„PEWNIE POMYŚLAŁ, ŻE OSZALAŁEM; MOŻE I TAK. ALE JEŚLI SZALEŃSTWO OZNACZA NAJWIĘKSZE ŻYCIOWE SZCZĘŚCIE, TO CÓŻ Z TEGO?” (Vernon Lee „Amour Dure”)
Cztery opowiadania grozy brytyjskiej XIX-wiecznej pisarki Violet Paget piszącej pod pseudonimem Vernon Lee. Nie są to najlepsze ghost – stories, jakie czytałem, ale mają swój urok. Za motyw przewodni można uznać jak sugeruje tytuł nawiedzenia niestabilnych psychicznie bohaterów przez duchy zmarłych. Wyczuwa się też atmosferę literatury gotyckiej i wiktoriańskiej.
Pierwszym i chyba najlepszym utworem jest „Amour Dure”. Jest to historia pewnego przewrażliwionego Polaka, mającego idee fixe na punkcie zmarłej kilkaset lat wcześniej przepięknej femme fatale gubiącej mężczyzn.
„Dionea” opowiada o uratowanej z katastrofy morskiej dziewczynce, która przejawia nietypowe zachowania...
„Widmowy kochanek” to chyba najbardziej interesująca opowieść z psychologicznego punktu widzenia. W centrum nietypowe bezdzietne małżeństwo i klątwa rodzinna.
„Szatański głos” jak sam tytuł wskazuje, to rzecz o pewnym prześladowczym głosie dręczącym głównego bohatera.
Gwoli wyjaśnienia: to nie jest książka zła, jak wskazywałaby moja ocena. Problem w tym, że Vernon Lee kompletnie mnie nie uwiodła swoją prozą. W jej przydługich i trudnych do przebrnięcia opowiadaniach mało, według mnie, było prawdziwej grozy i zjawisk nadprzyrodzonych. Dla mnie był to raczej zbiór studiów obłędu, w jaki popadają tych opowiadań bohaterowie. Może gdybym chciała właśnie czegoś podobnego, cmokałabym z zadowoleniem. Ale nastawiona byłam na prawdziwe opowieści niesamowite, budzące grozę i dreszczyk. Po prostu na duchy, upiory, prawdziwe demoniczne nawiedzenia, a nie zgromadzenie pomyleńców. Nie ukrywam, że mocno się wynudziłam. Ale powtarzam: książka ma swoje zalety, wina leży w naszym - książki i moim - braku porozumienia.