Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Choćbym nie wiem jak się starała, nie polubię tego klasyka. Nie rozumiem fenomenu.
Zacznijmy może jednak od tego, że ubiegły rok definitywnie zraził mnie do osób o romantycznym usposobieniu. Dla mnie to już tylko ludzie niespecjalnie dostosowani do szarej codzienności, którzy zachwycają się w metaforach i wierszach kształtem rozlanego mleka... Mam w sobie coś z marzycielki, ale nie z romantyczki, epoka romantyzmu była dla mnie męką. Tak samo "Pani Bovary", którą męczyłam przez prawie 2 tygodnie.
No ile można nie doceniać tych wszystkich dóbr, które Emma dostała/wywalczyła/wyprosiła? Mąż nie poświęcał jej uwagi, "nie kochał jej"? Litości - a kto popierał większość jej planów, przystawał na jej zachcianki, nieba chciał przychylić?! Emma robiła coś dla innych po to tylko, by usatysfakcjonować swe ego, cierpieć też chciała bardziej i więcej dla nakarmienia ego i swych fantazji.

Nie umiem tu znaleźć głębszego sensu, brakuje mi jasności umysłu po owej lekturze :/

Choćbym nie wiem jak się starała, nie polubię tego klasyka. Nie rozumiem fenomenu.
Zacznijmy może jednak od tego, że ubiegły rok definitywnie zraził mnie do osób o romantycznym usposobieniu. Dla mnie to już tylko ludzie niespecjalnie dostosowani do szarej codzienności, którzy zachwycają się w metaforach i wierszach kształtem rozlanego mleka... Mam w sobie coś z marzycielki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsze "starcie" z panem Schmittem uważam za jak najbardziej udane. Mimo falstartu, kiedy odłożyłam książkę po kilkudziesięciu stronach w maju/czerwcu, w dwa wrześniowe dni udało mi się przeczytać grubo ponad 300 stron, tym samym kończąc powieść pisaną z dwóch perspektyw. Adolfa Hitlera, który nie dostał się na wiedeńską Akademię Sztuk Pięknych, i Adolfa H., który się na ową Akademię dostał.
Brakowało mi czegoś prawie niewykonalnego - kolejne równoległe życia Hitlera. Zależnie od decyzji, wydarzeń - przecież za każdym razem mogło wydarzyć się coś, co sprawiłoby, że zostałby tym Hitlerem, którego wszyscy znamy.
Mimo wszystko, książka jest naprawdę dobra, bogata w fakty. Skłaniająca do przemyśleń, ciekawa. Wielki ukłon w stronę autora za świetnie przedstawione i wymyślone losy Adolfa H.

Pierwsze "starcie" z panem Schmittem uważam za jak najbardziej udane. Mimo falstartu, kiedy odłożyłam książkę po kilkudziesięciu stronach w maju/czerwcu, w dwa wrześniowe dni udało mi się przeczytać grubo ponad 300 stron, tym samym kończąc powieść pisaną z dwóch perspektyw. Adolfa Hitlera, który nie dostał się na wiedeńską Akademię Sztuk Pięknych, i Adolfa H., który się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy tylko ujrzałam tę przesłodką okładkę w biedronkowym koszu z książkami, od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. A gdy przeczytałam tytuł i opis, wydałam z siebie dziki okrzyk radości. Byłam gotowa zrezygnować z części zakupów na "imprezę" na rozpoczęcie wakacji (dla trzech osób!), byleby ją przeczytać. Uwielbiam Francję, a w przekonaniu tym utwierdził mi króciutki pobyt tuż przy granicy z Niemcami, dlatego książka o Paryżu wzbudziła we mnie zachwyt.

Zaraz po powrocie do domu zabrałam się za czytanie, zachwycałam się nazwami rozdziałów, bo były przesłodkie ("Gorące, oklejające zęby kakao", "Całkiem świeża partia czekoladek"...). Rozpływałam się! Potem zaczęły się wyjazdy, "Paryż..." zszedł na dalszy plan, zastąpiony innymi książkami. Aż dotarłam do chwili obecnej, kiedy zawzięłam się, że skończę słodką opowieść, która kręci się wokół Paryża, Nowego Jorku, pracy dla Louisa Vuittona, niesamowitych słodkości... Właśnie, praktycznie cała historia osnuta jest wokół wszelakich słodyczy. Amy Thomas wplata w opowieść historie kawiarni, piekarni, ich właścicieli, znajdziemy wśród nich Polaka na dworze Ludwika XV. Wyjaśnia, w jaki sposób odkryła swoje perełki - zarówno lokale, jak i wyroby.

W międzyczasie zaczyna odczuwać ciążącą jej samotność - nie dość, że ma 36 lat na karku, jest singielką, to jeszcze słabo zna francuski, przez co tworzy się bariera pomiędzy nią a większością paryżan. Ale nie dla niej takie przeszkody, w końcu pokonuje je z uśmiechem na twarzy i, zapewne, makaronikiem bądź croissantem w dłoni.

"Paryż, mój słodki" to lekka, przyjemna lektura na lato, która rzeczywiście zaostrza apetyt na słodycze, zwłaszcza te francuskie cudeńka. Wnosi przede wszystkim miliony rekomendacji i adresów, które warto kiedyś sprawdzić, jeśli trafi się nam wyjazd do Paryża lub Nowego Jorku. To taki przewodnik po słodkich zakątkach tych dwóch miast, przepleciony opowieścią o życiu w Paryżu, tęsknocie za Nowym Jorkiem i życiowymi rozterkami.

Polecam, chociażby na odstresowanie i zaspokojenie apetytu na słodycze. Czytelnicza bomba kaloryczna, która na szczęście nie dodaje cyferek na wadze, chyba że ma się pod ręką jakieś przekąski, jest warta odkrycia. A nuż stwierdzicie (jak ja), że chcielibyście być na miejscu autorki. :)

Kiedy tylko ujrzałam tę przesłodką okładkę w biedronkowym koszu z książkami, od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. A gdy przeczytałam tytuł i opis, wydałam z siebie dziki okrzyk radości. Byłam gotowa zrezygnować z części zakupów na "imprezę" na rozpoczęcie wakacji (dla trzech osób!), byleby ją przeczytać. Uwielbiam Francję, a w przekonaniu tym utwierdził mi króciutki pobyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wzbraniałam się rękoma i nogami, uciekałam na wspomnienie o niej, twierdziłam, że to już nie dla mnie i za stara jestem na takie historie. A kiedy, przy ciastku i filiżance pysznego cappuccino, wspomniałam, że jestem chyba ostatnią z nastoletnich książkoholiczek, która nie czytała "Rywalek", Daria zerwała się z miejsca i pognała do swojego pokoju po pierwszy tom, powierzając mi swoją książkę. A ja? Pochłonęłam ją w kilka godzin!

America Singer jest Piątką, należy do frakcji/kasty artystów, co oznacza, że zarabia na życie, jak reszta jej rodziny, poprzez sztukę. Ona i jej matka występują u Czwórek, Trójek i Dwójek, śpiewając i grając, a ojciec i młodsza siostra – malując i sprzedając swoje prace. Ukrywa przed wszystkimi, że spotyka się z Aspenem, Szóstką. Książka zaczyna się w momencie, kiedy Ami dostaje zaproszenie do wzięcia udziału w Eliminacjach, przed czym wzbrania się tak, jak ja robiłam to, zanim zostałam "zmuszona" do przeczytania jej historii. Ale w końcu zanosi formularz, a tuż przed wynikami Eliminacji jej serce pęka na pół. I wtedy, w piątkowy wieczór, okazuje się, że została wybrana na reprezentantkę swojej prowincji jako jedna z trzydziestu pięciu kandydatek na żonę dla księcia Illei, Maxona. A to dopiero początek jej przygód.

Pierwsze kilka rozdziałów przeczytałam z dużą rezerwą. Z tego rodzaju książek (dystopia) wyrosłam chyba po "Niezgodnej", dlatego tak długo wzbraniałam się przed przeczytaniem "Rywalek". W każdym razie, do momentu, w którym Aspen narozrabiał, America wydawała mi się typową nastolatką – buntowniczką narzekającą na prawie wszystko. Potem, gdy doznaje zawodu miłosnego i zostaje lady Americą, zaczynam ją lubić.

Autorka potęguje ciekawość czytelnika, świetnie dawkując informacje, doprowadzając do ciekawych sytuacji, bawi dialogami pomiędzy Ami i Maxonem... Tego się nie spodziewałam, poważnie! Pani Cass sprawiła, że niektórych nie znoszę, innych wręcz uwielbiam. Co z tego, że Aspen to idiota, a Maxon ma kiepskie imię. Ach, gdyby książę miał na imię Aspen, a Aspen – Maxon, wszystko byłoby prostsze, przynajmniej dla mnie. :D

Nie odkryję chyba Ameryki, jeśli powiem, że książka kojarzy mi się z "Igrzyskami śmierci" Suzanne Collins. Eliminacje zamiast Igrzysk Głodowych, piękne dziewczęta, po jednej z każdej prowincji, to odpowiedniczki niewinnych ludzi z każdego dystryktu, zmuszonych do walki na śmierć i życie, losowanie, cenna nagroda dla zwycięzcy... No przyznajcie, jest trochę podobieństw.

Ale to nic. "Rywalki" to coś innego niż "Igrzyska śmierci". "Rywalki" to odpowiedź na nasze niespełnione marzenia o byciu księżniczkami. Bo która z nas nie marzyła w dzieciństwie, że pozna księcia, zakochają się w sobie i będą żyć długo i szczęśliwie? Łapka w górę, ja się dołączam.

Z drugiej strony, to nie do końca jest bajka. Rebelianci burzą spokój mieszkańców zamku, Ósemki każdego dnia walczą z ogromną biedą, głodem i potępieniem ze strony Dwójek i Trójek, a pewien gwardzista burzy względny spokój serca Ami. Jak to się wszystko ułoży? Sama chciałabym wiedzieć.

Polubiłam Americę. Nikogo nie udaje, nie zależy jej na koronie, a na tym, by pomóc finansowo rodzicom, no i jest rudzielcem! Kocham mojego małego rudzielca (a konkretnie – rudą blondynkę, bo tylko tak można określić kolor włosów mojej młodszej siostry), nie mogłam więc nie polubić Ami. Dobrej, skromnej, może tylko trochę niezdecydowanej uczuciowo Piątki.

Na pewno sięgnę po drugą część, choćby po to, by zaspokoić ciekawość. Jak wcześniej pisałam, nie gustuję już w takich książkach, ostatnio pokochałam książki Christie i Kinga, ale czasem, zwłaszcza latem, warto przeczytać coś naprawdę lekkiego.

Wzbraniałam się rękoma i nogami, uciekałam na wspomnienie o niej, twierdziłam, że to już nie dla mnie i za stara jestem na takie historie. A kiedy, przy ciastku i filiżance pysznego cappuccino, wspomniałam, że jestem chyba ostatnią z nastoletnich książkoholiczek, która nie czytała "Rywalek", Daria zerwała się z miejsca i pognała do swojego pokoju po pierwszy tom,...

więcej Pokaż mimo to