cytaty z książki "Mokradełko"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ja mam już tylko jedno marzenie.Umrzeć.Wcale bym się nie zmartwiła,gdyby to miało być dzisiaj.Tak mnie już to życie denerwuje,ze nie wiem.
Ja mam tylko jedną zasadę. Nie należy się z ludźmi spoufalać. Kiedy kogoś za blisko do siebie dopuścisz, automatycznie dajesz mu niejako pozwolenie na zrobienie sobie krzywdy.
Kiedy z nią rozmawiam, przychodzi mi do głowy, że zmarszczki nie miały powodu pojawić się na jej twarzy, ponieważ w życiu Reginy nie zdarzyło się dotąd nic, co uznałaby za warte nadmiernego skrzywienia się z rozpaczy, gniewu, czy też ze śmiechu.
Ale kto twierdzi,że dobra rozmowa musi polegać na wymianie nowych wiadomości? Może też być mówieniem w kółko tego samego,tylko trochę inaczej
A nie ma nic gorszego,jak człowieka w nocy napadnie bezsenność.(...)Nie masz dokąd uciec.Myśl uwezmie się na człowieka jak upiór i nie da spokoju.
Słowo musi być przede wszystkim dobrze wyważone.
Halszka nie zajęła stanowiska szanującej się kobiety, ona się poddawała. Po ludzku nie mogę uwierzyć, że istnieje kobieta, która pozwala się tak zeszmacić i jeszcze ma potrzebę o tym pisać. Jak musi być skonstruowana jej chora psychika? Ona nie rozumie, że godzi sama w siebie. Ja jej nie potępiam. Mnie jest jej autentycznie żal.
- Zawsze wychodziłam z założenia, że wszelkim nieszczęściom winna jest kobieta. Kobiecie, która się szanuje, która wytworzy wokół siebie odpowiednią atmosferę, tak że nie można jej bezkarnie klepnąć, nie można gdzieś tam pogłaskać, rzadko przytrafiają się podobne przygody. Wbrew temu, co się teraz wszędzie mówi, to do kobiety należy decyzja. To ona pozwala albo nie.
- Nawet kiedy ta kobieta ma tylko cztery lata? - pytam.
- Co panią zaszokowało najbardziej? - pytam.
- Może się to komuś wydać dziwne, ale wcale nie chodzi mi o wulgarne słownictwo czy obsesyjne epatowanie seksem. Nie o to. Nie mogę pojąć przede wszystkim tego, że można publicznie opluć własnych rodziców.
- Ona nie podaje nazwisk. Chroni ich personalia.
- Właśnie. Czy ktoś się dobrze zastanowił, dlaczego ona nie podała tych nazwisk? Czego się obawiała?
- A pani zdaniem?
- Nie mam pojęcia - pani Barbara zręcznie odbija piłeczkę.
- Może przyszło pani do głowy, że ta historia nie jest prawdziwa?
Pierwszy nieznaczny uśmiech to chyba znak, że rozmowa toczy się po myśli gospodyni.
- Pani też miała takie wrażenie? Owszem, przyznam, że przyszła mi do głowy taka myśl. Że to jej fantazja. Ktoś się może zdziwi, że ja używam słowa >>fantazja<<. Wokół czego niby ta fantazja? A jednak. Otóż, jak dla mnie, jest to książka o zawiedzionej miłości własnej.
Mnie się wydaje, że Halszce nic już nie pomoże. To wszystko zbyt mocno się na niej odbiło i z tym się już nic nie da zrobić. To jest człowiek z całkiem innego świata. Z jednej strony prosi o pomoc, a z drugiej strony nie pozwala sobie pomóc. Jej jest dobrze tak, jak jest. Z tą krzywdą. Ona ją pielęgnuje jak coś cennego. Najcenniejszego, co posiada.
Ludzie, którzy znają Halszkę osobiście, nie są dla niej sprawiedliwi. Sprawiedliwi są tylko ci, którzy jej nie znają.
Nigdy nie wiadomo, przez ile trzeba podzielić to, co ona mówi. Wszystkiemu nadaje jakąś niepotrzebną aurę. Gdzieś tam idziemy w parę osób, ja ją pocałowałam na powitanie, przytuliłam po koleżeńsku. I zaraz po spotkaniu dostaję esemesa: >>Dziękuję ci za lojalność<<. Po co zaraz lojalność? Nadużywa słów. Tak się czasem przykleja strasznie, tak za bardzo chce się zaprzyjaźniać.
Uważam, że pani nie powinna rozmawiać o Halszce z ludźmi, którzy ją znają osobiście. O Halszce powinny wypowiadać się wyłącznie osoby, które jej nie znają, a tylko czytały jej książkę. Tutaj to wszystko, co działo się w domu rodzinnym Halszki, jest odbierane przez pryzmat jej osoby. Na to nie ma rady. Trudno widzieć jako ofiarę kogoś, kto się zachowuje jak wielka pani. Tak czy nie?
Tak to czasem jest, że kobiety, które były krzywdzone przez swoich ojców, podświadomie wybierają na partnerów podobnych mężczyzn. To akurat rozumiem. Do tego miejsca ją rozumiem. Dalej już nie. Dalej wszystko, co robi Halszka, jest dla mnie nie do ogarnięcia.
Mam jednak wrażenie, że Halszka w książce próbuje się przedstawić jako taka, co się boi mężczyzn. Oni ją napastują, a ona nie potrafi się bronić. I tu tkwi nieszczerość Halszki. Raz mówi i zachowuje się tak, a za chwilę zupełnie inaczej. Jakby miała w sobie dwie różne osoby i nie umiała się zdecydować, którą woli być. Czasami wydaje mi się, że jest aktorką.
Mam też podejrzenia, czy ona jest >>ofiarą<< w całym tego słowa znaczeniu. Nie podważam oczywiście tego, że była wykorzystywana. To jest dla mnie bezdyskusyjne, my, ludzie z podobnych rodzin, umiemy się nawzajem wyczuć. Zastanawiam się jednak, do którego momentu była ofiarą, a od którego momentu po prostu...
Może nie jestem w stanie zrozumieć, co się dzieje z młodą dziewczyną, kiedy już ta granica zostanie przekroczona, kiedy dojdzie do stosunku. Co to z człowiekiem robi. To chyba bardzo niszczy. Może Halszka jest tego przykładem? Ją to chyba zepsuło. Wydaje mi się, że jej się to spodobało, a potem ją zepsuło. Tak uważam. Dlatego dzisiaj zachowuje się tak prowokacyjnie, przekracza granice. A zarazem domaga się, żeby nadal traktowano ją jak ofiarę. I to jest nie fair.
Kto, jak nie górnik, ma największe prawo, żeby w kobiecej wyobraźni stanowić archetyp zanikającego mężczyzny? I choć to oczywiste szaleństwo, nietrudno jest mi sobie wyobrazić, że tak zmysłowa i postrzelona osoba jak Halszka w akcie desperackiej autodestrukcji porzuca inteligentnego Adama, który nie potrafił rozwikłać jej zaplątanej w sto supełków osobowości, dla prostego faceta z przodka, od którego zrozumienia zwyczajnie się nie oczekuje, a przynajmniej nie w pierwszej kolejności.
Książka bardzo ludzi zbulwersowała. O wiele bardziej sama książka niż to, co zostało w niej opisane, niż to, co robił z nią jej ojciec. Bo o takich rzeczach się wie, to nic nowego.. Tylko że takie książki do tej pory były pisane inaczej. To pisali przeważnie jacyś psychologowie, a jeśli nawet pisała sama ofiara, to było to jakoś elegancko, profesjonalnie zredagowane. Dawało się to czytać. A tu to jest takie... proste. Takie, powiedziałabym, w stylu dziecka, które opowiada: >>Kazał mi to wziąć do rączki<<. To nie daje komfortu. Jest jak mała dziewczynka, która wchodzi do pokoju i siada na kolanach zażenowanemu obcemu mężczyźnie.
Ludzie mówią, że jest wulgarna. Nie dość, że mówi o rzeczach wulgarnych, to jeszcze jest wulgarnie napisana. Żeby chociaż napisała to ładnym językiem. Złagodziła. Wtedy będzie to bardziej do zaakceptowania.
Ona nie przeniosła dalej tej złości, nienawiści. Gdyby ludzie zechcieli spojrzeć na nią w ten sposób. Gdyby ona też inaczej rozmawiała z ludźmi. Bo często przybiera ton, jakby miała monopol na rację. Jej krzywda jest immunitetem.
Tylko że jej tego wsparcia ciągle nie wystarcza. Nigdy, nigdy nie będzie go dość. Wygrzebuje to wsparcie po kolei z jednej studni, z drugiej. I ciągle jest jej go mało i chce więcej i więcej. I jak w pewnym momencie zobaczy, że już dogrzebała się do dna, to następuje załamanie. Wszystko się rozsypuje, nic już się nie liczy. Nie ma. Trzeba zaczynać od zera.
Ale kto twierdzi, że dobra rozmowa musi polegać na wymianie nowych wiadomości? Może też być mówieniem w kółko tego samego, tylko trochę inaczej.
Pan Bóg stworzył taki piękny świat, tylko jedna rzecz mu się nie udała. Starość. A najstraszniejsza w starości jest samotność.
A nie ma nic gorszego jak człowieka w nocy napadnie bezsenność. W dzień człowiek czymś się zajmie, obiad ugotuje, serial obejrzy. W nocy to jest zupełnie inna sprawa. Nie masz dokąd uciec. Myśl uweźmie się na człowieka jak upiór i nie da spokoju.
- A co by pani zrobiła, gdyby pani wiedziała?
- Gdybym co wiedziała?
- No, załóżmy, że pani mąż by żył i Halszka wywlekłaby to wszystko za jego życia. I by się okazało, że rzeczywiście tak było, jak ona mówi.
- Nie wiem, nie wiem, naprawdę. Z domu bym go przecież nie wyrzuciła.
- Nie wyrzuciłaby pani?
- No nie wyrzuciłabym. Bo gdzie on by poszedł?
- Żeby tylko spokój był w rodzinie. A ta Halszka tak namieszała, że trudno żyć. Niech mi pani wytłumaczy, po co ona chodzi do tej telewizji.
- Może dają jej tam to, czego ona nie może się doprosić od pani.
- Niby co takiego?
- Chcą jej słuchać.
- A ja mało się jej nasłuchałam? Dobre sobie! Cały czas jej słucham.
- Ale nie chce pani uznać jej krzywdy. A oni chcą.
- Ona nie jest twarda?
- Że niby ta książka? To był tak zwany gest rozpaczy. Przyznaję, że jest konsekwentna, ale to się zaczęło od desperackiego skoku. Rzuciła się w przepaść i nagle się okazało, że lata. Ja latam!
- To dlaczego się z nią ożeniłeś?
- Jak ją poznałem, sprawiała wrażenie twardej. W praniu dopiero wyszło.
- Udawała?
- Udawała.
- Ożeniłbyś się z nią, gdybyś wiedział?
- Poproszę inny zestaw pytań.
- To, co on jej robił, jest dla mnie porównywalne tylko z Oświęcimiem, Mówisz komusz, że idziesz pod prysznic, a spuszczasz mu na głowę cyklon B. To się nie mieści w głowie.
- Że człowiek jest zdolny do...
- Raczej że w człowieku siedzi takie skurwysyństwo. Moim zdaniem Pan Bóg troszkę sprawę spierniczył. Wolną wolę dał nam niestety za wcześnie. Zbyt szybko oderwał nas od zwierzęcia. Powinien nas jeszcze z milion lat potresować.