cytaty z książek autora "Zenon Celegrat"
Słowa te wciąż żyły w pamięci, żyły w nim całym, bo ani na chwilę nie zwątpił w jej zapewnienie. Każdego dnia, od przebudzenia do zaśnięcia, chodziła mu po głowie ta sama myśl, tego samego oczekiwał.
Leżeli obok siebie głowa przy głowie. Patrząc na wirujący wentylator, Marek przymierzał się do spotkania z Foresterem i Flatem. Zdawał sobie sprawę, że wypadkową spotkań z Amerykanami będzie ich zgoda lub jej brak na jego uwarunkowaną prośbę.
– Kto wygrał zakład? – zapytała Lan, wodząc opuszkami po jego brzuchu.
– Wyszło na to, że ja.
– Ani na chwilę nie zwątpiłam w ciebie. – Uśmiechnęła się ciepło. Po chwili milczenia zaczęła ssać jego ucho, potem sutki. Wreszcie usiadła na nim, chcąc go pobudzić do działania. Nie musiała długo czekać.
W pierwszym meczu przeciwko bratankom Kabacki zagrał na środku obrony. Szlag ich trafiał, bo nie potrafili sforsować polskiej bramki. Szczęście, że tego dnia było nieco chłodniej. Dwoił się i troił, podobnie jak Romek Dolata i Karol Trojanowicz. Wszystko do czasu. Znalazł się bowiem krewki Madziar, nie bratanek pewnie, prędzej już przeciwnik wspólnoty, ani chybi potomek Rakoczego, który przeciwko Polsce spiskował ze Szwedami. Miał pecha Kabacki, że taki odmieniec zagrał w ataku. Rozbrykał się jak żaden inny i w drugiej połowie przygrzał Polakowi łokciem w rękę tak skutecznie, że spuchła w tym miejscu i zsiniała; lekarz podejrzewał pęknięcie kości przedramienia.
Postanowił zastukać do drzwi, a gdy otworzą, powiedzieć, że czuje w sobie skruszenie, choć w gruncie rzeczy nie miał pojęcia, jak się takie coś objawia, co się odczuwa podczas skruszenia i po nim.
Wyglądało na to, że już wtedy był przekorny, czyli niepodatny na skruszenie, bo niebawem przyszło mu do głowy, że do takich i podobnych spraw nie zalicza się włączenia Wolnej Europy do sieci radiowęzła miejskiego. Podekscytowany, w tajemnicy przed domownikami, czekał do północy na hymn kończący program Polskiego Radia, by natychmiast podłączyć do sieci rodzinne radio z prowizorycznym wzmacniaczem wykonanym własnoręcznie i nastawić Wolną Europę lub Głos Ameryki z Europy. Zakłócenia były, ale skoro on mógł spośród buczenia i trzasków wyłowić głos, na którym mu zależało, i usłyszeć wiele ciekawych wiadomości, to inni też mogli.
W pokoju zrobiło się szaro od dymu. Kabacki szeroko otworzył drugie okno dla świeżości nadmorskiego powietrza. Wypili po literatce oranżady. Janek otarł pot z czoła i wyszedł do ubikacji. Marek pośpiesznie przeszukał cały pokój. Nie znalazł niczego, co by świadczyło o podsłuchu. Mimo to wątpił, żeby polegali jedynie na jego relacji.
Pod koniec drugiego tygodnia doszło do zatargu na tle porządku. Kiedy sprzątanie wypadło na mnie, robiłem to bez szemrania. Od zawsze miałem bzika na punkcie higieny osobistej i porządku wokół siebie. Adam na odwrót, nawet palcem nie kiwnął, choć w zaśmiecaniu celi nie miał umiaru. Kilka razy wyręczyłem go, mając nadzieję, że zatrudni rozum, uniesie się ambicją i zrobi, co trzeba. Nie zatrudnił rozumu i nie uniósł się ambicją. Na domiar złego mył się byle jak, a do tego niedbale opłukiwał naczynia. Raz w tygodniu chodziliśmy pod prysznic i wówczas można było przeprać swoje ciuchy zalatujące starym potem, ale wolał nosić brudne i śmierdzące.
Wracając do celi, zastanawiałem się też nad słowami urzędnika. Może facet ma rację? Czy rzeczywiście w takiej sytuacji warto się wiązać? Robię wszystko, żeby zabezpieczyć sobie przyjemniejsze dziś i jutro. Z mego punktu widzenia to zrozumiałe, bo korzystne. A gdzie jej dobro? Ona dla mnie poświęca niemalże wszystko, a co otrzymuje w zamian? Co mogę jej zaoferować oprócz wskrzeszenia dawnych uczuć czy korespondencyjnego towarzystwa? Nic lub prawie nic. Za rok, dwa wszystko może jej obmierznąć, a zwłaszcza życie z uwięzionym partnerem.
Uświadomiłem sobie, że moim największym postrachem jest i będzie bezczynność. Pozwolić, żeby czas bezowocnie wsiąkał w przeszłość, to tak, jakby człowiek kopał dla siebie mogiłę. Za hańbę miałem dobrowolne konanie.
Grzeszyłem i ja słabościami, grzeszyłem. W dzień grałem komedię. Był reżyser, sufler, czyli podpowiadający, co należy pisać w przesznurowanym zeszycie i jak zeznawać, było paru błaznów i jeszcze kilku aktorów. Dopiero nocami faktycznie przeżywałem. Gasło światło, gasł optymizm, a wówczas na ciemnoszarym suficie oglądałem swój powrót do bliskiego miasta, oglądałem siebie pośród przyszłych sąsiadów, dawnych kolegów i znajomych. Wszystko było teraz zagadką. Patrzyłem w sufit, lecz co bym tam nie zobaczył, zaraz kryło się w cieniu przeszłości. Nęciła mnie wolność, a jednocześnie lękałem się zagrożeń, jakich mogła mi przydać.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy pod wieczór Marabut wpuścił do celi politycznego! Od razu go rozpoznałem i przemknęło mi przez myśl, że nareszcie ktoś z głową na karku. Taki nie będzie pitolić smutków i narzekać, że posadzili go za niewinność. I jeszcze coś zaświtało mi w głowie, to mianowicie, że nie jest wtyczką.
Klawisze, jeśli już umilają człowiekowi życie, robią to po prostacku. Nie tyle psychika cierpi, ile ciało. Zresztą, po co martwić się na zapas? Niemożliwe, żeby w każdym pokutowała dusza okrutnika. Pewnie jak wszędzie, tak i tam największa udręka z więźniami.
Sami więźniowie też potrafią umilać sobie życie. Ale to chyba ogólnonarodowa zmora. Zabory, okupacja, beriowszczyzna, stalinizm... Zawsze toczyła nas jakaś gangrena. I wciąż toczy, bo kapkę tego, kapkę owego każdy w sobie taszczy i przekazuje z pokolenia na pokolenie. Przez to trudno żyć bez donosicielstwa, zawiści, podżegania i awantur. Nasiąknęliśmy tym i niekiedy wycieka to z nas na różne sposoby, czego najlepszym przykładem byli niektórzy pensjonariusze trzeciego pawilonu, a przede wszystkim mokotowskiej stodoły, gdzie młody, pierwszy raz zamknięty, jest frajerem, któremu jak najszybciej trzeba dać w kichę, czyli wyruchać na swój sposób dosłownie i w przenośni. Starszego ograbią, co także można podciągnąć pod wyruchanie. Nawet kalece nie przepuszczą. Większość swego chowu, w tym wielu na użytek bezpieki.
Bali się pokuty, ludzki odruch. Też się bałem. Mniej niż oni, to prawda, ale zapewne dlatego, że wiedziałem, co robiłem i z czym powinienem się liczyć, podnosząc łapsko na porządki ustanowione przez kochającą mnie władzę ludową. Krótko mówiąc, godziłem się z karą, tym bardziej że nie groziła mi ta najwyższa. Nie zasądzono takiej niektórym czempionom szpiegostwa, mnie też nie zasądzą. Jedynie początkowo nie miałem pewności. Z czasem trochę okrzepłem i przestałem obawiać się o życie, choć ten i ów ostrzegał, żebym nie chojrakował, bo wciąż ocieram się o czapę, ale puszczałem to mimo uszu.