cytaty z książek autora "Shelly Laurenston"
- Nie rozumiem za bardzo tego, Dez, jak to było możliwe, że nie zauważyłaś, że twój mąż się wyprowadza.
- Były mąż. I dużo działo się w tym czasie. To była moja pierwsza duża sprawa. Mieliśmy kupę roboty. I chwilę mi zabrało zdanie sobie sprawy z tego, że odszedł.
- Co to znaczy chwilę?
Trzymała filiżankę z kawą w swoich dłoniach i wpatrywała się w nią.
- Trzy tygodnie.
- A więc, Hoss, powiedziałeś już jej, że jesteś w niej zakochany?
- Nie pozwoliła mi. Gdy próbowałem jej to powiedzieć, zrzuciła mnie ze schodów.
- I Annwyl. Pamiętaj co ci powiedziałem.
- Chroń swoją prawą stronę?
- Nie.
- Rób zwód z lewej strony?
- Nie.
- Ładny tyłek.
- Nie! - Jego poirytowany ryk wywołał tylko słodki chichot kobiety.
- Pilnuj swojego gniewu, serce mojego serca?
- Protekcjonalne babsko.
- Smok na zewnątrz.
- Tak, cóż, mam rację… czekaj – spojrzała znad swojej pracy. – Pardon?
- Smok – powiedział spokojnie. – Za bramami.
[...]
- Smok? Jesteś pewny?
- Jest duży, pokryty łuskami i ma skrzydła. Co do diabła mogłoby to być innego?
Braith w końcu musiała zapytać:
– A co z mężczyznami z naszego rodu?
Owena wzruszyła ramionami, mimochodem strzepując dłonią.
– Dbamy o nich. Kochamy ich. Mam dwóch swoich własnych. –
Zakręciła dłonią. – Kręcą się tu gdzieś. I kocham ich. – Zacisnęła
lekko usta, a Braith poczuła, jak jej serce się ścisnęło, kiedy
rozpoznała minę, jaką często robiła jej matka. – Chociaż są trochę
głupi.
Ból wokół serca Braith zelżał, kiedy musiała się roześmiać.
– Ciociu Oweno.
– Wiesz, nic nie mogą na to poradzić. To się dzieje w jajku –
dowodziła. – Jak tylko wyrosną im genitalia, inteligencja wyskakuje
przez najbliższe okno i zostajemy z tą rzeczą, którą chcą po prostu
wetknąć w każdą dziurę.
To Addolgar Radosny – odpowiedziała Braith. – Z Klanu Cadwaladr.
Ta nazwana Crystin nabrała raptownie powietrza.
– Bogowie. Jeden z potomków Aileana?
Wtedy, unisono, cztery starsze smoczyce westchnęły:
– Ailean.
Braith wyprostowała się, rozumiejąc aż za dobrze uśmiechy na twarzach starszych krewniaczek.
– Wszystkie z was? – spytała. Właściwie było to raczej ostro postawione pytanie.
– Nie w tym samym czasie – stwierdziła ta badająca jego ranę. – To byłoby złe.
– I obrzydliwe – wymamrotała jedna z młodszych.
– Wygląda trochę jak jego ojciec – zauważyła jedna ze starszych. – To coś w twarzy. Podobny pysk. Jak sądzisz, Crystin?
– Tak. Ale w tym smoku po prostu coś było, czyż nie, siostro? Coś... doskonałego.
- Więc powiedz, że pójdziesz ze mną na kolację, a szczegóły zostawię w tajemnicy.
- Nie.
- Nie słyszałem tego.
Odwróciła się do Smitty'ego.
- Ty mu to powiedz Smitty. Powiedz mu, że powiedziałam "nie".
Smitty wpatrzył się w nią.
- Faktycznie masz ładne oczy, kochanie.
Dez wyglądała na zaskoczoną, a potem uśmiechnęła się promiennie.
- Jesteś taki sam, jak on.
Mace zdał sobie sprawę, że ta dwójka właśnie miała swój "moment".
To jest niedopuszczalne.
- Jezu, Dez. Co to jest?
Dez odwróciła się, by spojrzeć na to, co wskazał za nią Mace. Kiedy chwilowo rozproszył jej uwagę, wyciągnął ramię, zawinął je wokół szyi Smitty'ego i uderzył czołem mężczyzny w biurko Dez. Gdy obróciła się z powrotem, Mace patrzył na nią niewinnie, Smitty pocierał czoło, a partner Dez zaczął się histerycznie śmiać.
- No cóż... Mam randkę dziś wieczorem.
Sposób, w jaki się w nią wpatrzyli, uważała za obraźliwy.
- Nie kłamię.
- Nie. Ale masz urojenia?
- Odwal się!
Zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się w tym samym czasie.
- Czy ty... warknąłeś na mnie?
- Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać.
- Nie ma powodu, żebyś przepraszał. Po prostu nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie warczał na mnie.
- Bo wcześniej nie słuchałaś - obaj, Mace i Smitty powiedzieli w tym samym czasie.
Dez potrząsnęła głową, gdy ona i Mace wzięli jednocześnie widelce.
- Obaj jesteście zakutymi pałami.
Smitty patrzył na nią chwilę, a potem pochylił się do przodu.
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zadam ci pytanie, kochanie?
- Jeśli tylko przestaniesz mówić do mnie "kochanie".
- W moich stronach to oznacza czułe słowo.
- Naprawdę? A tam, skąd ja pochodzę "skurwysyn" oznacza czułe słowo. Chcesz, żebym zaczęła cię tak nazywać?
Mamy problem.
Briec podniósł wzrok znad książki, którą czytał i spojrzał na Brastiasa, generała armii Annwyl i jednego z paru ludzkich mężczyzn, których tolerował.
Zamykając książkę, zapytał:
- Co Gwenvael znowu zrobił? Muszę skontaktować się z matką? Jesteśmy już w stanie wojny, czy po prostu kierują się w naszą stronę?
- Ty naprawdę jesteś żołnierzem, nieprawdaż?
- Moja mama zwykle mówi, że wyszłam z jaja salutując i byłam już w formacji. Mimo to nie jestem pewna czy jej wierzę.
- Czy ty właśnie rzuciłaś we mnie książką? W moim własnym legowisku?
- Tak. I rzuciłabym nią jeszcze raz!
Fearghus podrapał się w głowę w zakłopotaniu. Nigdy nie spotkał człowieka na tyle odważnego – albo dostatecznie głupiego, w zależności od punktu widzenia – by rzucił mu wyzwanie.
- Ale – zarechotał zdumiony – ja jestem smokiem.
- A ja mam cycki. To nie ma dla mnie znaczenia!
-Chcesz żebyśmy umarli tu, wśród Płetw? To twój cel, Kapitanie? Sprawić, by nas zabili?
- Nie.
- Ghleanna…
- To się wydarzyło tak szybko – wyjaśniła. – W jednej minucie pokazywałam im jak walczyć bitewnym toporem a potem – wzruszyła ramionami – rewolucja.
- Musi być coś, co możemy ci zaoferować. Coś, czego pragniesz lub potrzebujesz.
Westchnął dramatycznie i zamilkł na chwilę.
- Cóż... Zawsze potrzebuję ofiar ze świeżych dziewic.
Przewróciła oczami.
- Bardzo zabawne.
- Że jestem dziewicą. Nikt o tym nie wie. Skąd ty wiedziałeś? [...]
- Więc? Odpowiedz mi!
Na jej gniewny krzyk jego czarne oczy zwęziły się a nozdrza rozszerzyły.
- Mogę to na tobie poczuć.
Annwyl cofnęła się od smoka.
- Co?
- Mogę to na tobie poczuć. Że żaden mężczyzna nie był z tobą. Że twój wianek jest wciąż nie-tknięty. Że ty, piękna, jesteś dziewicą.
Annwyl spojrzała z przerażeniem na smoka, jej głos nie był niczym więcej, jak szeptem.
- Naprawdę? Możesz to na mnie poczuć?
- Nie - odpowiedział stanowczo. - Ale jesteś dość gadatliwa podczas snu.