedpokoju, ukradkiem, niepewnie. Całe miasto pogan, cały kraj barbarii. Jedni w lęku przed drugimi, że się wyda. W strachu, ze wyjdzie ta odwieczna słoma z butów. Udawanie. Gra. Przebieranki. [str 51-52].
(...) parkuję pomiędzy dwiema, jak to się dziś mówi, galeriami. W rzeczywistości to dwa ponure kanciaste baraki. Rozpacz kompromisu między taniochą a pozorem elegancji (str.225).
Myślę, że mógłbym to wszystko, co się wydarzyło, zapamiętać od nowa, jeszcze mocniej.
Ich złowrogość była efektem odczłowieczenia, a komizm wynikał z resztek człowieczeństwa.
Jedli po cichu, bez gadaniny, która była przywilejem sytych i miała nadawać tej zwierzęcej czynności pozór czegoś wyższego. Wśród much i bez słowa.
Wiem, że chcesz dobrze, ale ja nie mam zamiaru umykać własnemu losowi. Nie czuję pokusy,by stać się kimś innym. Wiesz, tutaj wszyscy cierpią niewolę. Wydaje im się, że są uwięzieni we własnym przeznaczeniu.Szarpią się jak zwierzyna we wnykach. Lis podobno potrafi odgryźć sobie łapę, by się uwolnić. Z nami jest tak samo.
Wybierałem te strony, ponieważ były zielone, przesiąknięte złotym światłem i wydawało się, że upał nigdy ich nie opuszcza. I że im dalej w pofalowany krajobraz, tym cisza staje się głębsza. Jakby się woda albo lustro rozstępowały, otwierając przejście na drugą stronę. Do krainy dzieciństwa. Nad Bug z wysmużonym na błękitno drugim brzegiem. W dół nurtu do miejsca, gdzie rzeka skręca na zachód i porzuca granicę. Tam gdzie w drewnianym domu żółty płomień lampy naftowej przepalał czarny papier nocy, a po drugiej stronie w tej wypalance zjawiały się niespokojne sny, których nie zachowała pamięć, lecz potem nie śniło się już nic ważniejszego".
Panie, wiem, że jesteś zajęty, że nie masz czasu, że dziś odwiedzasz piekło, ale uważam, że powinieneś rozpędzić mój naród na cztery wiatry. Powinieneś przepędzić go od siebie jak tych przekupniów ze świątyni. Na jakąś pustynię ich wygnać, żeby się tułali jak Żydzi. Żeby im się nie wydawało, że mają do Ciebie jakiś grupowy dostęp, że ich będziesz zbiorowo rozpatrywał i liczył im te wszystkie plemienne zasługi, które sobie wyobrażają, zapisują i potem w nie wierzą. Że to są zasługi przed Tobą. Panie, ja bym ich na Twoim miejscu rozgonił po całym świecie na tysiąclecia jak naród Izraela i dopiero by się okazało, ile są warci. Jakby nie mieli tego swojego Mazowsza, Kieleckiego, Grunwaldu, tych wszystkich listopadów, styczniów i wrześniów dymiących spalonym mięsem, toby się okazało. Jakby nic nie mieli. Jakby nie mieli żadnego Ruska, Niemca ani Żyda na usprawiedliwienie, ani tego swojego papieża by nie mieli na pogański kult, tylko na sto kilometrów piasek, toby było wiadomo, czy oni wierzą, czy tylko robią narodowy interes. Piasek i wieczność. Tak bym zrobił. W kosmos. I Częstochowę na ich oczach bym im rozpirzył jak Jerycho, jak stragany jerozolimskich gołębiarzy. Żeby, gdy już popędzisz kota temu mojemu narodowi wybranemu, mogli przyjść do Ciebie niewidomi i chromi i żeby nie musieli z tych wiejskich poczt z żółtą trąbką wysyłać czerwonych przekazów z ostatnim groszem dla zbójeckich jaskiń w eterze.