cytaty z książki "Apokryf rodzinny"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Przede wszystkim może jednak wielu z młodych i najmłodszych odpychała historia pełna niepowodzeń (tak przynjamniej wyglądała niemal cała historia Polski u autorów maksymalistów ferujących wyroki na papierze) oraz istotne niedołęstwo, jakie dostrzegało się w różnych "bohaterskich klęskach", żenująca nikłość najbardziej sławionych w czytankach epizodów, gdzie musiała być zawsze "nawała" na garstkę, częste też patriotyczne zamazywanie wszystkiego (wszystkie stronnictwa były dobre i prawie wszyscy Polacy z wyjątkiem Szczęsnego Potockiego i Jakuba Szeli) oraz ogólny kompleks niższości, jaki się z zarozumialstwa podręczników oraz nie "fair" sytuowania Polaków wśród narodów świata wyłaniał wbrew intencjom pedagogów.
Nigdy chyba i nigdzie w Europie ludzie, którym inni mniej lub więcej zazdrościli, z którymi szukali stosunków, krytykowali ich, lecz naśladowali - w Europie, nie w Ameryce, w beznadziejnie feudalnej Europie- nie przypisywali tego faktu pieniądzom. Jeżeli ludzie w ten sposób wyróżniani czuli się wyższymi, nie godzili się na tak prozaiczne i zewnętrzne tego uzasadnienie. Bo też przywykli, że dostatek po prostu należy się im, tak jak pokarm należy się ciału, a że człowiek nie jest tucznikiem, ceni się go nie za to, co zjada.
U nas jednak pieniędzy o wiele szerzej nie uznawano za miernik, a nawet za coś koniecznego, żeby być "in". W tym obszernym polskim, a przynajmniej królewiackim : "in", które odziedziczyło sporo z mitologii szlachcica na zagrodzie, liberum veto, ale także i humanizmu, a nawet wolnomularstwa; w Kongresówce zawsze była niemodna i wyśmiewana "tytułomania" galicyjska, powodująca liczne rozwarstwienia i snobizmy, unosiła się tu w powietrzu raczej "republikancka" tradycja Rzplitej lub to, za co ją uważano. Ekonomicznie ma to wszystko korelat w fakcie, że nawet magnaci u nas nie mieli gotówki, którą pożyczali od lichwiarzy, a tradycji dorabiania się i oszczędzania, tradycji kapitału obrotowego nie było żadnej. Ziemię, owszem, traktowano jako kapitał i sprzedawano lub zamieniano nawet rodowe siedziby z zamkami- od XVI i XVIIw. zamiłowania archeologiczne raczej wzrosły u nas niż zmalały, jak również mitologia, ale nigdy się nie zakorzeniła ekonomia kapitalistyczna, gdzie pieniądz obrasta w pieniądz. Że nie lubiano dorobkiewiczów nie miało to tylko charakteru klasowego ani nie było wyłącznie pogardą dla niedosiężnych kwaśnych winogron. Stanowczo brakło u nas smaku i talentów do działań tego rodzaju, na których wyrastały fortuny Buddenbrooków (tak podziwianych w Lubece). Nie było też w rzeczywistości Wokulskich- jak nawiasem mówiąc, nie było nigdy i Skrzetuskich.
Było też jasne, aż nadto jasne, bo przy wielu okazjach bolało chłopca do żywego, że ojciec zupełnie nie raczy się liczyć z opinią ulicy, domu czy pasażerów w żydowskim wehikule, który zanim wprowadzono omnibusy, woził ludzi z jednego końca miasta na drugi. A jednak reprezentował dla najbliższych coś, w co sam tak mocno wierzył, że i oni nie mogli nie wierzyć.: Dawne Dobre Czasy. Czasy te się wysublimowały i nie chodziło już o nieubezpieczony folwarczek i nieściągalne należności, tylko o staropolską godność, uczciwość, wolność nie tylko do Moskali, ale od nowinek, które doprowadzały kraj do upadku, słowem o Dawne Życie, które było życiem prawdziwym i właściwym. Szlachta broniła wolności kraju wraz ze swoją wolnością, a każdy szlachcic- prócz niektórych zarażonych cudzoziemszczyzną, a więc zgnilizną- był wcieleniem cnót pradziadowskich.
Oczywiście mnóstwo nas ma prababki wspólne, bo inaczej w którymś tam pokoleniu wstecz okazałoby się, że zsumowanych "przodków" liczonych w geometrycznym postępie było więcej niż kiedykolwiek ludzi na tym globie. Zwróćmy przy tym uwagę, że trzy miliardy z górą ludzi dzisiaj napełniających Ziemię stanowi według szacunkowych obliczeń jedną dwudziestą lub nawet jedną piętnastą liczby wszystkich homines sapiens, jacy się kiedykolwiek urodzili i umarli. Bardzo długo ciekł wąski strumyk, teraz jest ocean. WYmiar wszerz w wielkiej mierze zastąpił dawny wzdłuż, jednocześnie, nie po kolei dzieją się na świecie sprawy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Wszelka gra prawdopodobieństw, czy gdy chodzi o przyjście na świat geniusza lub furiata, czy wynalezienie lub wytworzenie czegoś pojedynczo lub zbiorowo, wszelkie przemiany mas ludzkich grają dziś wszerz- gdzie?, bardziej niż wzdłuż- kiedy? Nie tyle patrzymy naprzód: kiedy się to zdarzy?, ile wokoło siebie: gdzie i w jak wielu miejscach już się zdarza? A w rezultacie liczbę miesięcy, a nawet dni traktować wolno jak logarytm dawnego "normalnego" czasu historycznego dla obecnie żyjących miliardów.