Victoria Chell zaczęła pisać dawno temu. Uwolniło ją to. W życiu najbardziej pragnie pasji – czegoś, co pochłonie ją całkowicie – obierając za motto słowa Bukowskiego: „Znajdź coś, co kochasz i pozwól, by Cię to zabiło”. Lubi pisać wiersze, ale i tworzyć nieprawdopodobne wersje wydarzeń, bowiem życie, jej zdaniem, nie zawsze jest wystarczająco kreatywne. Literatura jest jej miłością, gwiazdy fascynacją, a herbata uzależnieniem. Lubi oglądać seriale, robić zdjęcia światu i jeść płatki śniadaniowe o drugiej nad ranem. W historiach kina lub dobrych powieści byłaby raczej czarnym charakterem, ponieważ zbyt często zabija swoje kwiaty.
Nic dodać nic ująć, naprawdę bardzo fajna książka. Wciąga od samego początku do końca. Lekka w czytaniu i nie można się od niej oderwać. Ja od samego początku miałam przypuszczenia co do pewnych zdarzeń i się nie myliłam, ale ja to ja, mój mąż do tej pory nie lubi oglądać ze mną filmów, bo na 90% zawsze na początku powiem mu jak się film skończy i z książkami mam podobnie. Ale taki szczegół nie przeszkadza mi w czytaniu książek, zwłaszcza jak są naprawdę dobre, a tą serdecznie polecam;)
Naprawdę dobry debiut, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autorka jednak dużo swobodniej czuje się w liryce niż w prozie. Chwilami zbyt dużo sentymentu i artystycznych wyrażeń - to co spokojnie uchodzi w wierszu, w takiej książce trochę razi. Ale przyznaję - nie mogłam się oderwać, a zakończenie mnie zaskoczyło. Nie powiem "miło", ale na pewno nie tak jak się spodziewałam. :)