-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2023-11-02
2023-04-26
Jak dla mnie uczta!
Nie wiem, za co dostaje się nagrody Bookera. Liczba otrzymanych wyróżnień nie jest dla mnie kryterium w doborze lektury. Ale … coś jest w tej książce, co zdecydowanie przykuwa uwagę.
Czy jest to wielowarstwowa wiwisekcja motywów, którymi się kierujemy, czy nader obrazowy opis przepoczwarzania się czarno-białego nastoletniego sposobu myślenia w to pełne mechanizmów obronnych postrzeganie świata przez człowieka u kresu życia, czy może zakończenie, które pozostawia wiele niedomówień i szerokie pole do interpretacji?
Nie wiem.
Ale zanim coś więcej o ksiażce, to najpierw przyczepię się trochę do polskiego tytułu.
Otóż ‘Poczucie Kresu’ zupełnie mi nie pasuje do fabuły książki, która – choć owszem – rozgrywa się częściowo pod koniec życia narratora i zawiera w sobie podsumowania czy refleksje typowe bardziej dla wieku dojrzałego niż trzpiotliwie nastolęcego, to jednak … sednem książki nie był żaden kres ani jego poczucie. Szkoda, że tłumacz tak się przy tym uparł…
Myślę, że nie jestem odosobniona w tych poglądach. Znalazłam takie wytłumaczenie tytułu: "Barnes has taken his title from Frank Kermode, who in his 1965 book, The Sense of an Ending, explored the way in which writers use "peripeteia" – the unexpected twist in the plot – to force readers to adjust their expectations." (Barnes zapożyczył tytuł od Franka Kermode, który napisał książkę pod tym samym tytułem, w której opisuje sposób, w jaki autorzy używają pewnego zabiegu zwanego 'perypetiami' :)) - nieoczekiwanego zwrotu w akcji - aby zmusić czytelnika do zweryfikowania swoich oczekiwań - cytat za The Guardian book reviews).
I tu jest właśnie sens :)
'Sense' nie w znaczeniu odczuwania, czy poczucia, ale raczej nabierania sensu (It finally makes sense; in the end :)), rozwikłania jakiejś zagadki, poukładania elementów układanki. Choć właściwie ... pod koniec książki mamy jedynie tylko pewne poczucie, że rozumiemy zakończenie. A tymczasem wiele kryje się w sferze niedomówień.
Niestety, mimo wielokrotnych prób znalezienie alternatywnego tłumaczenia, nie jestem w stanie zaoferować (nomen omen) sensownego polskiego tytułu. Bliskie dosłownemu ‘Sensowne Zakończenie’ lub 'Sens Zakończenia' brzmą oczywiście tragicznie.
A może po prostu ‘Puenta’?
Tu trzeba by chyba zapytać samego Juliana Barnesa…
W końcowej scenie filmu nakręconego na podstawie książki padają takie słowa: "Jak często opowiadamy historie naszego życia? Jak często nanosimy poprawki, ubarwiamy, przycinamy tu i tam? Im dłużej żyjemy, tym mniej jest wokół nas ludzi, który mogą nam powiedzieć, że nasze życie nie jest tak naprawdę naszym życiem, ale historią, którą opowiedzieliśmy. Historią opowiedzianą innym, ale głównie nam samym."
I w tym tkwi esencja.
Anthony próbuje poukładać sobie w jedną całość elementy układanki, o której istnieniu jeszcze do niedawna nie miał nawet pojęcia. Zmotywowany, przez nietypowy spadek zaczyna sam sobie opowiadać historię swojego życia. Wczesnoszkolnych przyjaźni, nastoletnich kompleksów, pierwszych erotycznych fascynacji i frustarcji.
I właśnie sposób, w jaki opisuje te refleksje Barnes porusza mnie trafnością spostrzeżeń*, a także dosadnością i szczerością w ich nazywaniu.
U Barnesa nawet zdania typu: ‘Jak wróciłem do domu, to się porządnie wysrałem' czy ‘Masturbowałem się do umywalki spuszczając spermę do kanalizacji’ mnie nie mierziły. W innej książce pewnie by mnie albo mocno zniesmaczyły, albo uznałabym je za zupełnie zbędną próbę szokowania czytelnika zbyt naturalistycznymi obrazami i tanią odwagą epatowania seksem. A tutaj są integralną częścią całości. Bo to ‘wysranie’ jest potrzebnym elementem układanki. Narysowania postaci Tony’ego. Takiego niby poukładanego, refleksyjnego, wzbudzającego współczucie, a jednak przyziemnego, nieporadnego i takiego właśnie ‘fizjologicznego’.
Historia Tonego, Weroniki i Adriana to historia bez hollywoodzkiego blichtru, bez zatykających dech w piersiach zwrotów akcji, bez wyrazistego zakończenia. Opowieść, którą moglibyśmy usłyszeć od sąsiada z naprzeciwka. Zwyczajna, a jednak pełna niespodzianek i dzięki małym skrawkom przeszłości i teraźniejszości zszywanych w różnych miejscach i bez pośpiechu, niesamowicie klimatyczna i refleksyjna.
Podejrzewam, że wiele osób (zbyt łatwo) wrzuci ją do szufladki 'Nudna'.
A ja właśnie uwielbiam takie klimaty.
Realistyczne, nieprzerysowane, nieupiększone, nienafaszerowane nadętymi dialogami.
Z ciszą w tle.
* Barnes włożył np. takie spostrzeżenie w usta żony Tonego: "Margaret powtarzała, że kobiety często popełniają błąd, zachowując styl uczesania, które przyjęły wtedy, kiedy były najbardziej atrakcyjne, że choć fryzura już dawno wyszła z mody, trwają przy niej uparcie, z obawy przed radykalny skróceniem włosów" - jak czytam taki fragment, to niezmiennie zastanawiam się, czy jest to obserwacja własna autora - co stawiałoby jego zmysł obserwacji na niedoścignionych wyżynach (ze względu na swoją trafność) czy może jest to parafraza jakiegoś cytatu z magazynu czy poradnika, co i tak samo w sobie wskazuje na dogłębność spostrzeżeń. Chyba to właśnie najbardziej zachwyciło mnie w tej książce, że nie będąc nastoletnim chłopakiem, nie będąc dziewczyną uwikłaną w skomplikowany trójkąt, nie będąc mężczyzną u kresu życia, czułam, że to co mówili było autentyczne, a nie sztucznie wydumane na potrzeby powieści.
książka 9/10, film 'Th:e Sense of an Ending', 2017, Ritesh Batra, scenariusz Julian Barnes & Nick Payne - 8/10
Jak dla mnie uczta!
Nie wiem, za co dostaje się nagrody Bookera. Liczba otrzymanych wyróżnień nie jest dla mnie kryterium w doborze lektury. Ale … coś jest w tej książce, co zdecydowanie przykuwa uwagę.
Czy jest to wielowarstwowa wiwisekcja motywów, którymi się kierujemy, czy nader obrazowy opis przepoczwarzania się czarno-białego nastoletniego sposobu myślenia w to pełne...
2023-05-11
Łuk Triumfalny … ta powieść uświadomiła mi, dlaczego zapisuję opinie o przeczytanych książkach na portalu „lubimyczytac.pl’ (z naciskiem na ‘dlaczego’; miejsce nie ma większego znaczenia).
Otóż właśnie dlatego, że aby to zrobić, muszę sobie na nowo poukładać to, co przeczytałam, albo (coraz częściej niestety/stety*) przesłuchałam.
Poukładać, przemyśleć, przetrawić i przeanalizować.
Bez tego pewne pozycje puściłabym w zapomnienie.
Za szybko i niesłusznie.
Tak było i z Łukiem Triumfalnym, który zirytował mnie (i jak widać nie jestem w tym odosobniona) wątkiem pokręconej miłości Ravica i Joanny. Szczególnie, że pan Krzysztof Gosztyła – lektor-legenda, posiadacz cudownego głosu i mistrz interpretacji, akurat tutaj, raczej niefortunnie wybrał dla ‘Żułą’, jak ją z francuska wymawiał, wyjątkowo irytujący ton ‘srającego kotka’. To mi trochę psuło odbiór i nasilało moją niechęć właściwie do obojga z głównych bohaterów.
Jak już się trochę uleżało i głos Żułą przestał mi się śnić po nocach, dopiero zaczęła docierać do mnie ta książka.
No i dlaczego ten Łuk Triumfalny???
Co tam było triumfem? Zabiedzone prostytutki, dla których syfilis stanowił wyrok – totalne zeszmacenie się na ulicy zamiast bezpiecznego zacisza burdelu? Obskurne hotele pełne uchodźców żyjących na walizkach i drżących na dźwięk telefonu, który mógł się okazać tym felernym z żandarmerii? Kafejki, w których w oparach dymu piło się calvados? Atmosfera nostalgii i dekadencji? Nadchodząca wojna?
Na pewno z triumfem nie ma nic wspólnego zakończenie …
Z jednej strony Łuk Triumfalny, ten oryginalny, paryski, to symbol zwycięskich podbojów Napoleona. Ale też hołd złożony ofiarom rewolucji francuskiej i poległym żołnierzom poległym. Z dochodzącymi do niego dwunastoma ulicami, niejako ze wszystkich stron świata.
Z jednej strony jeden z nieodzownych symboli Paryża miasta wolności i miłości, a z drugiej … tło nazistowskich parad.
Z jednej – epatujący pięknem i potęgą, z drugiej świadek mierności i upadku.
Upadku i upodlenia, które przyniosła ze sobą wojna, szczególnie ta druga, w ‘przeddzień’ której toczy się akcja powieści.
Nie będę się wymądrzać, bo do końca nie rozgryzłam, jak zinterpretować ten tytuł.
Nie rozgryzłam też do końca przesłania tej powieści. No bo przecież przesłanie być musi, prawda?
Wciskam ją więc w kategorię ‘slow burner’ albo raczej ‘slow cooker’. Nawrzucane składniki najpierw długo, długo bełtają się w mętnej wodzie bez smaku i nadziei na jakąś sensowną strawę, by w końcu przemienić się w coś sycącego i zaskakująco dobrego.
Ravic, człowiek wielu imion, zmienianych na potrzeby kolejnych ucieczek przed żandarmerią funkcjonuje trochę bez kontekstu. Ale czy to daje mu prawo do funkcjonowania też poza kontekstem moralnym? Z jednej strony kieruje nim altruistyczne niesienie pomocy, a z drugiej żądza bezwzględnej, choć - można powiedzieć – zrozumiałej chęci zemsty. Ratujący życie innym, a sam skoncentrowany li i jedynie ma przeżyciu. Sceptyczny i cyniczny, a jednak prawy i idealistyczny w swoich poczynaniach. Żyjący w ciągłym konflikcie, także z samym sobą, bez planu na przyszłość i bez nadzieli, że jego poczynania mogą się przyczynić do jakiejkolwiek zmiany. Jest w nim bunt przeciwko polityce nazistowskich Niemiec, jego dawnej ojczyzny, ale to bunt podszyty rezygnacją i pesymizmem.
Ile ludzi doświadcza w życiu takiego ‘triumfu’, zapijając go w oparach dymu – choć niekoniecznie dosłownie - calvadosem?
Ile ludzi żyje w pozornie wolnym kraju, wśród borykających się z podobnymi problemami emigrantów, dochodząc każdego dnia do wniosku, że nawet zmiana tożsamości i ucieczka nie rozwiązała żadnego z ich problemów?
Obecnie, kiedy te pytania można sobie zadać w kontekście niewojennym, są one wciąż aktualne w wymiarze metaforycznym.
Książka niełatwa i nieoczywista.
------------------------------------------------
*niestety/stety: niestety, bo jestem bardziej wzrokowcem niż słuchowcem i dużo lepiej odbieram i zapamiętuję słowo pisane. ‘Stety’, bo jednak audiobooki zaczęły – przy moim obecnym stylu życia – nieco ratować stan mojego ‘czytelnictwa’ :))))
Łuk Triumfalny … ta powieść uświadomiła mi, dlaczego zapisuję opinie o przeczytanych książkach na portalu „lubimyczytac.pl’ (z naciskiem na ‘dlaczego’; miejsce nie ma większego znaczenia).
Otóż właśnie dlatego, że aby to zrobić, muszę sobie na nowo poukładać to, co przeczytałam, albo (coraz częściej niestety/stety*) przesłuchałam.
Poukładać, przemyśleć, przetrawić i...
To nie jest książka dla pesymistów.
Nie dla pesymistów, bo natłok problemów emocjonalnych z którymi zmagają się bohaterowie, upchanych przez panią Gargaś w tej jednej pozycji przygniata tak bardzo, że nic tylko sznur na szyję.
Nie dla pesymistów …
A zatem – myślałam – albo autorka jest niepoprawną optymistką, albo naiwną marzycielką, albo wręcz uważa, że zbawi cały świat i stanie się emocjonalnym guru w stylu autorów popularnego na Netflixie serialu „Sex Education”, którzy w fabularny zapis perypetii grupy nastolatków i ich nauczycieli wetkali – w sposób nienachalny i nie-moralizatorski – tę właśnie tytułową edukację seksualną (przy czym zaznaczam, że moc słowa ‘nienachalny’ blednie z każdym kolejnym sezonem; no ale nie o serialu tu mowa).
I co się okazało?
Acha!
Wszystkie z powyższych!
Tick✔️ Tick✔️ Tick ✔️
O dwóch pierwszych przypadłościach przeczytałam w bio autorki. Trzeci element diagnozy potwierdził się zaś w praniu.
Wyobraziłam sobie – i być może poniosła mnie ułańska fantazja, ale w końcu jest równouprawnienie, więc mi też wolno – jak pani Gargaś robiła research do książki. Ze stosu magazynów tzw. kobiecych wycięła wszystkie możliwe wywiady z psychologami, terapeutami, doradcami i pedagogami, zrobiła listę traum i ich przyczyn, a następnie założyła się z przyjaciółką o piwo, że wszystkie te tematy upcha w jednej książce.
I zakład wygrała.
Porzucenie przez rodziców, trauma pokoleniowa, samotność dzieci z bidula, śmierć najbliższych, zdrada, narkomania, alkoholizm, wyobcowanie, brak zrozumienia, starość, umieranie, choroba … Mam wymieniać dalej?
Co rozdział, to pojawia się kolejny „mężczyzna po przejściach” lub „kobieta z przeszłością”. Wszyscy przejechani przez walec życia, ale w sumie całkiem nieźle życiowo poustawiani. Owszem, ciągną za sobą te niepoodcinane pakunki z nieprzebaczeniem, depresją czy niską samooceną, ale na szczęście spotykają na swojej drodzę Igę. Iga sama z bagażem doświadczeń dla wielu nie do uniesienia pisze książkę pod tytułem „Wiem, co czujesz” (No jasne!). I nie tylko te wszystkie osoby dogłębnie rozumie, i umie im doradzić na temat każdej traumy, to jeszcze sama świeci przykładem. Ida bowiem kocha życie i kocha ludzi. Wiedzie sielskie życie w domku na prowincji (Uwzięli się wszyscy na ten motyw czy co?), otoczona zwierzakami, wypiekami domowej roboty, przemiłymi sąsiadami i jeszcze do tego ma pracę, którą uwielbia. No, trochę jej doskwiera fakt, że nie ma dzieci i partnera, ale … jej niepoprawny optymizm, wszem i wobec rozsiewane uśmiechy, kupowanie kawy różanej i przytulanie każdego, kto się napatoczy na pewno pomoże jej i temu zaradzić.
Tu nie ma przypadkowych spotkań.
Każda rozmowa to moralizka.
Albo słabo zawoalowana porada rodem z Vivy!
Zagubiona w głuszy z powodu błędu nawigatora Iga wpada na Jurka, który ją zaprasza na nocleg w domu, gdzie mieszka z córką, wnuczkiem i żoną Marylą (pachnie ‘Anią z Zielonego Wzgórza’). Iga dostaje pyszne ciasto, a już w drugim zdaniu rozmowy dowiaduje się o ciężkiej depresji ich córki. Maryla przez kilka minut peroruje na temat przyczyn i ukrytych syndromów depresji, a jej przebudzona z drzemki córka dołącza do rozmowy i opowiada, jakimi metodami pokonała cichego zabójcę. Doprawdy! Typowy temat ‘small talku’ między obcymi, dopiero co spotkanymi ludźmi.
Odszukana po latach nauczycielka z domu dziecka już na pierwszym spotkaniu oferuje swojej byłej podopiecznej, która jest samotną matką bliźniaczek, że jeśli ta kiedykolwiek będzie potrzebowała opiekunki do dzieci, to ależ proszę bardzo, zawsze może na nią liczyć.
No ludzie! Serio?
Tnący się nastolatek, którego korporacyjni rodzice zasypali szmalem zamiast uczuciami, w chwili kryzysu dzwoni do Igi, aby się jej wyżalić, spotkawszy ją uprzednio tylko raz. Igunia go oczywiście przytula, tłumaczy, namawia do weryfikacji priorytetów. A on jej słucha. A do tego jego ojciec, po tym jak zostaje zbluzgany i obsztorcowany przez ‚terapeutkę’, koleżankę Idy, co to też się poczuwa do tego by chłopaka ratować z opresji - zmienia się z dnia na dzień diametralnie i zabiera chłopaka na ryby (czy jakiś inny absurdalny wypad).
Nic, tylko zaśpiewać: „Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce …”
Na początku jeszcze próbowałam dać się zawładnąć tej sielance. Te aromatyczne świeczuszki, zaparzony dzbanek herbaty malinowej i pytanie, które pada w tej książce niemalże w każdym dialogu czyli „Jak mogę ci pomóc?”
Ta słodycz staje się jednak dusząco upiorna.
Ludzie tak ze sobą nie rozmawiają. Nie rzucają złotymi myślami. Nie cytują jednym tchem fragmentów poradników psychologicznych. Nie otwierają się przed każdą napotkaną osobą i nie zmieniają w tydzień pod wpływem jednej rozmowy. Gdyby tak było, to pani Gargaś nie przeczytałaby o żadnym z wymienionych na wstępie problemów w gazetach.
Byłaby mieszkanką raju.
Nie wiem, czy autorka wiedziałaby, co czułam czytając tę książkę.
Ale jestem na NIE!
Nie, nie i jeszcze raz nie.
To nie jest książka dla pesymistów.
więcej Pokaż mimo toNie dla pesymistów, bo natłok problemów emocjonalnych z którymi zmagają się bohaterowie, upchanych przez panią Gargaś w tej jednej pozycji przygniata tak bardzo, że nic tylko sznur na szyję.
Nie dla pesymistów …
A zatem – myślałam – albo autorka jest niepoprawną optymistką, albo naiwną marzycielką, albo wręcz uważa, że zbawi cały świat i...