Robert Pobi, autor bestsellerów sprzedawanych w 25 krajach. Mieszka na wsi, lecz lato i jesień spędza w chatce na wyspie na dzikim jeziorze, zagubionym w górach. Nie korzysta tam z telefonu, internetu ani telewizji. Aby sprawdzić pocztę e-mailową, jeździ trzynaście kilometrów do ratusza pobliskiego miasteczka, gdzie w towarzystwie gangu osiemdziesięcioletnich nałogowych palaczy korzysta przy piknikowym stole z darmowego wi-fi. Pisze przy biurku, które niegdyś należało do Roberto Calviego, mafijnego Bankiera Boga. Posiada (a może nie?) niewielką kolekcję tsantsa – skurczonych, spreparowanych ludzkich głów, które niezmiennie zadziwiają jego gospodynię. Chroni prywatność, więc nie korzysta z Instagrama, Facebooka, Twittera, Snapchata, ani TikToka.
Ekscentryczny, genialny bohater i snajper, który sieje spustoszenie w sercu śnieżnej zamieci, czyli powieść dla miłośników kryminałów, sensacji i thrillerów w klimacie policyjnych, amerykańskich seriali.
Podczas lektury od razu w głowie zaszumiały mi wszystkie możliwe odcinki wszystkich możliwych obejrzanych przeze mnie seriali z motywami policyjno-detektywistycznymi, które uznaję za moją gatunkową słabość. Robert Pobi wie co robi, bo w „Mieście okien” miłośnicy thrillerów sensacyjnych znajdą dużo gatunkowej dobroci. Na pierwszy plan wysuwa się Lucas Page – były agent, którego postać sama w sobie jest już znakiem szczególnym tej serii. On sam w sobie jest już chwytem, przynętą na czytelnika! Wybitny i ekscentryczny, niczym ten wspomniany Newton potrafi przewidzieć ruchy, potrafi mapować teren, potrafi robić skomplikowane obliczenie w umyśle. Co więcej, jego ciało składa się z aż trzech bionicznych elementów – oko, rękę i nogę stracił właśnie na służbie. Dorobił się blizn, dorobił się traum, teraz jest wykładowcą i ojcem gromadki adoptowanych i przysposabianych dzieci. Lucas Page zdecydowanie jest osobowością i to on prowadzi nas przez fabułę.
A fabuła potrafi czytelnika zaskoczyć znienacka. Wchodzimy w akcję trochę jakby od środka. Z butami wciskami się do domu byłego agenta, znienacka penetrujemy jego życie prywatne. Przez moment można odnieść nawet wrażenie, że coś nam umknęło, Page bowiem przeżył swoje, a jego przeszłość silnie oddziałuje na akcję. Sama akcja natomiast rusza z kopyta – miejscami szalona, nieprawdopodobna i przerysowana, podejrzewam jednak, że prawdziwe działania policyjne nikogo by tak nie przyciągnęły jak te fikcyjne. Wisienką na torcie jest tu postać snajpera, który poprowadzi nas do przeszłości, do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.
„Miasto okien” to gotowy niemal materiał na intrygujący serial. Robert Pobi bardzo umiejętnie buduje dojrzałą klamrę fabularną , pokazuje, że dobre thrillery to nie tylko to, co na powierzchni, ale też pewien podtekst, pewna lekcja, jaką wynoszą tak bohaterowie, jak i czytelnicy. Nie chcąc zdradzać żadnych odpowiedzi – to po prostu dobrze skrojona literatura gatunkowa. Nic dodać, nic ująć.
Niestety nie chwyciło. Jestem tym bardziej rozczarowana, że poleca ją autor mojego najukochańszego bohatera. Spodziewałam się petardy a dostałam...coś. Da się to przeczytać, ale ani terminator dla ubogich ani inni bohaterowie nie wzbudzili żadnych emocji. No może odrobinę Dingo, ale on jest jakby marginesowy. Cała książka jest jakaś taka "płaska".