cytaty z książek autora "Waldemar Bednaruk"
Dzieliło je niemal wszystko, łącznie z narodowością, stanem do którego pierwotnie należały i typem urody. Łączyło zaś pragnienie wyrwania się z biedy, porzucenia przeciętności i małości, by wejść do świata ówczesnych elit, żyjących na poziomie niedostępnym dla milionów sobie współczesnych. O skali ich sukcesu świadczy pamięć zachowana o nich do naszych czasów. Mimo upływu wieków One wciąż żyją w legendach, obrazach, pieśniach i wierszach, a kolejne pokolenia wciąż sięgają do ich biografii, by odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy było warto?
Mglisty poranek zastał nas na środku spienionej, rwącej, górskiej rzeki. Maleńka łódeczka, niosąca nas w nieznane, podskakiwała w zupełnie niekontrolowany sposób, grożąc w każdej chwili wywróceniem, a pasażerom śmiercią w lodowatych odmętach. Moje skatowane ciało wyło z rozpaczy, domagając się odpoczynku i miski ciepłej strawy. Jednak przewodnik nie zgadzał się nawet na chwilę przerwy.
-Jak on widzi cokolwiek w tym wodnym piekle? – zastanawiałam się całą noc, próbując cokolwiek dostrzec wśród plątaniny rozbryzgów, głazów, progów i wirów pojawiających się za każdym zakrętem.
-Zatrzymajmy się choć na chwilę! Nikt nas nie ściga! – ledwie zdążyłam wypowiedzieć te słowa, gdy z góry rzeki doszły mnie stłumione przez szum wody okrzyki bojowe, wydobywające się z gardzieli setki wojowników.
Wychyliłam się na kolejnym zakręcie, ryzykując wypadnięcie z łódki. Jeszcze ich nie widziałam. Oni nas też nie, ale byli blisko i sądząc z odgłosów coraz bliżej.
On najwyraźniej usłyszał ich już wcześniej, dlatego próbował jeszcze zwiększyć wysiłek. Mocniej napierać na wiosło i sprawniej prowadzić łódkę wśród wodnego żywiołu. Dłuższą chwilę płynęliśmy po spokojniejszej wodzie. Wiedziałam, że to jest odcinek szczególnie dla nas niebezpieczny, bo byliśmy widoczni z daleka jak na patelni. Modliłam się bezgłośnie o nowy zakręt, głaz, czy cokolwiek, co pozwoliłoby się schować przed wzrokiem bezlitosnych, żądnych zemsty prześladowców.
-Gdybym mogła cofnąć czas! – westchnęłam, żałując swoich wyborów. Bezwiednie zacisnęłam pięści, czując jak paznokcie kaleczą dłonie do krwi.
-Zauważyli nas! – jęknęłam z rozpaczą a serce podskoczyło mi do gardła, gdy usłyszałam gromki okrzyk triumfu w chwili kiedy dopływaliśmy już do kolejnego zakrętu.
Wychyliłam się znowu – setka uzbrojonych po zęby, dyszących żądzą mordu prześladowców wypełniła w swych łodziach przestrzeń za nami. Jeszcze chwila i znajdą się na tyle blisko, by zasypać naszą łupinę gradem pocisków.
W Stambule stradawszy wieńca,
Przyjechała do Kamieńca,
Nadstawia dolnej czupryny,
Żeby męża pokryć winy.
Z powozu wysiadł wytworny mężczyzna, w którym domyśliłam się samego pana ordynata. Przystanął na chwilę i rozejrzał wokół gospodarskim okiem, ... Kiedy ruszył do pałacyku, ponaglana natarczywym głosem Marudy, szurnęłam na swoje miejsce, znajdujące się na samym końcu długiego szeregu. Kolana drżały mi jak po długim biegu.
Dyariusz dalekiey podróży w egzotyczne kraye
Jana Zamoyskiego Trzeciego z kolei Ordynata na Zamościu"
-Nie tyle starość, co wyniszczająca mój organizm podstępna choroba jest przyczyną obecnej mojej słabości. Mam ci ja bowiem dopieroż lat trzydzieści i siedem mojego żywota, więc i patrząc na to nie czas mi jeszcze na tamten świat. Jednak czuję, że ten wróg ukryty w środku, któregom zaprosił do siebie i wpuścił, folgując swym grzesznym chuciom we wczesnej młodości nie odpuści mi już aż do śmierci. Stary dobry Żyd Jakub – z zacnego rodu hiszpańskich medyków zaleczył co prawda we mnie chorobę, zwaną u nas francuską, ale i on nie obiecywał, że bolesna kuracja maścią rtęciową poskutkuje na zawsze. Teraz więc czuję, że przyszło mi spłacić dług zaciągnięty u Kostuchy.
Leżał w egipskich wręcz ciemnościach i rozmyślał. Łańcuchy pozwalały mu na w miarę swobodne ułożenie się na posadzce, ale na spacery po lochu nie mógł już sobie pozwolić. Przykuli go do ściany, grubymi, solidnie zamocowanymi łańcuchami, po jednym do każdej ręki. Nie spał, choć już dawno minęła północ. Szkoda mu było czasu na sen. To w końcu miała być ostatnia noc w jego młodym i burzliwym życiu. Starał się nie zwracać uwagi na zaduch panujący wokół niego. Smród butwiejącej na kamiennej podłodze słomy oraz szczurzych odchodów był skutecznie tłumiony przez odór licznych, choć nie potrafił powiedzieć ilu, od dawna nie mytych ciał. Leżący wokół niego więźniowie byli pogrążeni we śnie. Chrapanie, zgrzytanie zębów, czasem bolesny jęk wyrywający się przez sen z ust śpiącego wypełniały ratuszową piwnicę.
On jednak nie spał. Wiedział, że tam na górze boją się go i dlatego nie mogą mu pozwolić długo żyć. Wiedział, że nadchodzący świt będzie ostatnim w jego życiu. Powiedzieli mu to głośno i wyraźnie. W pierwszej chwili chwycił go za gardło taki lęk, że aż przestał na moment oddychać, nie mógł zaczerpnąć powietrza a serce zatrzepotało mu w piersi, jak spłoszony ptak. Panika, jakiej nigdy dotychczas nie doświadczył. Zawsze, gdy jego życie było w niebezpieczeństwie mógł polegać na sobie, swoich umiejętnościach, przyjaciołach i szczęściu a teraz już nic nie mogło go uratować.
Nie myślał o sobie. Raczej o swoich bliskich. Na ich wspomnienie ogarniało go na zmianę, to wzruszenie, to żal, ściskający za gardło. Już ich nie zobaczy. A oni zostaną sami. Bez jego pomocy w obliczu niebezpieczeństwa!
Jak mogło do tego dojść?!