Mój przyjaciel kot Britt Collins 6,8
ocenił(a) na 64 lata temu Niewiele rzeczy na świecie jest mnie w stanie rozczulić tak mocno, jak kocie istoty, a jeśli do tego dochodzi historia niezwykłej więzi jaka wytworzyła się pomiędzy mruczącym futrzakiem a człowiekiem, to już w ogóle będę poruszona do głębi. Niechybnie też w moich oczach pojawią się łzy autentycznego wzruszenia, a także wdzięczność w sercu za wszystkich ludzi dobrej woli, biorących na siebie odpowiedzialność za życie naszych mniejszych braci i sióstr, zwłaszcza wtedy, gdy sami mają niedużo.
"Mój przyjaciel kot" to zapis wyjątkowej historii drogi która wydarzyła się naprawdę. Jednak w przeciwieństwie do losów Jamesa Bowena oraz kota Boba, przygoda Micheala Kinga i Tabor (czy też Maty) zabarwiona jest słodko - gorzkim zakończeniem z naciskiem na gorzkie, co dotrze do nas, gdy tylko przyjrzymy się faktom przedstawionym w posłowiu. Niewątpliwie Tabor zdołała przedrzeć się przez pancerz chroniący serce Kinga, a sama kotka przywiązała się silnie do swojego tymczasowego opiekuna, ale po pewnym czasie ta bliskość nieuchronnie zanikła, pozostawiając po sobie ogromną pustkę oraz smutek.
"Wszystko, z czym się żegnamy, odchodzi na zawsze albo wraca do nas uleczone".
Nie otrzymujemy jednoznacznej odpowiedzi na to, czy Mike zdołał odmienić swoje życie. Z pewnością nieco ograniczył spożycie alkoholu i przez chwilę pomieszkiwał w mieszkaniu, ale to nie wpłynęło na jego wędrowniczy tryb życia. Sama Tabor z pewnością była bezpieczniejsza w domu swojego prawowitego opiekuna i u boku swojego brata Creto, ale nie byłam w stanie poczuć nawet cienia sympatii do rozpaczającego do granic Rona i czułam ogromny żal na myśl, że Michael będzie musiał rozstać się ze swoją małą przyjaciółką, co też w końcu nastąpiło.
"Gdy weszła mu na kolana, mierzwiąc sobie futerko, zaczął płakać. Wiedział, że nikt inny nie jest w stanie pojąć bólu jego złamanego serca i pustki, jaką czuł w środku. Ta mała, przylepna koteczka ze swoją barwną osobowością, żywiołowością i serdeczną przyjaźnią była jak futrzasty balsam przynoszący ukojenie, jak pociecha przepędzająca niepokój i czarne myśli. Bez jej ciepła i stałej obecności nic już nie będzie takie samo".
Britt Collins z dziennikarską precyzją odmalowała nie tylko tę podróż przez poszczególne Stany, ale też jednocześnie przedstawiła nam niepokój targający zrozpaczonym Ronem. Autorka zdobyła mnie szczególnie opisami kocich harców, niemniej nie mogłam się pozbyć wrażenia, że styl pisania jakim się posługuje, jest momentami nieco nazbyt prosty... Tak czy inaczej, cieszę się, że natrafiłam na tę konkretną opowieść. Jestem pewna, że trafi ona do niejednego czytelniczego serca, a ja sama będę już zawsze odczuwać życzliwość na myśl o bezdomnym o tak ogromnym sercu i niespotykanej wręcz troskliwości.
Chcecie trafić do mojej duszy? Dajcie mi powieść o przyjaźni łączącej człowieka z kotem, a z pewnością mnie tym kupicie!