Hollywoodzki dodo Geoff Nicholson 5,4
ocenił(a) na 74 lata temu Powieść jest tak rześko i zgrabnie skrojona, że nie chcę odcinać jej gwiazdek za to podstępne potraktowanie czytelnika papierkiem lakmusowym kilkanaście stron przed końcem, za ten perfidny zastrzyk konfuzji. Zepsucie miało grozić, ale Rickowi, nie mnie. Muszę zatem teraz coś obejść.
Trudny jest start. Dwie strony mott, kolejne dwie wykursywione, tu można odpaść. Ale potem jest już niebanalnie i absorbująco: trzy splecione narracje, zaczepne paralele, duszna atmosfera XVII-wiecznej Alsatii, czyli londyńskiego zaułka szarlatanów, a przede wszystkim patronujący wszystkiemu ptak dodo w całym spektrum postaci, od siedliska robaków po wersję sterowaną pilotem. Dodo może i jest wymarły, ale zawsze robi dobrą robotę. Gdzie tylko skupiał na sobie światła i mroki reflektorów, tam podobało mi się najbardziej.
Wchodzenie w skórę bohaterów można sobie odpuścić, ważny jest bieg wypadków. W trakcie czytania stale wzrastała ciekawość, do czego się z tym wszystkim dojedzie. Nie jest to żaden łatwo rozpoznawalny format, a więc nie kryminał, nie romans itd. Na pewno jest to dzieło fabularnego majsterkowicza, który ze zbiegów okoliczności robi całkiem atrakcyjne kółka zębate.
I druga ciekawość, czy zatriumfuje fantastyka, czy też za pomocą jakichś realistycznych haczyków autor rzecz unamacalni. Już samo skorzystanie z usług terapeutki minionego życia to idealne rozdroże dla tych spraw. Nic więcej nie zdradzę.