cytaty z książek autora "Elliot Aronson"
Silne emocje, takie jak te, które wzbudzają informacyjne środki przekazu, często uniemożliwiają racjonalne podejmowanie decyzji. Jak powiedział Hermann Goering, jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera, zanim skazano go na śmierć w Norymberdze: „Ludzi zawsze można nakłonić do wykonywania poleceń przywódców... Trzeba tylko powiedzieć im, że są atakowani a zwolenników pokoju oskarżyć o brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa tak samo w każdym kraju.”.
Im większe zaangażowanie osoby w określone postępowanie, tym większy opór stawiać będzie informacjom, które temu postępowaniu zagrażają.
W rzeczywistości o tym, czy dana osoba będzie uważać pewien wykład za formę kształcenia czy propagandy, decydują w dużej mierze uznawane przez tę osobę wartości.
Byle idiota potrafi wygrać, gdy ma w ręce fula. Cała sztuka w pokerze polega na tym, żeby grać jak najlepiej kartami, które dostałeś. Jeśli rozegrasz partię właściwie, możesz wygrać, nie mając nic.
Jeśli ktoś przez cały czas chroni swoje ego, to nigdy się nie rozwinie. Aby się rozwijać, musimy uczyć się na własnych błędach. Jeśli jednak człowiek jest pochłonięty redukowaniem dysonansu, to nie przyzna się do swych błędów. Zamiast tego skłonny jest je lekceważyć lub co gorsza - zaczyna je uważać za zalety.
W jaki sposób nadawcy mogą sprawić, aby wydali się nam osobami wyraźnie wiarygodnymi? Jednym ze sposobów, jakue mają do dyspozycji, jest wysuwanie twierdzeń niezgodnych z własnym interesem. Jeśli dana osoba, przekonując nas, nie może nuc zyskać (a może coś stracić), to wierzymy jej wówczas i będzie mogła skuteczniej na nas oddziaływać.
Jeśli uważam się za łajdaka, to zadanie cierpienia innej osobie nie powoduje u mnie zbyt dużego dysonansu; zatem odczuwam mniejszą potrzebę przekonywania siebie, że osoba ta zasłużyła na swój los.
Wynika stąd wniosek o zabarwieniu dość ironicznym: właśnie dlatego, że uważam się za porządnego człowieka, muszę, gdy zadam ci ból, przekonać siebie, że jesteś kanalią. Innymi słowy - ponieważ sympatyczni faceci, tacy jak ja, nie krzywdzą niewinnych ludzi, przeto musiałeś widocznie zasłużyć na wszelkie świństwa, jakie ci wyrządziłem.
Potężnym czynnikiem determinującym uprzedzenia jest odczuwana przez nas potrzeba uzasadniania naszego zachowania i naszego wyobrażenia o sobie. [...] przekonaliśmy się, że jeśli byliśmy okrutni wobec jakiejś osoby lub grupy ludzi, to większość z nas będzie starała się poniżać i deprecjonować tę osobę czy grupę, aby usprawiedliwić własne okrucieństwa. Jeśli potrafimy przekonać samych siebie, że ludzie stanowiący jakąś grupę są bezwartościowi, głupi, niemoralni lub też niegodni miana człowieka, pomaga to nam uchronić się od poczucia, że my jesteśmy niemoralni, czyniąc z nich niewolników, pozbawiając ich dostępu do dobrych szkół lub mordując.
Możemy wówczas nadal chodzić do kościoła i czuć się dobrymi chrześcijanami, ponieważ ten, kogo skrzywdziliśmy, nie był naszym bliźnim, takim samym jak my człowiekiem. Rzeczywiście, jeśli tylko posiadamy wystarczające umiejętności, możemy nawet przekonać samych siebie, że barbarzyńskie mordowanie starców, kobiet i dzieci jest cnotą chrześcijańską – jak to czynili niektórzy krzyżowcy, gdy wyrzynali europejskich Żydów w drodze do Ziemi Świętej, gdzie wymordowano tysiące muzułmanów, wszystko w imię Księcia Pokoju.
Rewolucji zazwyczaj nie wszczynają ludzie, którzy mają karki przygięte do ziemi. Najczęściej wywołują je ludzie, którzy niedawno podnieśli głowy, rozejrzeli się dookoła i spostrzegli, że inni ludzie mają się lepiej niż oni, że system traktuje ich niesprawiedliwie.
Frustracja nie jest więc po prostu wynikiem deprywacji; jest ona wynikiem względnej deprywacji.
Gdy kochające się osoby nie wyrażają swych nieprzyjemnych uczuć (urazy, gniewu, zazdrości, frustracji) bezpośrednio,
lecz zamiast tego ukrywają je, uciekając się do ocen i atrybucji dyspozycyjnych, wówczas drobne różnice zdań prawie nieuchronnie przeradzają się w poważne kłótnie.
...jedynym sposobem zredukowania przemocy jest nieustanne eliminowanie niesprawiedliwości powodujących frustracje, które często prowadzą do wybuchów gwałtownej agresji.
Wątpliwości nie są wrogiem sprawiedliwości; nadmiar pewności siebie - owszem.
(...) jeśli spotyka nas jakieś niepowodzenie, skłonni jesteśmy winę za nie przypisywać czemuś w otoczeniu; gdy jednak widzimy, że takie samo niepowodzenie spotyka inną osobę, to wówczas skłonni jesteśmy przypisywać winę czemuś, co tkwi w jej osobowości.
Przemoc nie zmniejsza skłonności do przemocy: przemoc rodzi jeszcze więcej przemocy.
Coraz to nowe badania wykazują, że jedynym sposobem zredukowania przemocy jest nieustanne eliminowanie niesprawiedliwości powodujących frustracje, które często prowadzą do wybuchów gwałtownej agresji.
Raz jeszcze okazało się, że ludzie nie są biernymi pojemnikami do gromadzenia informacji i że sposób, w jaki odbierają i interpretują informacje, zależy od tego, jak głęboko są zaangażowani w stosunku do określonego przekonania czy linii działania.
Każda udana rewolucja - zauważyła historyk Barbara Tuchman - z czasem wkłada szaty tyrana, którego obaliła.
Przemoc rodzi przemoc - nie tylko w tym prostym znaczeniu, że ofiara stara się odwzajemnić napastnikowi, lecz także w nieskończenie bardziej skomplikowanym i podstępnym znaczeniu, mianowicie takim, że napastnik stara się usprawiedliwić swoją przemoc, wyolbrzymiając zło tkwiące we wrogu i w ten sposób zwiększając prawdopodobieństwo, iż zaatakuje go jeszcze raz (i jeszcze raz, i jeszcze raz).
Nigdy nie będzie wojny, która położy kres wszystkim wojnom, ani rozruchów, które zlikwidują wszelką niesprawiedliwość - wręcz przeciwnie: wojownicze zachowanie nasila wojownicze postawy, co z kolei zwiększa prawdopodobieństwo wojowniczych zachowań.
Biorąc pod uwagę siłę oddziaływania dzienników telewizyjnych, warto zapytać, jakie czynniki decydują o tym, które wiadomości włączy się do dziennika. Odpowiedź nie jest prosta, lecz jednym z głównych czynników jest wartość widowiskowa poszczególnych wiadomości. Istotnie, taki ekspert jak były dyrektor BBC powiedział, że dziennik telewizyjny jest pewną formą widowiska.
To, jak odtwarzamy przeszłość, zależy od naszej teorii wyjaśniającej, w jaki sposób przeszłość zmieniła się, by stać się teraźniejszością.
Poznajcie kobietę nazwiskiem Beatrice Cole. Pani Cole miała bardzo udane ubiegłe dziesięć lat swego życia — te między osiemdziesiątką a dziewięćdziesiątką. Pani Cole, teraz w dziewięćdziesiątym pierwszym roku życia, błogosławi każdy dzień. Ma bardzo wypełniony porządek dnia, a wstaje wcześnie rano, by zabrać Pierre'a, swego psa, na długi spacer. Po powrocie do apartamentu na Manhattanie zjada duże śniadanie, czyta gazetę i trochę sprząta. Następnie zwykle zaprzęga Pierre'a do wózka na zakupy i idzie na rynek. Jeden dzień w tygodniu spędza przy pracy jako wolontariuszka w lokalnej synagodze, inny zaś w czytelni muzeum. Każdego wieczoru przygotowuje czterodaniowy obiad, usługując sobie, jakby była gościem. I regularnie zaprasza znajomych, przyjmując ich wymyślnym obiadem i grając z nimi w scrabbie. Życie pani Cole nie jest wolne od kłopotów. Ostatnio zdała sobie sprawę, że jej słuch się pogarsza. Kiedy miała osiemdziesiąt osiem lat, skręciła nogę w kostce, a innym razem upadła z powodu uszkodzenia nerwu w rdzeniu. Co jednak charakterystyczne, potraktowała owe nieszczęśliwe przypadki jako umiarkowane niewygody. „Głuchota nie jest takim strasznym upośledzeniem — mówi. — W nocy, gdy odkładam aparat słuchowy, cisza jest wspaniała". Po wzmocnieniu nogi klamrą i z pomocą laski jest prawie tak ruchliwa jak wcześniej. Regularnie jeździ autobusami i często podróżuje poza miasto, by odwiedzić przyjaciół i rodzinę. Zgodnie z jej osobistą filozofią należy zawsze patrzeć na jasną stronę zdarzeń i nigdy nie dumać nad czymś dłużej niż dwadzieścia minut. Jakie odczucia towarzyszą pani Cole w związku z tym, że jej życie zbliżą się do końca? Daleko jej do poczucia przygnębienia czy zalęknienia, do swojej nieuchronnej śmierci podchodzi z charakterystycznym optymizmem: To jeszcze jedna przygoda przede mną, największe doświadczenie ze wszystkich — jedyny doskonały stan w życiu. Mówi o śmierci jako o doskonałym końcu długiego, szczęśliwego życia.
Często nie zwracamy zbytniej uwagi na kontekst, a jeszcze mniej na rzetelność prezentowanych alternatywnych możliwości. Zwiększa to ogromnie siłę oddziaływania „producentów kontekstu” , takich jak politycy, specjaliści od reklamy, dziennikarze i sprzedawcy.
Wyładowanie gniewu – bezpośrednio lub pośrednio, werbalnie lub fizycznie – nie zmniejsza wrogości. Przeciwnie, zwiększa ją.
Każde małżeństwo jest pewną opowieścią i jak wszystkie opowieści ulega wpływowi zniekształconych spostrzeżeń i wspomnień swoich bohaterów, które pomagają zachować tę historię w takiej postaci, w jakiej widzi ją każda ze stron.
Szczęśliwi partnerzy życiowi stosują wobec drugiej osoby ten sam wielkoduszny sposób myślenia, jaki wszyscy odnosimy do samych siebie. Wybaczają swojej drugiej połówce błędy i potknięcia, upatrując ich przyczyn w sytuacji, i przypisują jej zasługi za uczynki pełne miłości i życzliwości. (…) ludzie nieszczęśliwi w swoich związkach postępują odwrotnie. Jeżeli partner zrobi coś miłego, upatrują przyczyn jego zachowania w chwilowym kaprysie lub w czynnikach sytuacyjnych.
(…) June Tangney wykazała, że kiedy ktoś krytykuje nas za to, jacy jesteśmy, a nie za to, co zrobiliśmy, doświadczamy dojmującego poczucia wstydu i bezradności; mamy ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć. Ponieważ osoba głęboko zawstydzona nie ma dokąd uciec od przygnębiającego poczucia upokorzenia (…) – zawstydzeni małżonkowie często biorą na partnerze gniewny odwet: „Wmawiasz mi, że zrobiłem coś strasznego, bo jestem beznadziejny i nieudolny. Ponieważ jednak nie uważam się za beznadziejnego ani nieudolnego, to ty musisz być do niczego, skoro upokarzasz mnie w taki sposób”.
Cała sztuka polega na tym, żeby zidentyfikować dwa sprzeczne przekonania, które wywołują w nas nieprzyjemne napięcie, a następnie znaleźć sposób na konstruktywne usuniecie tej sprzeczności lub (…) nauczyć się z nią żyć.
To naturalne, że w trakcie nauki popełniamy błędy – właśnie w ten sposób przyswajamy sobie wiedzę i doskonalimy swoje umiejętności. To wcale nie znaczy, że jesteśmy głupi.
Tym, co może zniszczyć związek dwojga ludzi, są dużo poważniejsze próby ochrony nie tego, co zrobiliśmy, ale tego, kim jesteśmy. Ten rodzaj samousprawiedliwienia występuje w dwóch postaciach: „Ja mam rację, a ty się mylisz” i „Nawet jeśli nie mam racji, trudno! Już taki jestem”.
Popełnianie błędów odgrywa doniosłą rolę w edukacji młodych naukowców i artystów, którzy muszą mieć swobodę eksperymentowania, sprawdzania pomysłów metodą prób i błędów, podejmowania ryzyka.