Edgar Adam Bełda 6,2
![Edgar](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/116000/116918/352x500.jpg)
ocenił(a) na 34 lata temu Po ukończeniu lektury książki pana Bełdy poczułam niepohamowaną chęć do zrecenzowania jej na tej stronie, a bardzo rzadko mi się to zdarza. Recenzja ta będzie raczej krótka i treściwa; zwrócę uwagę na kilka aspektów książki, które szczególnie mnie dotknęły - w większości niestety w sposób negatywny.
W obecnym momencie życia jestem 21-letnią młodą dziewczyną o aspiracjach pisarskich. Swoją aktualnie pisaną książkę tytułuję powieścią psychologiczną w klimacie sci-fi, zupełnie jak autor "Edgara". Dlatego też bez wahania sięgnęłam po to dzieło: science fiction? Odległa planeta? Robotyczne ciało? Wgląd w emocjonalność bohatera? A to w dodatku napisane przez 20-letniego autora? - Niesamowita okazja do porównania swojej wizji, do sprawdzenia, czy i ja jestem godna wydania swojej powieści.
No i niestety bardzo się zawiodłam.
Zacznę może od tego, że w powieści psychologicznej przydałoby się naprawdę dokładnie poznać historię bohatera i skupić się na nim możliwie jak najbardziej. Tymczasem po lekturze "Edgara" z przykrością stwierdzam, że o bohaterze nie wiem prawie zupełnie nic. Przez mój umysł przetoczyło się mnóstwo jego rozmyślań, emocji, barwnych porównań jego stanów psychicznych, tyle że na przestrzeni fabuły nie przeszły one żadnej konkretnej, widocznej zmiany, ewaluacji. W skrócie: wiem, jak czuje się Edgar, ale kontekst jego emocji i zasób informacji o bohaterze są tak małe, że nie potrafię się ani z nim zidentyfikować, ani empatycznie spojrzeć na jego sytuację. Dzięki temu refleksje Edgara stają się monotonne, powtarzalne i zwyczajnie męczące.
Druga kwestia to niemal nieistniejąca fabuła, którą można streścić w czterech zdaniach. W tym kilka napoczętych wątków, informacji niosących ze sobą nadzieję na coś większego, które potem nie są jakkolwiek rozwijane, domykane. Początkowo uznawałam, że autor chciał w ten sposób trochę zuniwersalizować przestrzeń - nieokreślona przyszłość, nieokreślone położenie planety, żadnych konkretnych informacji o żonie i córce głównego bohatera. Myślę: okej, to pewnie po to, żeby czytelnik miał prawo do własnych domysłów, żeby potrafił się bardziej wczuć. Niestety nie. Zwyczajna dziura w fabule i przeszkoda w kreowaniu swojej wizji głównego bohatera.
Bohater dochodzi do jakichś, w swoim mniemaniu "przełomowych" wniosków bez konkretnego punktu zwrotnego, a najważniejsza i najbardziej emocjonalna scena w fabule odbywa się w około 80 procencie książki i moim zdaniem kompletnie nie zwraca na siebie uwagi. Nie uznałam jej nawet za moment kulminacyjny, była zwyczajnie za mało "dokręcona", czekałam na więcej do ostatnich stron. Liczyłam na nagły plot twist, na ujawnienie jakiejś tajemnicy, na spisek, na nagłe rozwiązanie napoczętego wcześniej wątku, na część informacji, jakie bohater z jakiegoś powodu zataił nie tyle przed samym czytelnikiem, co przed sobą.
Z całego serca cenię autora za jego umiejętności samego tworzenia tekstu - język "Edgara" jest piękny, płynny, niezwykle efektowny w przypadku opisów planety czy aparatury w bazie kosmicznej. Wielokrotnie byłam urzeczona tym kreowaniem przestrzeni, szkoda tylko, że okazała się ona piękną, pustą bańką. Rozumiem też zamysł pana Bełdy, potrafię wyobrazić sobie, jakie przemyślenia i jakie pytania chciał przemycić do swojej powieści, a podchodzę do tego bardzo indywidualnie i emocjonalnie, gdyż sama poruszam się po podobnej tematyce i jestem w podobnym mu wieku (oczywiście mówię o wieku autora w trakcie wydania książki, a nie obecnym).
"Edgar" stał się więc dla mnie inspiracją nie tyle fabularną, co językową. Poza tym niestety bardzo się zawiodłam; uważam tę książkę za zupełnie niewykorzystany potencjał. Bohaterowie poboczni są bardzo płascy, niedopracowani, natomiast główny bohater tylko męczy swoimi depresyjnymi przemyśleniami w kółko i w kółko i w kółko... Tę fabułę i te konkretne refleksje można by zawrzeć w stu stronach, tymczasem otrzymujemy tych stron dwieście pięćdziesiąt.
No i tak "zmęczyłam" Edgara w kilka miesięcy, wielokrotnie przerywając i rozpraszając się, uciekając gdzieś dalej, poza powtarzany do obłędu schemat, który został w nim zawarty. Jestem pewna, że po latach autor sam doszedł do pewnych wniosków względem swojej książki, kiedy już się trochę od niej zdystansował. Z pewnością i ja dojdę do takowych w swojej sytuacji.
Była to bardzo emocjonalna recenzja, oby nie mieli mi Państwo za złe mojego tonu. Jednak mimo zawodu, jaki przeżyłam, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pytania i przemyślenia zawarte w tej książce są bardzo dojrzałe, ważne i skłaniają do myślenia: gdzie leży granica bycia człowiekiem? Czy człowiek ma prawo przywłaszczać sobie kosmos? Za te refleksje bardzo autorowi dziękuję.