cytaty z książki "Rzeczy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Mówili o sobie i o świecie, o wszystkim i o niczym, o swoich upodobaniach, ambicjach. Wychodzili na miasto w poszukiwaniu jedynego nocnego lokalu, jaki się tam z reguły znajdował, i do późna w nocy, przy kieliszku whisky, koniaku lub dżinu z wodą mineralną, mówili z wylewnością niemal rytualną o miłościach, pragnieniach, podróżach, antypatiach, entuzjazmach, nie zdziwieni, ale raczej zachwyceni podobieństwem swoich dziejów oraz identycznością poglądów.
(...) a więc zamiast bujać po ukwieconych łąkach, mam siedzieć w zatęchłym biurze, podlizywać się, intrygować, gryźć wędzidło, ja, com marzył o poezji, pociągach mknących wśród nocy, rozpalonych piakach?
Nie doznawali radości ani smutku, ani nawet nudy, ale mogło im się zdarzyć, że zadawali sobie pytanie, czy jeszcze istnieją, czy naprawdę istnieją:stawianie sobie takiego nierzeczowego pytania, nie dawało im żadnej satysfakcji prócz tej jednej - zdawało im się czasami, niejasno, niewyraźnie, że ich życie jest właściwe, stosowne i paradoksalnie konieczne; byli w jądrze pustki.
Nieprzyjaciel był niewidzialny. A raczej był w nich samych, przeżarł ich, zatruł, spustoszył. Dali się nabić w butelkę. Bezwolne ludziki, refleksy świata, który kpił z nich sobie. Zapadnięci po szyję w cieście, z którego dostaną tylko okruchy.
Ale w naszych czasach i w naszych okolicach globu coraz więcej ludzi nie zna ani bogactwa, ani biedy; marzą o bogactwie i mogliby się wzbogacić - tu właśnie zaczyna się ich nieszczęście.
Byli urzeczeni wolnością. Zdawało im się, że cały świat stworzony jest na ich miarę; żyli pod rytm swojego pragnienia; rozpierała ich niepohamowana bujność; zapał ich nie znał już granic. Mogliby chodzić, biegać, śpiewać, tańczyć całą noc.
Ich życie było czymś w rodzaju nieustannego tańca na nappiętej linie, która prowadziła donikąd; ssący głód, nagie pożądanie, bez granic, bez nadziei. Czuli się wyczerpani.
Żyli w dziwnym, migotliwym świecie, kuszącym świecie cywilizacji handlowej, obfitości stającej się więzieniem, fascynujących zasadzek szczęścia.
Zdawało im się, że wyobrażają sobie szczęście; zdawało im się, że ich fantazja jest swobodna, że kolejnymi fazami nasyca świat. Zdawało im się, że wystarczy ruszyć w drogę, aby samo dążenie było szczęściem. Ale odnajdywali siebie w samotności, w bezruchu, w pustce. Równina szara i lodowata, jałowy step, żaden pałac nie wznosił się wśród pustyni,żadna esplanda nie rozpościerała się na widnokręgu.
Wszelkie problemy, wszystkie sprawy związane z życiem materialnym załatwiałyby się same przez się.
Otaczający ich komfort wydawałby się czymś oczywistym, przesłanką wyjściową, stanem naturalnym.
Paryż był jedną nieustającą pokusą. Pałali żądzą poddania się jej bezprzytomnie, zaraz, natychmiast i raz na zawsze.
Nie brakłoby im koniecznego taktu ani dyskrecji. Zapomnieliby o swym bogactwie, nie popisywaliby się nim, nie pysznili, oddychaliby nim.
Ale przerażała ich już sama myśl o trudach. Musieliby zapożyczać się, oszczędzać, inwestować. Nie mogli się z tym pogodzić. Nie mieli do tego serca, myśleli kategoriami: wszystko albo nic.
Zbyt często w tym, co nazywali luksusem, kochali jedynie kryjące się za nimi pieniądze. (…) Bogactwo kochali bardziej niż życie.
Szczęście – ale to nie będzie, ściśle rzecz biorąc, szczęście – uśmiechnie się do nich.
Chcieliby czasami, aby wszystko było jak jest, aby nic się nie zmieniło. W takim razie mogliby zachować zupełną bierność. Zycie kołysałoby ich.
Podlegali przypływom uniesienia. Czasami na całe godziny, na całe dnie, dopadała ich frenetyczna żądza bogactwa, natychmiastowego, niezmiernego, raz na zawsze. Była to szaleńcza, chorobliwa dęcząca żądza, która zdawała się kierować najmniejszym ich gestem. Majątek stawał się ich opium. Odurzali się nim. Oddawali się niepohamowanie rozszalałej imaginacji. Gdziekolwiek szli, nie zwracali uwagi na nic, prócz pieniędzy, roiły się im miliony, klejnoty.
Nie kryli się z tym, byli urodzonymi czytelnikami "Expressu". Niewątpliwie pdczuwali potrzebę, aby ich wolność, inteligencja, wesołość, młodość, mogły zawsze i pod każdym względzie znaleźć odpowiedni wyraz. Pozwalali aby pismo ich wyręczało, bo to było najłatwiejsze, bo sama pogarda, jaką żywili dla "Expressu", stanowiła ich alibi. A gwałtowności reakcji dorównywał jedynie stopień urzeczenia pismem. Przeglądając numer klęli, gnietli papier w ręku, odrzucali go ze złością. Nie przestawali oburzać się, jak jest wredne. Ale faktem jest, że je czyytali od deski do deski i sycili się jego atmosferą.
Pieniądz wznosił się między nimi jak przegroda. Jak mur, jak rodzaj buforu, o który wciąż się obijali. To było coś gorszego od nędzy: ciągłe braki, liczenie się z groszem, ciułanie. Żyli w zamkniętym świecie swego zamkniętego życia, bez przyszłości, bez widoków, prócz nierealnych cudów, niemądrych, bzdurnych mrzonek. Dusili się, czuli że idą npod wodę.
W sercu ich zwolnionego życia zadomowiło się coś, co przypominało spokojną, łagodną tragedię.
Uwielbiali rzeczy, których uroda związana była wyłącznie z jednodniową modą.
Żywili zdecydowane uprzedzenie do tak zwanych poważnych filmów. Na ich tle tym piękniejsze wydawały im się dzieła, którym ta cecha nie zdołała odebrać uroku.