cytaty z książek autora "Nanna Foss"
Być może istnieje granica, ile cierpienia tych, których kochamy, można zabsorbować, nie rozpadając się.
Nie da się uniknąć odczuwania strachu, ale można uniknąć poddawania się jego rządom.
Nie jest się słabym, jeśli się samemu ustanawia reguły. Gdy się zna odpowiedzi, ale samemu decyduje, kiedy je wypowiedzieć. Nie jest się słabym, gdy się człowiek kontroluje.
-Halo, co wy, do diabła, wyprawiacie? - woła Noa. - Konferencję ONZ sobie urządzacie, czy co?
Courage is resistance to fear, mastery of fear - not absence of fear.~Odwaga to odporność na strach. Panowanie nad nim, a nie jego brak.
Gutta cavat lapidem, to znaczy "kropla drąży kamień", Przypominają mi o tym, że coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się słabe i uległe, może mieć w sobie dość siły, by zwyciężyć nawet najtwardszy opór.
Rzeczywistość potrafi piekielnie boleć. Ale można się nauczyć zagryzać w sobie ból.(...) Tak samo, jak można się nauczyć zagryzać w sobie strach. Jeśli się uwierzy, że można.
-Zrób coś, Linus.
-Co? - wyrzuca z siebie Linus.
-Nie wiem, do cholery! Powiedz psu, żeby stąd spadał!
-Dajesz radę, Alban?
- Można dać sobie radę, jeśli najlepszy przyjaciel człowieka ma na imię Morfina - mówi Alban - Niech żyje współczesna wiedza medyczna.
Eloquium est argentum, silentium est aurum.~Nie jest się słabym, jeśli się samemu ustanawia reguły. Gdy się zna odpowiedzi, ale samemu decyduje, kiedy je wypowiedzieć. Nie jest się słabym, gdy się człowiek kontroluje.
Rzeczywistość potrafi piekielnie boleć. Ale można się nauczyć zagryzać w sobie ból.
Tak samo, jak można się nauczyć zagryzać w sobie strach. Jeśli się uwierzy że można.
Otwieram oczy. Biegnie ku mnie wysoki, chudy chłopak w moim wieku, ciemnobrązowe loki tańczą mu na twarzy.
– O, Bogu dzięki! – Zatrzymuje się przede mną jak w poślizgu. Twarz ma mokrą od potu i łez, długie do ramion włosy kleją się do linii żuchwy.
Nim udaje mi się cokolwiek powiedzieć czy zrobić, bierze w obie ręce moją twarz.
I mnie całuje.
Jego usta wydają się głodne, pocałunki palą moją zimną skórę. Opieram dłonie na jego klatce piersiowej. Pod islandzkim swetrem gwałtownie wali serce.
– Hej! Co ty wyprawiasz?! – Odpycham go.
Czuję od niego dym papierosowy, pewnie był pod wiatą dla palaczy. Wygląda na dziesięcioklasistę, jak Alban.
– Ja... – Tajemniczy chłopak z trudem chwyta powietrze. Jego piwne oczy robią się nagle bardzo duże. – O, nie! – Przykrywa dłonią usta. – O, nie! Ty mnie nie znasz!
– Pewnie, że nie! – mówię ze złością. – Co to, jakiś chory żart? Bo jestem nowa? Kretyński zakład z kolegami?
– Nie, Pi, ja... nie! – Ręce mu drżą, w kółko przeczesuje palcami włosy. – Myślałem... o, nie! – Zanurza twarz w dłoniach i jęczy: – To wszystko nie tak!
Dopadają mnie wspomnienia z lasu, wszystkie naraz, morze szczegółów. Smród przypieczonego mięsa wnika mi do ust jak najgorsze wrażenie smakowe. Krew i sadza na języku, rękach i całym ciele.
Padam na kolana, zginam się wpół z głową zwisającą do dołu i wpijam palce w dywan.
– O, matko jedyna! – Mama ledwo zdążyła odsunąć stopy i zwymiotowałam.
Treść z żołądka jest zielonkawa, szczypie, wydobywając się przez gardło.
– Przyniosę wiadro! – Mama biegnie do łazienki, ale dywan już wchłania moją zieloną zgniliznę.
Smród pieczonej świni i moje własne wymiociny wywołują jeszcze jeden skurcz, choć żołądek jest już pusty.
Mama hałasuje w łazience z wiadrem, ale ja już z trudem wstaję i słaniając się, idę do drzwi mojego pokoju.
– Pi! – woła za mną mama. – Co się dzieje?
Zamykam się w pokoju, przekręcam klucz. Pędzę do szafy, chwytam pierwsze lepsze ubrania. Muszę wyjść z domu.
Sens to nie jest coś, co ci się przytrafia, tylko twój sposób poradzenia sobie z tym. Jeśli twoje życie nie ma sensu, to jest to twoja wina.
Nie zgadzam się na bycie statystką we własnym życiu.Na podporządkowywanie się i odczytywanie na głos dialogów,które los wcisnął mi do ręki.[...]Ja s a m a decyduję!
Całe to pieprzone gadanie o uczuciach, że nie trzeba od nich uciekać, że trzeba je w sobie mieścić, to fucking joke - mówię z goryczą. - Jedyne, co w sobie mieszczę, to góra g ó w n a, nad którą nie mam kontroli.
Deszcz sieka lustro wody wokół nas na kawałki. Patrzę na Willa, na jego usta. Powinnam zasuwać na brzeg, wyjść z wody i wracać do domu, do mojego własnego czasu. Ale mogę myśleć tylko o tym, że pragnę go pocałować.
„Chcę, chcę, chcę”, myśli mój mózg.
„Will, Will, Will”, śpiewa moje serce.
Ach, pospiesz się, dziewczyno!
Próbuję się zmusić do oderwania od niego oczu, do zrobienia kroku w tył, do odpowiedzenia mu.
No już, Pi! Zrób coś, idiotko! Cokolwiek!
Moje ciało jest posłuszne. Coś robi.
Tyle że nie to, co powinno.
W strugach zimnego deszczu, w otoczeniu ciemności robi krok do przodu. Moje ręce obejmują Willa za kark i przyciągają jego twarz do mojej.
A moje usta go całują.
Will wydaje z siebie na pół zduszone westchnienie, nieruchomieje i chwieje się do tyłu, ale odzyskuje równowagę, by po chwili pociągnąć mnie za sobą do wody. Moje usta wciąż przywierają do jego ust, ręce wędrują po szyi i dalej do mokrych, ciemnych włosów. W zetknięciu z moim ciałem pokrytym gęsią skórką jego jest śliskie od wody i ciepłe.
Nie dotyka mnie rękami. Przez moment jego usta nie poruszają się, a mięśnie całego ciała są napięte. A potem przesuwa czubeczkiem języka po mojej dolnej wardze. Powoli, powoli. I nie oddycha.
Złość ani smutek nic nie pomogą. Człowiek sam decyduje czy będzie miało na niego wpływ to co mówią, czy robią inni.