Najnowsze artykuły
Artykuły
Czytamy w weekend. 26 lipca 2024LubimyCzytać263Artykuły
Powstaje nowa „Lalka”! Co wiemy o ekranizacji powieści Prusa?Konrad Wrzesiński70Artykuły
Powiedz mi, gdzie jedziesz na wakacje, a powiem ci, co czytać: idealne książki na latoAnna Sierant17Artykuły
Zadaj pytanie Marii Strzeleckiej, laureatce Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać4
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Rick Moody
![Rick Moody](https://s.lubimyczytac.pl/upload/default-author-140x200.jpg)
3
5,8/10
Pisze książki: fantasy, science fiction, literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
5,8/10średnia ocena książek autora
195 przeczytało książki autora
389 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autora![MarioPierro - awatar](https://s.lubimyczytac.pl/upload/avatars/4841/104982-32x32.jpg)
Sprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Burza lodowa Rick Moody ![Burza lodowa](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/68000/68100/352x500.jpg)
6,2
![Burza lodowa](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/68000/68100/352x500.jpg)
Być może miałem szczęście. Nie wiem… Być może… Żyłem w swoistej dziurze pokoleniowej. Starsi ode mnie koledzy byli starsi o jakieś 3-4 lata, a dobrze wiecie, że taka różnica wieku to istna przepaść, gdy jest się dzieckiem. W prawdzie mogłem szwendać się z nimi i grać w piłkę (byłem grubawy, więc stałem na bramce),ale nigdy nie dopuszczano mnie do „dorosłych” przygód. Żyliśmy w czasach, gdy starsi nie demoralizowali jakoś specjalnie młodszych, więc ominęły mnie gwałtowne wtajemniczenia w alkohol, papierosy, dziewczyny… Wszystko przyszło później. Natomiast młodsi ode mnie byli młodsi o jakieś 3-4 lata. Odpowiednio bardziej dziecinni, naiwni, czasem głupkowaci.
Tkwiłem więc po kolana w tej pauzie między pokoleniami. Za młody dla starszych, za stary dla młodszych. Dyskomfortu takiego położenia nie mogłem nie zauważyć. Przeklinałem te popołudnia, tygodnie, miesiące i lata, gdy chcąc spotkać się z rówieśnikami, musiałem wyruszać na wędrówkę w kierunku obcych podwórek i dzielnic. A byłem na to zbyt leniwy.
Dziś jednak widzę drugą stronę tego medalu. Widzę błogosławioną nudę, która pozwalała mi spokojnie i bez pośpiechu, spacerkiem wchodzić w dorosłość. Nie narażać się na szok zbyt brutalnie traconych złudzeń.
Myślałem o tym wszystkim, czytając „Burzę lodową” Ricka Moody’ego. Niewielką brzydką książkę, która zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Książkę gorzką, cyniczną, wypełnioną po brzegi antypatycznymi bohaterami, których splatające się (dosłownie) losy układają się w nielichy dramat i przejmujący obraz przemian pokoleniowych, jakie zaszły w drugiej połowie XX stulecia.
Moody szarpie wiele strun – koncentrując się na życiu dwóch rodzin żyjących w niewielkim New Canaan, widzi w nich wycinek społeczeństwa amerykańskiego pogrążonego odmętach wielkiego nieuporządkowania, jakie nastało po tryumfalnym marszu rewolucji seksualnej lat 60. Tożsamość takich instytucji jak małżeństwo lub rodzina zostaje zdefiniowana na nowo. Poddane próbie wierność i miłość nie wychodzą z niej obronną ręką. Ani dorośli, ani dzieci nie potrafią odnaleźć się w świecie przedstawionym, który najłatwiej porównać do gigantycznego pobojowiska, gdzie stygną trupy fundamentalnych wartości.
Wiem, brzmi to pompatycznie, ale nie umiem opowiedzieć tego „szybciej.”
Poznajemy męża romansującego z żoną sąsiada. Podglądamy (to doskonałe słowo) dorastającą młodzież, która z okrutną ciekawością testuje dojrzewające ciała. Dorośli zaś spotykają się na parties, których najciekawszym punktem (oprócz rzygających nieprzetrawionym alkoholem nieszczęśników) jest wymiana partnerów (bynajmniej nie do tańca) – nowinka z wielkiego świata, za którym z mniejszą lub większą ochotą starają się nadążyć mieszkańcy New Canaan.
Tęsknotę za bliskością Moody zamyka w żałośnie nieudanych romansach. Potrzebę czułości w groteskowych wręcz scenach erotycznych. Nawet śmierć w tym świecie odarta jest z godności i przypomina głupawy żart sił wyższych. Sens całej rzeczywistości jeden z młodocianych bohaterów odnajduje w 141 numerze „Fantastycznej Czwórki” – w odcinku, w którym Richard Reed strzela do swojego malutkiego synka, by nie dopuścić do tego, by dziecko eksplodowało jako bomba atomowa. Cóż z tego, że brzmi to absurdalnie, skoro autor ugrał to znakomicie i poprzez pryzmat popkultury pokazał patologiczny wymiar rodziny, w której dziedziczy się wszelkie zło, uprzedzenia, nienawiść i całą resztę tego bagna…
Niewielkich rozmiarów książeczka potrafi nieźle pogryźć. Mimo tego, że „Burza lodowa” opisywana jest jako satyra, nie znajdziemy w niej zbyt wiele momentów, w których podniosą nam się kąciki ust. W zasadzie cały ten świat to żart.
Nieudany, bez pointy.
A co z mną samym z początku tego wpisu? Proszę pomyśleć, jeśli ktoś ma ochotę…
Elektryzujące opowieści Michael Chabon ![Elektryzujące opowieści](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4000/4229/352x500.jpg)
5,6
![Elektryzujące opowieści](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4000/4229/352x500.jpg)
Zbierz dwudziesty różnych autorów, w których składzie pojawi się Neil Gaiman i Stephen King, a następnie nazwij swój zbiór opowiadań czymś, co uratuje czytelnictwo, odświeży gatunek opowiadań, będzie milowym krokiem w dziejach literatury. W ten sposób sprawisz, że nikt nie nazwie Twojego zbioru złym. Pytanie jest inne – czy ktoś nazwie go dobrym?
Antologie mają to do siebie, że tworzą zbiór opowiadań jednego autora, trzymają się jednej tematyki bądź uniwersum. W „Elektryzujących opowieściach” pod redakcją Michaela Chabona tego nie zastaniemy. Dlaczego? Sam nie wiem. Najbardziej prawdopodobnym wydaje mi się wyjaśnienie typu: „gdyż pisarze dawali nam to, co im zbywało”. Na ogół tak to wygląda. Choć zbiór wyróżnia obecność wielu gwiazd literatury, nie ma tutaj mowy o wspólnym wątku. Niektóre historie zapadły mi w pamięć, inne były tylko ciekawe, jeszcze inne pełne tego, co chętnie określiłbym mianem błędu fabularnego. Wydarzeń, które miały wzbudzić w czytelnikowi jakieś wrażenie, jednak ostatecznie pozostały po prostu dziwne, nudne, niesmaczne bądź wszystko na raz.
Na uwagę zasługują tutaj grafiki przedstawiające każde opowiadanie i ich krótkie opisy pod dołem. Sam zbiór dostałem, gdy zaczynałem swoją przygodę z książkami. W wieku około trzynastu lat. Wtedy robiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Niespecjalnie chciało mi się je czytać, nie miałem do tego cierpliwości, jednak wyobraźnia szła w ruch – widziałem obrazek, krótką notatkę i tytuł. Następnie dopowiadałem sobie historię. Ostatnio z niemałym żalem odkryłem, że moje wymysły były często lepsze od oryginału. Zamiast odświeżyć wspomnienia z dzieciństwa i na nowo odkryć książkę, która kiedyś mnie zafascynowała, raczej się zawiodłem. Zawód jest tutaj tym większy, iż nie mamy do czynienia z pisarzami młodymi, kształcącymi się i obiecującymi nam swoimi opowiadaniami dalszą, wspaniałą twórczość. Mamy tu do czynienia z ludźmi, którzy uczą innych, jak pisać. Sami piszą przy tym niestety… Po prostu miernie.
Sam nie wiem, jak ocenić „Elektryzujące opowieści” tak, by było dobrze. Jak wspomniałem na początku – dwadzieścia opowiadań, dwudziestu pisarzy. Bardzo trudno tutaj o to, by ani jedno opowiadanie nie przypadło komuś do gustu. Z drugiej strony, pojawia się sporo więcej opowiadań, które są po prostu złe. Nie bojąc używać stosunkowo niskich ocen i mając na uwadze, iż istnieje sporo lepszych antologii, śmiało mogę wystawić tej trzy gwiazdki na dziesięć.