Piekło poczeka Sebastian Faulks 6,5
ocenił(a) na 46 lata temu Jakoś zupełnie zapomniałem o tej książce. Sebastian Faulks przejął na jeden tytuł schedę po Bensonie, dzięki czemu mógł wejść w rolę Iana Fleminga. Zresztą już na samej okładce dumnie widnieje imię i nazwisko autora z dopiskiem "jako Ian Fleming".
Żeby trochę wyjaśnić zawiłość Bonda po śmierci Iana Fleminga, muszę zacząć od początku. Bezpośrednią kontynuacją książek oficjalnych (12 powieści i 2 zbiorów opowiadań) była powieść Kingsleya Amisa pt. "Pułkownik Sun". Na kolejne czternaście tytułów został zatrudniony John Gardner, który postaci "zamroził i obudził" w latach osiemdziesiątych (bez szczególnego wytłumaczenia). Raymond Benson napisał sześć powieści dziejących się w latach dziewięćdziesiątych. Od tego momentu następni autorzy otrzymywali jedną szansę na książkę (co może być przełamane przez Horowitza, jego dzieło sprzedało rzeczywiście nieźle).
I recenzowane na blogu "Solo" i "Carte Blanche", to efekt właśnie takiego postanowienia Ian Fleming Publications - jednorazowa, wolna ręka autora. Ale to od Faulksa się zaczęło. I czy dało radę?
Zacznijmy może od fabuły - niczym kolejne części Godzilli, znowu jest to kontynuacja przygód z pierwowzoru - Bonda z fazy Iana Fleminga. Przeżywamy jego porażki z Blofeldem i utratę żony. Faulks wykorzystuje materiał źródłowy w odpowiedni sposób, daje nam pewność, że wszystko to jest dalszą historią i nic nie zostało zapomniane. I tyle z tych plusów, bo zacznie się moje narzekanie...
Autor rzeczywiście pisze, jak Ian Fleming. Problem jest tylko taki, że popełnia wszystkie jego błędy w XXI wieku, kiedy jest to zabronione! Nie pomaga też fakt, że Faulks jest wyłącznie imitatorem i według mojej opinii nie czuje zupełnie procesu tworzenia powieści z Bondem. Są opisy mebli i pomieszczeń, są opisy potraw, sam schemat jest idealny godny Fleminga (scena tortur, główny zły i jego henchman - wszystko jest na miejscu). Sebastian nie zna czasów, o których pisze. Gdyby to chodziło wyłącznie o fabułę nie sprawiałoby zupełnie bólu, ale jeśli chodzi o smaczki, którymi raczył nas Ian widać to gołym okiem.
Kolejną sprawą jest miałkość samego schematu Fleminga. Każda jego powieść ma tę samą konstrukcję, jeśli chodzi o postaci, scenę tortur, scenę seksu i ostatecznej wali z przeciwnikiem. Wszystkie te elementy są, ale Faulks nie stara się, by lekko doszlifować lub podrasować ten schemat. Gra w tenisa z Juliusem Gornerem (zły) jest żywcem wyciągnięta z "Goldfingera", zmieniono tylko dyscyplinę. Sam przeciwnik ma jedną, "małpią", dłoń, jednak o to trudno się przyczepić, bo Fleming każdego antagonistę obarcza jakimś problemem ewolucyjnym. Jedna już sama nienawiść do Wielkiej Brytanii jest żywcem zerżnięta z "Moonraker'a", wydaje mi się, że nawet teksty Juliusa są lekko "aktualizowane" do świata Faulksa.
Ale dwa tematy mnie irytują niemiłosiernie. Pierwsza sprawa, to przemówienia Gornera po złapaniu Bonda w trakcie infiltracji. James nawet nie musi się trudzić w zadawaniu pytań. Julius wyśpiewa wszystko, opowie proces produkcji narkotyków, wyda swoje kontakty i jeszcze pokaże, jak to wszystko wygląda. Przypominam, że znajduje się nie po tej stronie muszki, o której myślimy. James dostaje z czytelnikiem większość odpowiedzi na pytania, których nawet nie zdążył jeszcze przemyśleć. Takie rzeczy zdarzały się, ale nie w tak perfidny sposób.
Drugi temat, to kolejne żywcem zerżnięte z "Goldfingera" sceny "współpracy" Bonda z Gornerem. Julius wykorzystuje Jamesa do swoich niecnych planów, "zatrudniająć" go, jako pilota samolotu, który ma się rozbić w odpowiednim miejscu. Co może pójść nie tak? Ian Fleming poprzez Goldfingera też popełnił takiego fabularnego pierda, kiedy Bond zostaje wciągnięty we współpracę napadu na Fort Knox.
I najgorsze jest to, że skończyłem już oceniać książkę, a nie napisałem jeszcze o fabule... Ta jest miałka, a z tekstu powyżej wynika jasno, że mamy do czynienia z nienawiścią do Wielkiej Brytanii za pomocą narkotyków. To w skrócie oczywiście. Nic takiego, co można byłoby polecić. Wymieniane wcześniej książki: "Solo" i "Carte Blanche" stoją na o wiele wyższym poziomie. A osobom niezdecydowanym - polecam zapoznać się z klasyką Fleminga.
http://majinfox.blogspot.com/