Victoria Chell zaczęła pisać dawno temu. Uwolniło ją to. W życiu najbardziej pragnie pasji – czegoś, co pochłonie ją całkowicie – obierając za motto słowa Bukowskiego: „Znajdź coś, co kochasz i pozwól, by Cię to zabiło”. Lubi pisać wiersze, ale i tworzyć nieprawdopodobne wersje wydarzeń, bowiem życie, jej zdaniem, nie zawsze jest wystarczająco kreatywne. Literatura jest jej miłością, gwiazdy fascynacją, a herbata uzależnieniem. Lubi oglądać seriale, robić zdjęcia światu i jeść płatki śniadaniowe o drugiej nad ranem. W historiach kina lub dobrych powieści byłaby raczej czarnym charakterem, ponieważ zbyt często zabija swoje kwiaty.
Choć książka zawiera wątek detektywistyczny, w porównaniu z głównymi bohaterami, zagadka schodzi na drugi plan. Istotą tej powieści jest zagłębianie się w najciemniejsze zakamarki duszy, o których ciężko rozmawiać. Sarkazm i ironią królują w wypowiedziach głównych bohaterów, którzy, jak sądzą, są zbyt pragmatyczni, aby angażować się uczuciowo. Przecież miłość nie istnieje, a smutek po stracie bliskich to tylko iluzja...
Kolejna książka po której spodziewała się czegoś innego, jednak zaskoczyła mnie pozytywnie. Wątek miłosny rozwinięty bardziej i o wiele lepiej czuje się pisarka w tym jak w pisaniu o zawiłych kryminalistycznych sprawach. Miłość i w ogóle okazywanie uczuć jest tutaj przedstawiane jako słabość człowieka. Owszem uczucia czasami potrafią znieolić jednak są na tyle piękne że nie ma co ukrywać ich pod pokrywa obojętności. Chciałabym aby książka skończyła się happy endem jednak idąc tokiem myślenia bohaterki tak naprawdę tylko w bajkach znajdziemy szczęśliwe zakończenia, w życiu jest troszkę inaczej czasami nawet pomimo naszych usilnych starań aby wyszło dobrze. Polecam jak najbardziej.