Hanna Janczak – pracuje w organizacjach pozarządowych na rzecz społeczności lokalnych, chętnie angażuje się w działania z pogranicza literatury, muzyki i edukacji. Zdarza się jej prowadzić warsztaty z poezji. Mieszka we Wrocławiu, jest mamą Antoniego.
Zabierając się za lekturę tomiku zastanawiałam się, jaki on będzie w odbiorze - czy pochłonie, czy odepchnie na drugi brzeg regału gdzieś w czeluściach reszty książek poetyckich. I jednak się nie zawiodłam, ta niepozorna okładka, która niczego za bardzo nie sugeruje i nie obiecuje czytelnikowi, po otwarciu jest to istny koktajl Mołotowa pod względem warsztatowym.
Poezja pisana zdecydowanie przez kobietę - brutalizacja języka, powszechny w przestrzeni społecznej oraz codzienność zwykłego zjadacza chleba, kontrastuje się jednocześnie z opisem naturalistycznym, kontemplującym przyrodę jako sacrum.
Ryzykowne połączenie, jednakże Hannie Janczak udał się ten wybuchowy eksperyment, lektura nie jest miałka, mdła. Czytelnik jest zaś wciśnięty w wir wydarzeń, wrzucony w imadło, by zaraz być wyciągnięty na brzeg i nakarmiony sensorycznymi doznaniami opisu przyrody.
Jak dla mnie bomba!