cytaty z książek autora "Josef Škvorecký"
Regulamin nie określał bowiem, że żołnierz ma nie być idiotą. Udawanie głupiego było więc zawsze ratunkiem dla wszystkich żołnierzy, oprócz tych z akademickimi tytułami, których nic nie ratowało.
- Pan dotychczas w ogóle nie żył- powiedziała cicho.- Tylko używał.
Pies, którego prowadziła na smyczy, odznaczał się tak bezgranicznie tępym wyrazem twarzy, że coś równie zdumiewającego widziałem dotąd jedynie u ludzi.
W interpretacji oficerów, wojna była jakimś rodzajem matury, którą z powodzeniem i bez szkody dla zdrowia mogą zdać tylko ci żołnierze, którzy podczas pokoju nie unikali porannej gimnastyki, a wieczorami pilnie studiowali mechanizm systemów hamulcowych. Zgodnie z taką interpretacją, podczas wojny giną tylko nygusy, bo reszta, dzięki swej pilności, posiadła zdolność wywinięcia się pociskom, gazom i promieniowaniu radioaktywnemu.
W głośnikach rozległa się komenda: - Dywizja, baczność! – żołnierze znieruchomieli, usłyszeli dudniący głos generała: - Plutonowy Oczko! – brzmiący jak dźwięk trąb na Sądzie Ostatecznym, potem w kontraście do niego słabiutki głosik Oczki: ta jes! - i znów ogłuszająca komenda: - Do mnie marsz!
Plutonowy Oczko wyruszył po swoją sławę niezbyt przepisowym krokiem. Wdrapał się na trybunę i jako tako zameldował się generałowi. Ten wyjął z czarnego etui pozłacaną odznakę i przypiął ją Oczce do piersi. – Towarzyszu plutonowy – dudnił przy tym w megafonach jego głos – z upoważnienia towarzysza ministra obrony narodowej (…), mianuję was mistrzem w kierowaniu czołgiem!
Po chwili w głośnikach coś zabełkotało, co zapewne miało być regulaminowym: - Ku chwale ojczyzny! – i co mógł wypowiedzieć jedynie plutonowy Oczko. W tym momencie generał się zagalopował: wzruszony widokiem piegowatej chłopskiej twarzy przed sobą, przypomniał sobie inne takie twarze, które go otaczały w czasie wojny w czołgu i koszarach (tak różne od twarzy, które dziś otaczają go w ministerstwie) i popełnił fatalny w skutkach błąd. Czerwone, niedźwiedzie łapska Oczki dawały gwarancję prawdziwego, a nie tylko udawanego mistrzostwa, więc wzruszony frontowiec spytał go uprzejmie:
-Jak tam, towarzyszu plutonowy? Jak to zrobiliście, że tak dobrze nauczyliście się kierować czołgiem?
Jego słowa wyraźnie odtwarzały megafony. Chwilę potem nie mniej wyraźnie wzmocniły głos plutonowego Oczki:
- Kurwa, towarzyszu generale, ja jestem, kurwa, w cywilu normalnie kierowca, kurwa, jednego alfonsa.
Wśród stojących z tyłu oficerów nogi ugięły się pod dowódcą Siódmego Batalionu Czołgów kapitanem Vaclavem Matką i musiał go podtrzymać jego zastępca ds. politycznych. A ptaki na niebie wreszcie podjęły decyzję. Bez rozkazu ustawiły klucz i w regularnej formacji skierowały się na południe, do bardziej gościnnych krajów, w których na razie wciąż jeszcze rządził wróg klasowy.
Zawsze przecież mogę udawać idiotę, zgodnie z naszą tradycją.
Ooo, Hawaje, to jest kraj kwiatów,
śpiewają całemu światu,
o miłości, której nie ma,
bo pod ciężarem dolara zginęła.
W końcu przecież światopogląd naukowy nauczył mnie balansowania na granicy tego, co dopuszczalne, więc nawet po eliminacji pozostałoby coś z życia. Coś z nienaukowych odczuć. Danina złożona bogom naukowości.
Żeby tak zza horyzontu, zza Černej Hory, wyłonił się jakiś King Kong i potężnym uderzeniem wszystko zniszczył: miasto, życie i mnie. Chyba wariuję! Zawsze to sobie tak wyobrażałem, kiedy byłem mały. Gdyby tak nagle, kiedy patrzę z okna na Černą Horę, wyłonił się zza horyzontu King Kong, przeskoczył Chatę Jiráska i następnym krokiem znalazł się na dole w mieście, burząc budynki – to dokąd bym uciekł? Przecież i tak kierowałby się prosto na mnie. Schowałbym się z tyłu, w sypialni, ale wydłubałby mnie palcem... Potem siedziałem przy tym samym oknie, miałem już czternaście lat, a zamiast King Konga zza Černej Hory wyłaniały się bombowce, leciały wprost na mnie, na nasz dom, i zrzucały bomby z trującym gazem...
- A penny for your thought! Klasyczne wyzwanie panienki z wiktoriańskiej powieści. O czym myślę? Ja właściwie nie myślę.
- Jestem żywy stream-of-consciousness.
- Czy wszyscy tacy nie jesteśmy? - pyta dziewczyna, nauczona przeze mnie, ale szczególnie dokładnie przez profesora Steigera z Psychology 235, na temat charakteru ludzkiej świadomości.
- Jednak w Tamizie każdego z nas pływa inny bric-à-brac... empty bottles, sandwich papers, silk handkerchiefs, card-board boxes... cigarette ends...
Delirium Conrada? Bo przecież taka sztuka to delirium. Taki autor jest tylko rezonatorem wzmacniającym głosy mrocznych sił i krwawych doświadczeń. Sił, przeczuć, wizji, ponadracjonalnych sił sztuki...
Zamiast Cyryla i Metodego na szczycie katedry stoją dziś pogańscy bożkowie „Nic Nie Widzę” i „Gęba Na Kłódkę”.
- Revolution for the fun of it. Ale może to sobie tylko wmawiamy? Może druga rewolucja jest tylko kontrrewolucją, a wolność trzeba zastąpić policyjnym porządkiem, który w ludzkiej świadomości z czasem zmieni biurokratyczne zarządzenia w prawa naturalne? Człowiek będzie wolny, bo nie zechce się starać być wolny. Dokona dialektycznego skoku od Engelsa do Epikteta... „Pozwólcie, żeby wszystko się działo, jak wy chcecie, niewolnicy, ale chciejcie, żeby wszystko działo się tak, jak się naprawdę dzieje, a będziecie wolni...”. (...) Budzę się ze swojego strumienia świadomości. Gdzie ja byłem?... - tak więc człowiek będzie wolny, bo nie zechce się starać być wolny. Będzie wolny jak płaz, który nie próbuje latać, tylko czołga się w pyle i brudzie...
Alchemia czasu wszystko zmieni w komedię. Wszystko. Nawet ukrzyżowanie.
(...) życie uodporniło mnie na jakiekolwiek zgłaszanie czyichkolwiek przewinień jakimkolwiek autorytetom. Ta bariera we mnie jest nieprzepuszczalna jak żelazna kurtyna. Zbyt długo żyłem w kraju, w którym nawet najczystsza prawda, gdy zostanie zgłoszona, zmienia się natychmiast w kłamstwo dzięki mało znanym na Zachodzie prawom marksizmu-leninizmu.
Dlaczego właściwie ludzie piszą książki? Chcą „oddać najwyższą sprawiedliwość widzialnemu światu przez wydobycie na światło dzienne wielorakiej i jedynej prawdy, kryjącej się w każdej jego postaci”. To szczególne posłannictwo jest jednak nieuleczalną chorobą, a jeden z jej symptomów to pragnienie naprawy świata. Ludziom pióra pragnienia tego nie udaje się zrealizować, bo nie są ludźmi czynu. Sądzą jednak, całkowicie mylnie, że ludziom czynu wystarczy ukazać „wieloraką i jedyną prawdę, kryjącą się w każdej postaci świata”, aby zrozumieli. I że ludzie pióra są ich sojusznikami. Tylko że ludzie czynu, aby byli zdolni do działania, muszą ignorować wieloraką prawdę. Muszą ją zagłuszać swoją prawdą, jedyną i niepodważalną. Uproszczoną.
Może był to naprawdę naukowy terror; w naukowy sposób przekształcił ludzi w zastraszone myszy; w przyszłości może stopniowo zelżeje, aż myszy staną się znów ludźmi, a potem...
Ech, ta cykliczność...
Czytam sobie Holana: Nie mówcie, że poeta we wszystkim przesadza. Nie przesadza. Patrzę w lustro... To pomarszczona twarz człowieka, który wie, / że również Bóg, i to szybko, żałował jego stworzenia.
Każdy import dokonany środkami przemocy - podkreślam: środkami przemocy - to jest obraza. Bez obrazy i upokorzenia można importować tylko myśli za pomocą myśli, a nie myśli za pomocą broni. Każdy konkwistador uważa mieszkańców zdobywanych terytoriów za mniej wartościowych. I daje im to do zrozumienia. Jeśli jednak jest coś mniej wartościowego, to myśli i idee, które można wprowadzić w życie wyłącznie za pomocą broni.
Wiara kończy wątpliwości. Ale może dzięki nim zaczyna się mądrość? Ta, która ostatecznie - w sferze interesującej Ojców Kościoła - prowadzi nas do Chrystusa Pana. Nie dlatego, że za nas umarł na krzyżu, bo to najwyżej było jego złudzenie, ale dlatego, że to był taki dobry człowiek. Zawsze po stronie poniżanych. Zawsze i wszystkich.
Mówię paradoksami. Bon motami. To tylko częściowe prawdy, wiem. Ale budzą intelekt z zimowego snu adaptacji. To są skrajne, przesadne stanowiska, ale żeby obudzić mózg, ważniejsze jest czasem, byś zetknął się z czymś, co jest ciekawe, szokujące, niż z tym, co jest ponad wszelką wątpliwość prawdziwe.
Gdzieś to czytałem. U któregoś z tych niemiecko-żydowskich chirurgów podświadomości. Czy jednak nie odnosi się to też do owych broszurek? Do tych szokujących półprawd? Tych półinteligentnych symplifikacji, tak ostro atakujących obojętność nadzianych naukowców, że część z nich przyłącza się do wielkich symplifikatorskich ruchów, które w radykalny sposób wstrząsają podstawami świata? Zamiast swych mózgów dają tym ruchom swe nazwiska, a potem nieraz jakieś nazwisko zachęci dzieci tych ruchów do powrotu do czasów, kiedy naukowcy byli jeszcze wykształceni, naukowi, obojętni sub specie[z punktu widzenia] spustoszeń i bardzo aktywni sub speciekiwań. Kiedy ze wszelkich sił pomagali de omnibus dubitare[wątpić o wszystkim] - jedyny antagonizm człowieka to nieobecność antagonizmów - konfliktów może nie antagonistycznych, ale konfliktów...
Dla nas życie, dla nich śmierć. I dlatego właśnie nasza muzyka tak bardzo działała im na nerwy, a my tym chętniej ją graliśmy.
Nie zmieniłem się - odparłem z dumą. - I nawet nie chcę. Nie zmienić się to znaczy pozostać wiernym. I widzieć wszystko niezużytymi oczami. Jedyna ewolucja to ewolucja na gorsze. Takie jest prawo natury.
The Blithedale Romance: „Świat doszedł już do tak złego gustu, że człowiek w bardziej bezczelny sposób nie potrafi wyrazić pogardy dla bliźniego swego niż wtedy, gdy zwraca się do niego per przyjacielu. Użycie tego słowa najdobitniej podkreśli skrytą nienawiść, która szczególnie silnie wprawia w ruch różne sekty i tych, co z jakichkolwiek powodów odizolowali się od społeczeństwa”.
Nie, ludzie się nie zmieniają, a żadne reżimy nie są całkiem nowe. Są tylko potężniejsze. Boże, miej nas w swej opiece.
W niektórych krajach intelektualny nonkonformizm do tej pory uważany jest za znacznie cięższe przewinienie niż pospolite przestępstwa, nie wspominając już nawet o moralności seksualnej.
Ideologia naukowa to nie contradictio in adiecto, powiedziałby, gdyby potrafił być uczciwy. To metoda, jak wykorzystać fałszywą świadomość.
Moja sztuka to była przypowieść w stylu takich, co nam opowiadał wielebny ksiądz Meloun; o synu marnotrawnym i o tej dziwce, co ją Chrystus Pan obronił przed ukamienowaniem, bo mu się chyba podobała, no i takie tam kawałki z życia. Ja sobie wybrałem takie coś o arce Noego. Rozumisz, jak budują tę arkę i jedni zapieprzają, a drudzy się opieprzają, cwancykują i podkładają sobie świnie. Znasz to, nie?
A Bóg nigdy nie chciał, żeby obfite soki serca zostały wyciśnięte i przedestylowane na alkohol w nienaturalny sposób.