Łóżko David Whitehouse 6,3
![Łóżko](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/140000/140815/352x500.jpg)
ocenił(a) na 511 lata temu Sięgnęłam po tę książkę nieco obawiając się, że przypomina wyczerpujące sprawozdanie z tego jak stać się niepokornym grubasem. Spodziewałam się jakiejś pamiętnikarskiej relacji albo czegoś w rodzaju antyporadnika, gdzie narrator z nadmierną skrupulatnością opisuje wyboistą drogę, którą musiał przebyć, aby osiągnąć nieprawdopodobną tuszę. Że usprawiedliwia się przed całym światem dlaczego postanowił nie wstawać z łóżka przez 20 lat, niszcząc życie swoich bliskich i zrzekając się prawa do niezależności i własnego życia. Nic z tych rzeczy. Bo bohater ani myśli uzasadniać swojego wyboru ani tłumaczyć się z czegokolwiek przed czytelnikiem. Właściwie to stan w jakim się znajduje, wagę która przekracza 600 kilogramów i która uczyniła z niego najgrubszego człowieka na świecie, zawdzięcza nie tyle sobie, co ludziom, którzy przez 20 lat wiernie trwali przy jego łóżku wyrażając tym samym zgodę na uczestnictwo w tej smutnej farsie.
Malcolm jest dzieckiem niepokornym. Rozbiera się publicznie i w dodatku czerpie z tego przyjemność. „Prowokacja” to słowo, które lubi najbardziej. Przez swoje dziwactwa nie raz zdarza mu się doprowadzić matkę do łez, a ojca do białej gorączki. W szkole jest sławny i szanowany w przeciwieństwie do swojego młodszego brata, który pozostaje w cieniu jego ekshibicjonizmu. W dniu swoich 25 urodzin Malcolm postanawia, że nigdy więcej nie wstanie z łóżka. Dlatego, że nie pociąga go zwyczajne życie: praca, małżeństwo, dzieci. Dlatego, że w szerszej perspektywie to nie ma sensu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że bierność Malcolma i odmowa uczestnictwa w życiu, wymaga zaangażowania osób trzecich, od których bohater staje się mimowolnie uzależniony. Bo w końcu kto przyniesie mu jedzenie?
Malcolma karmi matka. Najpierw dostarcza mu codziennych porcji słodyczy, później nie wychodzi już z kuchni, a na koniec przeprowadza się do przyczepy campingowej, bo dom jest za mały żeby pomieścić pół tonowego olbrzyma i trzyosobową rodzinę. I przy tym wszystkim nikt nie jest w stanie głośno postawić pytania dlaczego? Może dlatego, że w tej powieści każdy z bohaterów ma jakiś mniejszy albo większy problem. Malcolm rozczarowany dorosłością, chorobliwie nadopiekuńcza matka, ojciec szukający ucieczki i samotności po traumatycznych przeżyciach w kopalni i nieszczęśliwie zakochany brat-narrator. Każde z nich w cichej depresji, wszyscy po trochu uczuleni na „zwyczajność”, ale tylko Malcolma to uczulenie przykuło do łóżka na 20 lat.
Mimo niewątpliwie dobrego i oryginalnego pomysłu na powieść, jestem nieco rozczarowana. Zachowania bohaterów wydają mi się tak mało konkretne i patologiczne, że aż mało prawdopodobne. Zastanawiam się czy możliwa jest w ogóle taka bierność rodziców wobec decyzji, które podejmuje ich dziecko. Nie wiem skąd ta biedna matka brała tyle pieniędzy, żeby opłacić całe żarcie wpychane w Malcolma. I w końcu nie rozumiem dlaczego Malcolm ostatecznie stwierdza, że należą mu się brawa. Za to, że dzięki niemu matka i ojciec wyrwali się z nudy średniozamożnego życia na przedmieściach, że dzięki niemu mają coś do roboty , a opieka nad nim nadała ich życiu sens. Mało przekonujące jak dla mnie.
W powieści podobał mi się obrazowy język. Dzięki temu bardzo szybko się ją czyta. Jednak postaci są słabo zarysowane - brakuje im cech, które szczególnie zwróciłyby uwagę czytelnika. Mimo tego, uważam, że autor dobrze się sprawdził w takim niepospolitym temacie. Ale nie chwycił mnie za serce.