Szwedzka pisarka, autorka klasycznej antyutopii i cenionych poezji.
Była lesbijką i komunistką, która nie przeżyła kryzysu wiary po odkryciu prawdziwego oblicza komunizmu.
Debiutowała w 1922 roku zbiorem poezji „Moln” (1922, Chmury). Piąty zbiór, nieukończony, wyszedł pośmiertnie. Dwa zbiory ukazały się w Polsce: „Wiersze wybrane” (2014) i „Kiedy pąki pękają... i inne wiersze wybrane” (2016). Wydała pięć powieści, w tym „Astarte” (1931),„Kris” (1934) – przedsamobójczy kryzys psychiczny bohaterki, „Kallokaina” (1940) – jedna z najważniejszych antyutopii XX wieku (obok Orwella, Huxleya, Zamiatina, Bordewijka i Rand). W Polsce została wydana dopiero w 2018 roku.
Niewiele jest bowiem rzeczy, które mówią o człowieku tyle, co jego obraz życia: czy postrzega je jako drogę, pole bitwy, rosnące drzewo albo...
Niewiele jest bowiem rzeczy, które mówią o człowieku tyle, co jego obraz życia: czy postrzega je jako drogę, pole bitwy, rosnące drzewo albo wzburzone morze.
Ponadczasowa dystopia równie wybitna jak „1984” Orwella. Z jednym wyjątkiem: Boye daje głos kobietom. Tak jak i Orwella główny bohater jest mężczyzną, w „Kallokainie” jednakże śledzimy jego losy „pożytecznego idioty” w trakcie, gdy on pnie się po drabince kariery totalitarnego państwa. Książka, pomimo że napisana w latach 40-tych XX wieku pod wpływem totalitaryzmów nazistowskiego i sowieckiego, wciąż niesie aktualne przesłanie o podporządkowaniu i roli jednostki w państwie. Wiem, brzmi to strasznie poważnie ale jeżeli cenisz sobie dobrą powieść dystopijną, albo szukasz lektury podobnej do „1984” to jest to jest to idealna kandydatka.
Książka nie jest gruba. To niecałe 200 stron. Nie mogłam jednak pokonać jej za jednym zamachem. Konieczny był oddech, bo brakowało mi powietrza przy lekturze.
Ta dystopia szwedzkiej pisarki powstała osiem lat przed tą najsłynniejszą - "Rokiem 1984" Orwella.
Co ciekawe, geneza obu była taka sama. I w sumie taką samą wizję świata oboje stworzyli, kiedy zetknęli się z totalitaryzmem stalinowskim i hitlerowskim.
Czyta się trudno także dlatego, że trzeba się przedzierać przez mentalność narratora i zarazem głównego bohatera. Wielokrotnie chciałoby się krzyknąć - człowieku, rusz się, odwagi, umiesz myśleć inaczej! Zwłaszcza, że Leo Kall też chciałby sobie to krzyknąć. Ale Leo Kall się boi i wybiera bezpieczeństwo w dobrze znanej rzeczywistość, gdzie nie ma miejsca nie tylko na jakąkolwiek intymność ale i najdelikatniejszy przejaw indywidualności. To trudne - patrzeć, jak walczy ze sobą, ze swoim wychowaniem, a w zasadzie uformowaniem.
Jednak specyfik, który sprawia, iż przed władzą nie ukryje się już naprawdę nic nazwał od osobistego i jednak indywidualnie nadawanego nazwiska... To rodzi moją nadzieję, że może się w końcu zerwie, bo gdzieś tam na dnie umysłu czuje swoją wartość....
Tak, powieść czytałam na wspomnianym bezdechu, zaś porównania do otaczającej coraz ciaśniej rzeczywistości nasuwały się same.