Złamane zasady Natalia Sobocińska 7,4
ocenił(a) na 1011 tyg. temu [współpraca reklamowa]
Dalej trzyma mnie szok i wdzięczność, że mogę podpisać tą recenzję jako „recenzja patronacka”. Cała trylogia ma dla mnie ogromne znaczenie i darzę ją ogromnym sentymentem. Świadomość, że tym zamykam pewien etap w swoim życiu, łamie mi serce, ale jednocześnie skleja je w całość.
Już na początku Chloe Rivera musiała stanąć przed faktem dokonanym i zmierzyć się brutalnością posłaną jej przsz los. Od pierwszego rozdziału czułam ciężar na sercu, czytając o nieprzyjemnościach z jakimi od razu musiała się zmierzyć główna bohaterka. Akcja prowadzona przez autorkę wtedy i przez dalszą część historii wzbudzała we mnie masę emocji – od tych negatywnych aż po pozytywne. Stres, jaki odczuwałam przełożył się na reagowania na dane wydarzenia. Bardzo związałam się z bohaterami, więc nie wyobrażałam sobie, że miałabym obojętnie podejść do ich obecnej sytuacji. Także biorąc pod uwagę wszystko, co zdarzyło się przez całą lekturę sprawiało, że niejednokrotnie miałam ochotę roztrzaskać telefon lub włożyć go do zamrażarki niczym postać słynnego sitcomu „Przyjaciele” – Joey Tribbiani.
Chloe z tomu na tom przechodziła diametralne zmiany. Jej charakter przeradzał się w coś całkiem innego, a maski tworzyły odmienne odzwierciedlenie młodej kobiety. Miała do czynienia z wieloma osobami, wydarzeniami i zwrotami akcji, które odwracały jej życie do góry nogami, co potem nie za każdym razem miało odpowiednie przełożenie na jej dwudziestotrzyletnią osobę. Bardzo lubię jej kreację w tym tomie. Mimo że była skrzywdzona i próbowała udawać silną, by poradzić sobie w kryzysowych etapach życia, robiła na mnie wielkie wrażenie pomysłami i wybrnięciem z wielu sytuacji. Prócz tego osobiście bardzo tęsknię za beztroską, choć już wtedy zranioną Riverą. Momentami jej decyzje zdawały się być pochopne i nieodpowiednie, jednakże w praktyce nie mi to oceniać. Była dorosłą osobą, więc jej życie układała sobie całkowicie sama, ale również osobie z mętlikiem w głowie ciężko wybrnąć z konkretnych sytuacji w najbardziej adekwatny sposób.
Na samym końcu zwątpiłam w to, co może się zdarzyć, ale finalnie jestem usatysfakcjonowana z zapisanych na papierze wydarzeń. Oczywiście ocena zakończenia podchodzi pod każdą osobną opinie. Moja jest taka, a jeśli twoja odmienna – to jak najbardziej w porządku. Gusta nie podlegają dyskusji.
Ilość zwrotów akcji? Wręcz zabijająca, jednak mi to odpowiadało. Uwielbiam, gdy w książce nie ma miejsca na nudę, a przy tej pozycji cały czas odczuwałam masę emocji i nigdy nie siedziałam znudzona, smętnie przesuwając strony w pliku z prawej do lewej. Poważnie, czytałam je po kilka razy, aby zrozumieć co dokładnie miało miejsce i czy przypadkiem moja wyobrażenia nie płata sobie ze mną figli. Jak się okazuje, to wszystko zostało spisane naprawdę i potrafi porządnie wryć człowieka w krzesło. Najbardziej w pamięć oczywiście zapadł mi jeden konkretny – jeśli jesteście już po lekturze, pewnie może cie się domyślać o jakim chciałabym tu wspomnieć, ale ze względu na spojler zamykam buzię na kłódkę.
Myślę, że w tym tomie Matteo jest najbardziej pokrzywdzoną osobą, przede wszystkim w kwestii miłosnej. Próbował złapać ją za rękę, jednakże ona za każdym razem nie odważyła się na zetknięcie się z nią. Jego cierpienie okrutnie łamało mi serce, w szczególności, że już od pierwszego tomu jego gburowata postać z wysokim ego stworzyła dla siebie specjalne miejsce w mojej pamięci, by zapaść się w niej już na zawsze. W „Złamanych Zasad” był dla niej w stanie pokonać wszelkie trudy, by dostać się do serca głównej bohaterki. Wielokrotnie dostał wtedy porządnego kopniaka od losu, który starał się go odciągnąć od myśli o młodej Chloe. Momenty, w których spoglądali na siebie, aby ujawnić swoje emocje, chyba najbardziej mnie łamały. Najbardziej, gdy Cortez nie szczędził słów lub spojrzeń zawodu, cierpienia, niezrozumienia i wściekłości. Pojmowałam jego reakcję i do dziś nie mam co do niej zastrzeżeń. Walka o miłość potrafi być brutalna, a ból, jaki znosi osoba otrzymująca najwięcej kulek nigdy nie będzie zachwycona z powodów, jakimi została nimi obdarowana przez swoją sympatię.
Osobiście na samym początku książki moje oczy były wypełnione łzami i do dziś śni mi się ten moment, w ktory. pozdrawiam po raz pierwszy otwierałam plik z treścią trzeciego tomu. Wspominam to bardzo dobrze, a zarazem żałuję, że obok nie było Natalii, którą z łatwością mogłabym udusić gołymi rękoma – oczywiście piszę to w formie żartu w gwoli ścisłości. Całość była dla mnie rollercoasterem. Nie tylko emocjonalnym. Wiedziałam, że zapoznając się z treścią muszę to robić, kiedy nikogo nie ma w pobliżu, by nie uwalniać przed nikim swojej do szpiku kości zranionej osobowości.
Mimo wszystko uważam, że każda chwila spędzona przy „Złamanych Zasadach” była warta rozmazanego makijażu i przesiąkniętej łzami poduszki. Wróciłam do swojego ukochanego domu i przywitałam moją drugą rodzinę, którą jest ta niesamowita ekipa z Nowego Jorku. Wzloty i upadki to wręcz fundament każdej przyjaźni, miłości czy innego rodzaju relacji. Najważniejsze jest to, że każdy w tym bałaganie mógł, mimo trudów, odnaleźć siebie, by finalnie odnaleźć kogoś.
Zawsze słyszę, nieważne gdzie, słowa podobne do: „Aby pokochać kogoś, najpierw należy pokochać siebie”. Myślę, że one najbardziej pasują do całokształtu trylogii.
Oczywiście całość jest spisana w bardzo przyjemny sposób. Nie wspominam tu o wydarzeniach mających miejsce podczas trwania akcji, a o stylu pisania autorki. Już w poprzednich recenzjach wyrażałam o nich pozytywną opinię, więc i w tej pragnę ją zawrzeć, by przypomnieć, że Natalia Sobocińska posiada doprawdy delikatne, a zarazem wyjątkowe pióro. Używa odpowiednich słów i w dobrym momencie zastawia powtórzenia ciekawymi synonimami lub dodaje do tekstu wiele elementów jej bogatego słownictwa. Jest to jak najbardziej na plus, ponieważ lubię poznawać nowe słowa lub inne określenia na najbardziej rozpowszechnione wersję.
Nie mogę powiedzieć nic innego jak z całego serca polecić wam ten tytuł, jeśli znacie już poprzednie części. W innym przypadku z przyjemnością odsyłam was do pozostałych recenzji, które znajdziecie na moim profilu. Wracając jednak – polecam. Sądzę, że jeśli ktoś pragnie poznać ostatnią krętą spisaną na papierze historię Chloe i Matteo – będzie warto. Choćbym miała wydać miliony, zrobiłabym wszystko, aby na nowo móc zapoznać się z calą trylogią na nowo.
Dziękuję.