cytaty z książek autora "Washington Irving"
(...) pośród wysokich wzgórz leży mała dolina czy też zagłębienie terenu, jedno z najspokojniejszych miejsc na świecie. Przepływa przez nie strumyk, którego szmer jest w stanie uśpić łaknącego drzemki, a gwizd przepiórki lub stukanie dzięcioła to jedyne odgłosy, które zakłócają panującą tam ciszę.
Wysoki, a nawet nadmiernie tyczkowaty, miał wąskie ramiona, długie ręce i nogi, rękawy kończyły mu się dużo powyżej dłoni, a stopy mogły służyć za szufle — wszystkie członki jego ciała robiły wrażenie nieskoordynowanych.
Miał małą, płaską głowę, ogromne uszy, duże zielone, szkliste oczy i długi haczykowaty nos przypominający różę wiatrów zatkniętą na jego wrzecionowatej szyi, aby pokazywała, z której strony dmie wiatr. Gdyby ktoś zobaczył go wędrującego po grzbiecie wzgórza w niezbyt pogodny dzień, w wydętym i szarpanym wiatrem odzieniu, mógłby wziąć go za ducha głodu, który zstąpił na ziemię, lub jakieś inne straszydło.
Trzeba przyznać, że nauczyciel był skrupulatnym człowiekiem i postępował zgodnie ze złotą maksymą: „nie kocha ten dziecięcia, kto rózgi oszczędza”. Ichabod Crane z pewnością bardzo kochał swych uczniów.
(...) wymierzał sprawiedliwość raczej z roztropnością niż surowością, zdejmując ciężar z pleców słabszych i kładąc go na ramiona silnych.
Nauczyciel cieszy się zazwyczaj autorytetem pośród żeńskiej części wiejskiej społeczności. Postrzegany jest jako dżentelmen, który nie musi zajmować się przyziemnymi sprawami, smakiem i umiejętnościami zdecydowanie przewyższa prostych wiejskich amantów, a wiedzą ustępuje jedynie pastorowi.
Straszył je okrutnie spekulacjami o kometach, spadających gwiazdach i niepokojącymi informacjami, że świat się kręci, w związku z tym wszyscy ludzie przez pół doby stoją na głowie!
I żyłoby mu się całkiem przyjemnie, pomimo szatana i wszystkich jego sztuczek, gdyby na drodze Ichaboda nie stanęła istota, która wprowadza w życie mężczyzny więcej zamieszania niż duchy, gobliny i całe zastępy wiedźm razem wzięte, a mianowicie kobieta.
Dostojny szwadron śnieżnobiałych gęsi pływał po pobliskim stawie, eskortując flotę kaczek. Regiment indyków gulgotał na podwórku, niepokojąc perliczki, które jak zrzędliwe gospodynie reagowały na to opryskliwym krzykiem. Przed bramą stodoły kroczył elegancki kogut, niczym wzorowy mąż, wojownik i elegancki dżentelmen, trzepocząc lśniącymi skrzydłami i piejąc z dumy i radości. Od czasu do czasu drapał nogą ziemię, a potem, hojny, wzywał swoją wiecznie głodną rodzinę złożoną z żon i dzieci, żeby delektowały się smakowitym kąskiem, który znalazł.
Żarłocznymi oczami wyobraźni widział biegającego w pobliżu wieprzka z nadzieniem w brzuchu i jabłkiem w ryjku, gołębie ułożone wygodnie i przykryte kruchym ciastem, gęsi pływające we własnym sosie oraz kaczki połączone w pary niczym zżyte małżeństwa za pomocą smacznego sosu cebulowego.
Zważywszy na wszystko, niejeden silniejszy od niego w tej sytuacji by się wycofał, a mądrzejszy popadłby w rozpacz. On jednak w swej naturze szczęśliwie łączył elastyczność i wytrzymałość. Fizycznie i psychicznie był jak winorośl, giętki, ale jednocześnie twardy. Mimo że się uginał, nie pękał, mimo że przygniatała go najmniejsza przeciwność, gdy tylko ustąpiła, bach!, wracał do pionu i znowu chodził z podniesioną głową.
Ten, kto zdobędzie tysiąc zwykłych serc, ma zatem prawo do pewnej chwały, ale ten, kto potrafi rządzić w niekwestionowany sposób sercem kokietki, jest prawdziwym bohaterem.
Przyznaję, że nie wiem, jak się uwodzi czy zdobywa niewieście serca. Dla mnie zawsze kobiety stanowiły zagadkę i wzbudzały mój podziw. Niektóre z nich zdają się mieć zaledwie jeden czuły punkt lub prowadzi do nich jedna droga, do innych z kolei wiodą tysiące ścieżek i można skraść im serce na tysiąc różnych sposobów. Zdobyć te pierwsze to wielki tryumf umiejętności, ale dowodem na jeszcze większą zręczność jest utrzymanie kontroli nad drugimi, bo człowiek musi oblegać swoją fortecę pod wszystkimi drzwiami i oknami.
Był miłym i wdzięcznym osobnikiem, którego serce rosło proporcjonalnie do samozadowolenia wypełniającego jego ciało. Nastrój poprawiał mu się w miarę jedzenia, podobnie jak w dobry humor wprawia niektórych mężczyzn alkohol.
(...) cięty język jest jedynym ostrym narzędziem, które od ciągłego używania jeszcze bardziej się wyostrza.
Zdawało się, że kocha go tym mocniej, im gorzej się on zachowuje, i że chłopak tym więcej łaski zyskuje w jej oczach, im niżej spada w opinii świata.
Mąż będący pod pantoflem żony tylko poza domem mógł się czuć swobodnie.
A sharp tongue is the only edged tool that grows keener with constant use.
- Nie jestem sobą, jestem kimś innym, to ja, tam. Nie, to ktoś inny w mojej skórze. Wszystko się zmieniło i sam nie wiem, jak się nazywam i kim jestem!
(..) mężczyźni poddani przez swoje sekutnice surowej dyscyplinie w domu, bywają spolegliwi i ugodowi poza nim. Ich charaktery, bez wątpienia, stają się uległe i miękkie w ognistym piecu domowych turbulencji, a lekcja w alkowie warta jest wszystkich kazań na świecie, jeśli chodzi o kształtowanie cnót cierpliwości i cierpiętnictwa.
Rip Van Winkle należał do tych szczęśliwych śmiertelników o naiwnie pozytywnym usposobieniu, którzy biorą świat takim, jaki jest. Nie ma dla nich znaczenia, czy jedzą chleb biały czy ciemny, byle jego zdobycie nie wymagało dużego zachodu, i wolą żyć skromnie, bez wysiłku, niż pracować.