cytaty z książek autora "S.A. Chakraborty"
- Wielkość wymaga czasu, Banu Nahido. Najpotężniejsze dokonania mają często nader skromne początki.
Za każdym razem, kiedy myślę, że nasz świat nie może upaść niżej, pogrążamy się coraz głębiej.
Pod panowaniem tyranów społeczeństwo nie prosperuje.
Nahri wierzyła królowej: zapewne takiej samej rady Hatset udzieliłaby swojej córce. Tym gorzej to wyglądało: tak jakby przekazywała pałeczkę w tej międzypokoleniowej sztafecie upokorzeń z udziałem kobiet, które, choćby nie wiem, jak sprytne i potężne, zawsze miały być kojarzone przede wszystkim z mężczyznami, z którymi były związane.
- Przepraszam - wyszeptała, przeklinając w myślach własną bezsilność. - Porozmawiajmy z emirem, obiecuję.
Kobieta znów łkała.
- A po co? - zapytała, gorzko i rozpaczliwe. A potem dodała coś, co dotknęło Nahri do żywego: - Jeżeli nie potrafisz ochronić się sama, jak możesz chronić nas wszystkich?
Groźba wymierzona w ukochaną osobę jest skuteczniejszą metodą kontroli niż całe tygodnie tortur.
Byłem zmęczony...- Głos mu się załamał Jestem zmęczony. Wszyscy w tym mieście karmią się żądzą zemsty. Jestem zmęczony tym, że uczymy nasze dzieci nienawidzić i obawiać się innych dzieci, ponieważ ich rodzice są naszymi wrogami. A najbardziej przeraża mnie, że działamy tak, jakby jedynym sposobem na ocalenie naszego ludu było wymordowanie wszystkich, którzy mogliby się nam sprzeciwić tak jakby nasi nieprzyjaciele nie zamierzali odwzajemnić nam się po przejęci władzy.
As though the moment my daughter was laid on my breast, the phrase "I would do anything" did not take on a depth I could have never understood before.
- Niech twój ogień płonie jasno, Banu Nahri - pozdrowił ją. - Nazywam się Kartir e-Mennuszur. Witaj w świątyni. Modlę się, by była to pierwsza z wielu twoich wizyt.
Nahri odkaszlnęła.
- Również się o to modlę - odparła z zakłopotaniem, z każdą sekundą bardziej skrępowana. Nigdy nie dogadywała się z kapłanami. Jako oszustka była dla większości z nich oczywistą konkurencją.
Mimo że poczuła ulgę, tuż za nią podążała następna fala, tym razem pełna złych przeczuć: tak jakby obudziła się ze snu w twardej rzeczywistości. Jakże szybko powróciły wszystkie krępujące ją łańcuchy! Kolejne miasto i śmiertelne polityczne rozgrywki. Dżamszid, brat, którego musiała chronić, ale zarazem słabość, którą inni mogli wykorzystać przeciwko niej.
- Już zdecydowałam! - Była wściekła i miała zamiar to wykorzystać. Gniew był znaną, bezpieczną emocją. - Jestem lojalna wobec Dewabadu i jego mieszkańców. Już raz zostałam zmuszona do małżeństwa i skończyło się katastrofą. Nie zrobię tego po raz kolejny, a już na pewno nie z mężczyzną, którego...
- Mężczyzną, którego co? Którego ocaliłaś, zdradzając w tym celu własną matkę? Do którego uśmiechasz się jak dziewczynka, otwierając drzwi sypialni? No tak, co za straszliwy los: poślubić młodego, życzliwego króla, który cię kocha, i pozostać przez kilka lat w spokojnym zamku nad morzem. Lepiej przecież zniszczyć samą siebie z powodu pychy i skończyć w kolejnej pozłacanej klatce w Dewabadzie!
Wolę popełnić błąd, niż pozwolić, żeby wybierano za mnie.
Odkryłem, że dużo lepiej ocenia się kogoś, jeżeli ten ktoś nie wie, że jest oceniany.
Nie. Niemożliwe. To... nie mogło być to. Nahri chwyciła ręce Dary i oderwała je od swoich nóg, by spojrzeć na jego palce.
Na żadnym nie było pierścienia.
- Nie... - wyszeptała. - Och, Daro, nie... - W jego nieszczęśliwych, wilgotnych, zielonych oczach dostrzegła jednak straszną, niemożliwą prawdę. Splótł z nią palce i przycisnął je sobie do twarzy. - Przepraszam, tak bardzo mi przykro! - Jego skóra sparzyła jej kostki. Klęczał przed nią jak przed królową, boginią, którą błagał o wstawiennictwo.
W następnej chwili przypadła do jego boku. Zatoczył się, z trudnością skupiając wzrok na jej twarzy. Złota krew tryskała mu z nadgarstka, a jeszcze większa plama wykwitła mu na niewidocznej dotąd ranie na udzie.
- Nahri - wymamrotał. - Wydaje mi się, że przerabialiśmy już kiedyś takie umieranie...
Poczuła, jak pęka jej serce. Miała ochotę go spoliczkować i udusić, a jednocześnie objąć i uratować.
Bruk pękł od gorąca i energii wylewającej się z jego ciała. Wydawało mu się, że runął do piekła, na które zasługiwał: w sam środek koszmarnych scen, pomiędzy matki uciekające z płaczącymi dziećmi i żołnierzy zwartych w krwawym, nierównym boju z szafickimi cywilami. Wokół rozlegały się salwy z broni palnej i świst strzał. Domy stały w ogniu, a ostrza wznosiły się i opadały na tle gęstego dymu i tryskającej krwi.
- Kochasz ją? Prawdziwą miłością?
- Nie powiedziałem, że możesz pytać akurat o to. - Jeśli nawet Dara spodziewał się, że jego uczucia wobec Nahri nie przetrwają wszystkich jego zdrad i bitew, to w chwili, kiedy uśmiechnęła się do niego ze szpitalnego łóżka, wiedział, że jest w niej zadurzony bez pamięci. - Tak - przyznał po chwili. - Kocham ją nad życie. Nie sądzę, bym kiedykolwiek pokochał tak mocno kogoś innego.
Razu uśmiechnęła się smutno.
- W takim razie dotrzymaj słów wypowiedzianych na tamtej sali. Jest młoda, genialna i mimo przeciwności losu najwyraźniej udało jej się nie utracić ani odrobiny duszy. - Uśmiech zniknął jej z ust. - Zadbaj, by nie stać się dla niej brzemieniem.
Dara przygryzł wargę, wyglądając, jakby jednocześnie chciał się rozpłakać i uśmiechnąć.
- Przepraszam. Zdaje się, że wspólnie spędzony czas zawsze był dla ciebie źródłem frustracji.
- Nie zawsze, Daro. Nie zawsze!
Wypuścił ze świstem powietrze i odwrócił wzrok. Trzymali się oboje na dystans, tak jakby za obopólną milczącą zgodą. Tak jakby oboje się obawiali, że gdyby stanęli bliżej, przyniosłoby im to tylko więcej bólu.
Patrzyła na niego. Sam, w lesie, wyglądał zupełnie jak dewa, który wydostał ją z Egiptu. Irytujący, ponury wojownik, który pragnął zmienić los swojego ludu. Jej los. Ich obojga.
Ale nie był tylko tym i nigdy już nie miał być. Patrząc na Darę, Nahri nie mogła zapomnieć o śmieci i zniszczeniu. O jego pełnej udręki odpowiedzi na temat kobiet z Kwi-zi, którą zapamiętała już na zawsze.
- Rozrywasz mnie na dwoje - wybuchła w końcu. Słowa wymykały się jej z ust, toczyła walkę z własnym sercem. - Co dzień od ataku przypominałam sobie twoje słowa i próbowałam pogodzić wizerunek mężczyzny, którego znałam, z bezlitosną bronią, za którą się uważałeś. Byłam gotowa cię zabić. A wtedy musiałeś wreszcie postąpić właściwie!
Nahri roześmiała się przez łzy.
- Doprowadzasz mnie do szału! Dlaczego mnie rozśmieszasz, kiedy równocześnie łamiesz mi serce?
- A jak inaczej mógłbym po raz ostatni zobaczyć, jak się usmiechasz? - Wplótł palce w jej dłoń i uniósł ją do ust.
Nahri się zachwiała, dostrzegając wieki, jakie go czekały. Tysiąclecia, kiedy jej już nie będzie.
Przyciągnęła Darę z powrotem i oparła głowę na jego ramieniu. Odetchnęła aromatem palonych cytrusów i zebrała wszystkie pozostałe siły. W innej sytuacji pozwoliłaby sobie na smutek, żałobę po tym, czym mogli się stać.
Uniósł jej rękę do ust i jeszcze raz pocałował.
- Znajdź swoje szczęście, mała złodziejko. Ukradnij je i nigdy nie wypuszczaj.
Nahri podczas pożegnania widziała determinację w oczach Dary. Tak właśnie to wyglądało, pożegnanie ze strony mężczyzny, który nie spodziewał się już nigdy zobaczyć ukochanej.
- Dobrze - rzuciła bez emocji. - Przecież przyprowadziłeś mnie do króla. Nie obiecywałeś niczego poza tym...
- Przestań - powiedział stanowczo, zakrywając jej usta dłonią, aż się wzdrygnęła. Popatrzył jej prosto w oczy, a serce załopotało jej w piersi.
Dara nie posunął się jednak dalej, choć nie można zaprzeczyć, że w jego oczach nie błysnął żal, kiedy kciukiem delikatnie musnął jej usta.
- Wrócę, Nahri - przyrzekł. - Jesteś moją Banu Nahidą, a to jest moje miasto - dorzucił niemal wyzywająco. - Nic nie powstrzyma mnie od powrotu do ciebie i do niego.
- Opowiadano mi, że to były straszne czasy, pełne przemocy. Większość dewów odnalazła się w nowych rodach, trzymając się razem, by przeżyć. Wewnątrz rodów uformowały się kasty, o przynależności do których decydowały umiejętności. Niektórzy potrafili zmieniać kształt, część potrafiła manipulować metalami, jeszcze inni umieli wyczarować rzadkie przedmioty i tak dalej. Nikt jednak nie posiadał wszystkich tych umiejętności jednocześnie. Rody były zbyt zajęte zwalczaniem siebie nawzajem, żeby choćby rozważyć zemstę na Sulejmanie.
- Czy... czy się myliłam? - zapytała z udręką. - Czy nie czułeś tego samego?
- Nie! - Dara padł przed nią na kolana, skracając dystans między nimi. - Proszę, nie myśl w ten sposób. - Złapał jej dłoń, przytrzymując mocno, kiedy próbowała ją wyszarpnąć. - To, że nie powinienem był tego robić, nie oznacza... - przełknął ślinę - ...nie oznacza, że tego nie chciałem, Nahri.
- Tak właśnie o mnie myślisz, prawda? Mimo tego, co do mnie czujesz, nadal masz mnie za mieszańca, złodziejkę, wychowaną przez ludzi? Oszustkę zainteresowaną przekrętem, który przyniesie jej największą fortunę? - Zebrała brzegi czadoru dłońmi trzęsącymi się z wściekłości i czegoś jeszcze, głębszego niż gniew, do czego nie chciała się przyznać sama przed sobą. Prędzej da się pokroić na kawałki niż rozpłacze przed tym mężczyzną! - Nie szkodzi, że robiłam te wszystkie rzeczy, by przeżyć... i że mogłam walczyć o ciebie równie mocno. - Wyprostowała się, a on opuścił wzrok. - Nie musisz planować mojej przyszłości, Daro. Nikt nie musi tego robić.
- Nie pociągniesz tak długo, Alizajdzie - ostrzegł. - Nie dasz rady kroczyć ścieżką pomiędzy lojalnością wobec rodziny i wobec tego, co słuszne. Któregoś dnia będziesz musiał dokonać wyboru.