Najnowsze artykuły
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
- Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
- Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Marta Urbańska
4
6,9/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,9/10średnia ocena książek autora
229 przeczytało książki autora
604 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Architekt poza architekturą
Marta Urbańska, Krystyna Łyczakowska
0,0 z ocen
2 czytelników 0 opinii
2010
Najnowsze opinie o książkach autora
Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna Józef Tischner
6,6
Dość nierówna antologia tekstów: esejów, reportaży i... felietonów publicystycznych różnych autorów - ogólnie na temat poczucia smaku Polaków, głównie w architekturze, ale też o ich przemożnym pociągu do egzotyki w różnych dziedzinach życia. O dziwo wszystkie artykuły zostały opatrzone takim samym "aparatem" przypisów, co przy felietonach niekiedy śmieszy, ponieważ taki przypis wygląda przy nich jak nie przymierzając filodendron w M2 na blokowisku albo marmurowy lew przy "kostce" z lat 7o-tych. Autorzy tego nie widzą. Próbują za to z mniejszym lub większym wdziękiem odpowiedzieć sobie (i innym),skąd się bierze w Polsce ta potrzeba egzotyczności - dlaczego fikus i palma są dla większości (?) z nas "lepsze" niż rodzima roślinność, z jakiego powodu motywy architektoniczne widziane w tygodniowej podróży po basenie Morza Śródziemnego wydają się Polakom bardziej atrakcyjne, niż tradycyjne budownictwo, a wreszcie skąd się bierze to, że dla nadwiślańskiego tubylca Hawaj z Hawaju jest o niebo bardziej uroczy od powiedzmy Zenka z Pcimia czy Beaty z Jastrzębia.
We wstępie Springer definiuje tytułowe pojęcie i stawia tezę, iż nie mieliśmy nigdy bezpośredniej styczności z korzeniami europejskiej cywilizacji, tylko za pośrednictwem importowanych stamtąd świecidełek, które czasem nieudolnie próbowaliśmy podrabiać. "Nie mieliśmy udziału w żadnej wielkiej cywilizacji przeszłości, więc musimy pożyczać od innych" (s.9). Stąd importy motywów "zdobniczych", naśladowanie ich i markowanie podszyte przekonaniem, iż sami nic lepszego nie mamy. Dodatkowo więc samobiczujemy się tym zapożyczaniem, że jesteśmy gorsi. Ciekawe: to panujące w Polsce poczucie bycia gorszym wynika przecież głównie z narracji, że co obce to lepsze, a przecież Springer w swym tekście ją tylko utwierdza i powtarza. Gdyby może skuteczniej promować dziedzictwo słowiańszczyzny, może powstałby pozytywny jego obraz, powstałyby może i bliższe rodzimym wzorce do naśladowania?
Całość otwiera dość nieoczekiwanie filozoficzny esej ks.Józefa Tischnera (najstarszy tekst w zbiorze, bo z z 1972 roku) na temat sarmackiej melancholii uosobionej w postaci chochoła u Wyspiańskiego. Dla Tischnera polska melancholia polega na tęsknieniu do jakiejś wielkiej, szlachetnej Utopii przy jednoczesnej niewierze, że można ją zrealizować, więc akceptuje się odległe od ideału bytowanie - życie "mniej więcej", zamiast realizowania wartości, konsekwentnego dążenia do nich. Jest to więc w gruncie rzeczy wyrzekanie się tego ideału, a zaraz potem pozwalanie sobie na rzewność, że się go nie osiągnęło. To wybieranie łatwego wariantu "życia zdegradowanego", niekonsekwentnego - poza wiarą i niewiarą. Efektem tej nie-wiary jest to, że człowiek nie dąży do Boga, do wcielania jego wartości, lecz zdaje się na przypadek ("a może samo przyjdzie?"),wyobrażając sobie, iż Bóg co najwyżej tym przypadkiem zarządza. Tischner widzi w Polakach chęć do łatwego rozgrzeszania się, że im nie wychodzą wielkie rzeczy, bo tak naprawdę do nich nie dążą. Przy czym pisze raczej o inteligencji, bo to rzecz o melancholii sarmackiej, więc szlachecko-inteligenckiej, nie chłopskiej. Nie jestem pewiem więc, czy ten esej tu pasuje.
Tezą tekstu Jana Sowy jest stwierdzenie, że obszar Europy Środkowej (na wschód od limesu Imperium Rzymskiego, czyli od Turyngii) jest obszarem, na którym ludzie definiują się przez negację: nie chcą być jak ci ze Wschodu, a raczej tacy jak ci na Zachodzie. Nie mają ugruntowanej własnej tożsamości, więc aby się określić oglądają się na innych, a to oznaka niedojrzałości społeczno-kulturowej. Dla uzasadnienia tej tezy Sowa rzuca ewentualnym adwersarzom w twarz: pokażcie mi styl w architekturze, prąd w malarstwie, który narodził się w Polsce! Ale cóż to za kategorie?! Pachnie to jakby takim bismarckowskim strychulcem: Wasserpolnisch (śląski dialekt polskiego) to nie język, bo nie wytworzył literatury. Absurd. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że murzyni w Afryce nie wytworzyli żadnej kultury, gdyż nie stworzyli trwałej architektury. Więc mamy tu do czynienia raczej nie z dyskursem naukowym, lecz publicystycznym - to krytyka kultury. Wyrażona słowami Gombrowicza brzmi: "Ten naród bez filozofii, bez świadomej historii, intelektualnie miękki, duchowo nieśmiały, naród, który zdobył się tylko na sztukę "poczciwą" i "zacną". rozlazły naród lirycznych wierszopisów, folkloru, pianistów, aktorów, w którym nawet Żydzi się rozpuszczali i tracili jad". Czyżby kryteria Gombrowicza po 60 latach nie były dziś jednak nieco...passé? Były przecież gdzie indziej narody z filozofią, duchowo śmiałe, ze sztuką też w większości poczciwą, niestety, w których Żydzi nie tracili jadu, ale za to zostali rozpuszczeni (czy może raczej "sproszkowani") przemocą - tak niby jest lepiej?
Marta A.Urbańska swój tekst wywodzi z pełnego egzotyki obrazu Witkacego: "Marysia i Burek na Cejlonie". Zastanawiając się dlaczego dziś tyle Cejlonu wśród naszych Burków i Maryś podaje repertorium typowych przykładów egzotyki w architekturze: kostka postmodernistyczna, abstrakcja kolorystyczna fasad, rozbuchane w formach domy weselne, zajazdy prześcigające się w udziwnieniach przyciągających uwagę, tzw.parki tematyczne, gigantomania rezydencji - i dopasowuje do nich źródła ich inspiracji. W tym polskim "bziku tropikalnym" widzi jednak i pewien pozytyw: chyba jest jednak fantazja i poczucie wolności, a w każdym razie duch przygody w narodzie...Podobnie postrzega rzecz Marta Miskowiec, poświęcająca swój artykuł polskiemu zamiłowaniu do egzotycznych roślin, gdy zauważa, że "nadkoloryzm jest pozytywną reakcją na komunistyczną szarość zalegającą pod ołowianymi chmurami naszej strefy klimatycznej"(s.98).
Językowo, stylistycznie i humorystycznie wybijają się w tomie reportaż Smerdy i prześmiewczy felieton Szczerka. Pierwszy pisze o pędzie do egzotyki przywołując mało znaną historię polskich usiłowań w kwestii posiadania kolonii, drugi "bierze na warsztat" subkulturę dresiarską, wrzucając jednak do jednego worka dresiarzy z kibolami, graficiarzami i narodowcami, uzasadniając to jakąś mistyczną "logiką tekstu". Pośmiać się można, ale nie zazdrościłbym Szczerkowi fanów, gdyby dresiarze czytali...
Już przez temat interesujący jest tekst piszącej o egzotyce kulinarnej menu z polskich barów i restauracji Moniki Kozień. Sięga ona do Krasickiego, upatrując źródła pomieszania różnych tradycji w zmaganiu się w Polsce wrogich obozów "tradycjonalistów" (co obce to złe i moralnie zepsute) i "nowinkarzy" (bezrefleksyjnie uwielbiających co zagraniczne i światowe). Przy czym, jak trafnie chyba zauważa autorka: "Paradoksalnie mimo wszystkich różnic pomiędzy obiema wymienionymi postawami łączyła je ta sama tendencja do ulegania fantazjom oraz braku kontaktu z realiami, zaprawione piorunującym miksem megalomanii i głębokich kompleksów"(s.81-82)
Różowy tom pełen ciekawych fotografii kończy zbiór zdjęć Agaty Pankiewicz i Marcina Przybyłko zajmujący niemal pół książki, a poprzedzony krótkim, acz wielce znaczącym odwołaniem do Tadeusza Kantora, który tak mówił o kiczu prowincji: "Proszę w tym domu nawet nie wymawiać słowa kicz. Nigdy! (...) To wyraz arogancji, oceny z pozycji salonów, zadufania. Słowo, które obraża, dyskwalifikuje, A co dyskwalifikuje? Zjawiska cudowne, najbliższe ziemi, wyrastające z potrzeby piękna. (...) prywatne światy (...) głośno mówiące do przechodnia, któremu ofiarują tę swoją wizję piękna".(s.135) Nic dodać, nic ująć. Może lepiej zaakceptować, bo pewnie i tak przyjdzie nam to piękno (kicz?) uszanować - zabronić się chyba nie da... Zdjęcia są naprawdę ciekawe, dowcipne, choć niekiedy chyba robione pod pewną tezę, a w każdym razie bez oglądania się na kontekst. Bo np. różowa plastikowa palma w ogródku pod Jelenią Górą to nie dążenie jej właściciela do piękna czy egzotyki, tylko dość powszechnie w Polsce stosowany szyld agencji towarzyskiej.
Podsumowując tom wart lektury, choćby dla Tischnera, Smerdy i zdjęć Pankiewicz/Przybyłko. Mimo, że niektórzy autorzy mieszają porządki, jak Dariusz Czaja, który hasło "Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej" (Gierek) umieszcza na "początku lat 60".
Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna Józef Tischner
6,6
Dawno nie czytałam czegoś tak przepełnionego szyderstwem i pogardą dla drugiego człowieka. Autorzy usadzili się na jakimś piedestale i stamtąd spoglądają na nas, maluczkich, żeby oceniać i trochę się ponaśmiewać. Ale nie ironicznie, jako jako jedni z nas - nie, cytaty z Nietzschego i św. Augustyna, wciśnięte do wywodu trochę na siłę, mają wyraźnie oddzielić elitę od plebsu. Korzystanie z trudnych pojęć filozoficznych bez ich tłumaczenia przy jednoczesnym objaśnianiu, kim jest Doda, też mają służyć do postawienia tej granicy. Teksty może i ciekawe, ale dla mnie diablo trudne w odbiorze ze względu na wylewający się zewsząd sarkazm.