cytaty z książek autora "Stacey Halls"
Nie ma tu żadnej różnicy, naprawdę. Takie samo jest życie córki, jak i żony - tyle że inny mężczyzna mówi ci, co masz robić.
Plotka szerzy się szybciej niż choroba i jest równie niszcząca.
(...) być dobrym rodzicem oznacza przygotować dziecko do tego, by odeszło i zaczęło własne życie.
Ciemność trwała tak długo, że zapomniałam, jak wygląda światło.
Ta kobieca powłoka, w której egzystujemy – dlaczego nikt nie oczekujemy w niej niekobiecych uczuć? Dlaczego nie możemy okazywać wściekłości i pogardy, ulegać rozpaczy? Dlaczego musimy godzić się na karty, które nam przypadły?
Biedne dziewczęta są zupełnie niepodobne do bogatych, które muszą tylko czekać w domu dnia, kiedy pojawi się mąż, jak indyki tuczone na Boże Narodzenie.
Sąsiedzi donoszący na sąsiadów - nieodłączna cecha ludzka, przez którą głównie zapełniają się lochy.
Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda rodzina nieszczęśliwa jest nieszczęśliwa na swój własny sposób.
Bo nie chcę. I to jest wystarczający powód, żeby czegoś nie robić. Czasem dziesięć razy trudniej jest powiedzieć nie niż tak, ale czujesz się po tym sto razy lepiej.
- Ile chcesz mieć dzieci?(...)
- Dwoje. Żeby nigdy nie były tak samotne jak ja.
- Chłopca i dziewczynkę?
- Dwóch chłopców. Nikomu nie życzę losu dziewczynki..
Może zawsze składamy się z jednego i drugiego, dwóch części dopasowanych do siebie precyzyjnie, tak jak poszczerbione połówki serduszka.
Król nie jest stronnikiem kobiet, które próbują radzić sobie w życiu, jak potrafią: pomagając sąsiadom, wypędzając choroby i starając się utrzymać przy życiu swoje dzieci. A skoro tak, to i ja nie jestem jego stronniczką.
Jak to jest, że miłość do dziecka jest tak strasznie skomplikowana? Jak można odczuwać zazdrość, żal i odrzucenie, a jednocześnie prostą, niezmąconą miłość?
W świetle prawa dzieci należą do ojców, nie do matek. Gdyby pani England zamierzała uciec, zrobiłaby głupio, zabierając córkę.
Czytałam w kółko tę samą starą gazetę i był w niej artykuł o szkole dla niań w Londynie. Pisali tam, że dziewczęta chodzą w błękitnych sukienkach i fartuszkach z falbankami, i że dostają odznaki za lata pracy. To brzmiało jak klub, jak... rodzina. Coś, w czym chciało się być.
Przyzwyczaiłam się już do wielkich domów z ogromnymi kuchniami, wysokimi sufitami i oddzielnymi pokojami do jedzenia, odpoczywania i pracy, i mały, duszny pokoik, gdzie się mieszkało, gotowało, łatało i suszyło ubrania, wydał mi się mniejszy i bardziej żałosny niż kiedykolwiek.
Wcześniej nie myślałam o tym, jak cudownie będzie znaleźć się znów wśród niań w błękitnych sukienkach i zwiewnych fartuszkach. Wchodząc przez czarne lśniące drzwi, poczułam się jak ptak wracający do stada.
W lesie nocą wcale nie było cicho. Lelki i sowy wykrzykiwały swoje przedziwne solówki, a moje buty chrzęściły na kamiennej ścieżce.
Przepełniała mnie duma i miłość do tej radosnej, ufnej dziewczynki budzącej zachwyt każdego, kto ją poznawał i witającej każdego z takim samym zachwytem.
Drobna i szczupłą sylwetką przywodziła na myśl lalkę, lecz minę miała zupełnie nielalczyną, w kasztanowych loczkach grzywki tu i ówdzie połyskiwało srebro, ale w całej postawie czuło się żelazną wolę.
Kiedyś szokował mnie widok tylu dzieciaków pracujących na ulicy, ale z czasem wtopiły się w tło i zdawały się odrębnym gatunkiem, innym niż pulchni, wykarmieni podopieczni moi i całego tłumu niań, choć oczywiście nie była to prawda.
(...) materia, z którą mają do czynienia w pracy nianie, jest szlachetniejsza od płótna i wspanialsza niż marmur, a więc cenniejsza dla świata od nich obu. Chodzi przecież o to, by przemieniać ludzi w wartościowe istoty.
Zastanawiałam się, czy jest jakieś słowo wyrażające tęsknotę za domem, nie jako miejscem, ale jako ludźmi; nie tęskniłam za samym mieszkaniem czy naszą sypialnią, ale za ciepłą, niepowtarzalną świadomością, że jestem z tymi, którzy znają mnie najlepiej.
Zacisnęłam oczy. Myślałam o czterech ostatnich latach: zawsze razem; na przejadżkach i w łóżku, razem się śmiejemy i razem robimy zakupy. Szczęśliwe życie.
Moje ziemskie życie dobiegało końca, a koniec ten był blisko.
Nie miałam odwagi twierdzić, że jest za późno, ale jakaś część mnie to wiedziała: za późno dla mnie, dla niej, za późno na cokolwiek.
Ale byłam przerażona, a nikt nie wiedział, co robić, a ja tym bardziej i jeśli miałam umrzeć na tym łóżku, to chciałam przyjemniej, żeby trzymał mnie wtedy za rękę mój mąż, bo kochałam go i wszystko mu wybaczyłam, i miałam nadzieję, że on też mi wybaczył.