cytaty z książek autora "Janusz Przytocki"
Jak nie urok, to sraczka, jak nie rzyganie, to ból czwórek –
zaśmiałem się, choć do śmiechu wcale mi nie było.
Przed oczyma przesuwał mi się non stop ten sam obrazek.
Szarość drogi i kamyczki, które niczym na bieżni same
przesuwały się do tyłu. To co na mapie było zaledwie kilkoma
centymetrami, w rzeczywistości okazało się być odległością nie do przebycia. Szedłem i szedłem pod górkę, pracując niczym silnik spalinowy.
Obejrzałem się jeszcze raz dla pewności. Ani żywej duszy.
Spojrzałem przed siebie i serce mi zamarło. Kilkadziesiąt metrów
przede mną na drodze znajdowały się wpatrzone we mnie dwa
zielone ślepia. Przełknąłem ślinę z przerażenia. One naprawdę
tam były i patrzyły na mnie. Moja czołówka była na tyle silna, że
jej światło odbijało się w tych przerażających oczach, ale na tyle
słaba, że widziałem jedynie zarys, cień obserwującej mnie istoty.
Zamarłem. Nie miałem nawet odwagi ruszyć latarką, by nie
wywołać gwałtownej reakcji czegoś, co swoim cieniem przypominało
diabła tasmańskiego. Niskie, okrągłe ciałko o owalnym
kształcie, z oczami na wysokości około dwóch trzecich, utrzymujące
się na parze bardzo krótkich nóg.
Zrobiłem krok do tyłu i jak bohater niskobudżetowego horroru
nadepnąłem nogą na suchą gałąź, która trzasnęła głośno,
pękając pod naporem buta. Zamarłem znowu. W tym momencie
zza pierwszego diabła tasmańskiego wysunęła się druga para
równie przerażających ślepi.
Przeciskanie się przez labirynt gałęzi strasznie mnie spowalniało
i męczyło. Miałem wrażenie, że wcale nie posuwam się
do przodu. W dali przed sobą widziałem światełko czołówki poprzedzającego
mnie zawodnika. Skoro go doganiałem, musiało
być mu równie ciężko jak mi. Odwróciłem się. Niestety, mnie
również ścigano i czułem się jak uciekinier z więzienia, goniony
przez rzeszę policjantów z latarkami w rękach.