cytaty z książek autora "Barbara Iskra Kozińska"
MARIA -II wydanie to powieść poszerzona o nowe rozdziały, z dopisaniem tekstu.
"Wczesną wiosną Jan poszedł do dworu w Boryskowiczach, prosić o trzy furmanki, żeby za jednym razem przewieźć do Ugłów drewno łna dom. Spotkał się z dziedzicem na ogromnym podwórzu. Widząc go Ireneusz Doboszyński podszedł:
- Co tam Janie słychać?
- Dzień dobry - odpowiedział Zawadzki i od razu zapytał - mam sprawę taką, że chciałbym córce Ewelinie przewieźć drewno na budowę domu, ale potrzebuję trzech wozów, żeby za jednym zamachem od razu przewieźć wszystko.
- Budujesz córce dom? - zapytał Doboszyński.
- Domek, niewielki, żeby sobie mogli mieszkać na swoim i żyć.
tak uwielbiała też te przecudne ukraińskie pieśni, śpiewane na głosy! Usiadła na parapecie okna i oparła głowę o framugę. Rześkie, ale już coraz gorętsze powietrze wypełniało dzień. Boże, jaka ja jestem szczęśliwa...
I kiedy trzeba było uśiąść już przy stole, nie można było uspokoić rozbrykanego i wesołego towarzystwa, aż dziadziuś musiał przywołać wszystkich do porządku modlitwą, po której zaczęto dzielić się opłatkiem. Po życzeniach ucztowano, zajadając czerwony barszczyk z uszkami, pierogi, przygotowane na wszelkie sposoby ryby, smażone i w galarecie, kapustę z grzybami, kutię, kompot z domowego suszu, sałatki z warzyw i ze śledziami. A na końcu Jewka przyniosła na dużej paterze trzy rodzaje ulubionego przez wszystkich ciasta, czyli strudla ze śliwkami, makowca i piernik babci Michasi ".....
Był mroźny, zimowy poranek stycznia 1946 roku. Pełnia księżyca oświetlała drogę, którą sunęły sanie zaprzęgnięte w parę koni. Siedzące w nich dwie młode dziewczyny, spoglądały z przestrachem na pobocze leśne, gdzie co chwilę widać było pojawiające się świecące punkty. Oczy wilków śledziły ich jeszcze nocną wędrówkę. Wyjechały wcześnie rano i miały do przebycia trzydzieści kilometrów do powiatowego miasteczka Głębokie na Wileńszczyźnie, dokąd udawały się po dokumenty pozwalające im opuścić rodzinne strony i wyjechać na Zachód Polski. Opatulone w kożuchy z zapasem chleba, słoniny i swojskiej kiełbasy, oraz butelką samogonu,jechały świadome ważności swojej misji. Alfreda trzymała mocno lejce i powoziła końmi, a Maria pilnowała przyczepionej do sań naftowej latarki, która nie tyle świeciła w mroku, co odstraszała wilki, tak często atakujące konie. Kiedy już dojechały do miasta, na ulicach świeciły się jeszcze nocne latarnie, ale coraz wyraźniej rozjaśniał się powoli mrok i nastawał dzień. Do starostwa miały jeszcze kawałek drogi, więc jadąc zaśnieżonymi ulicami, z zaciekawieniem przypatrywały się zniszczonemu po wojnie miastu. Niektóre sklepy miały już nowe okna wystawowe, a w nich nowe towary. Pojawiły się też szyldy obwieszczające obecność szewca, fryzjera, krawca. Konie zmęczone szybką jazdą, teraz ciągnęły wolno sanie, a one przypatrywały się wszystkiemu, co przyciągało wzrok. W bocznej uliczce, tuż przed skrzyżowaniem głównych ulic, zobaczyły szereg zaprzęgów konnych - takich samych, jak ten, którym tu przybyły.
- Boże! - Alfreda, zobacz - powiedziała Maria, ile tutaj ludzi!
- No...mruknęła Alfreda. - To chyba tu wydają pozwolenie na wyjazd. - Zajeżdżamy!- zarządziła i niewiele już myśląc, skierowała konie w tą właśnie uliczkę.
Podeszłam do niego bliżej i wyjęłam zza pleców herbacianą różę.
-Dużo szczęścia Januszku.
Wspięłam się na palce i nieoczekiwanie pocałowałam go w policzek.
- Dziękuję, miła. - Przytknął kwiat do twarzy, mówiąc prawie szeptem:
- Chciałbym żeby ta chwila, ty, ta róża, która tak cudownie pachnie, to lato, jezioro, nie wiem, co jeszcze mówiąc to, rozejrzał się wokół - może ten las i nurkujące perkozy, żeby to wszystko trwało jak najdłużej, ponieważ czuję się tu, z tobą, szczęśliwy. Bądź pewna, że zachowam to w pamięci.
Przytulił mnie i czule pocałował.
- Czemu nic nie mówisz? - spytał, patrząc mi w oczy.
- Nie chcę nic mówić, cieszę się chwilą. Boję się odezwać, żeby nie zbudzić zła.
- Żeby nie zbudzić licha, bo licho nie śpi! - śmiał się radośnie. - Pal diabli licho! Jak zechcemy, to damy mu radę! Zgadzasz się ze mną?! zapytał, pomagając wejść z pomostu na ścieżkę.
- Tak - odpowiedziałam.
- Powiedz to głośniej, żebym to dobrze usłyszał.
- Tak - powtórzyłam głośniej, śmiejąc się coraz bardziej.
- Kochana moja - mówił wzruszonym głosem, obejmując mnie i przytulając. Czy to znaczy, że zgodziłaś się być ze mną? Ani ty, ani ja nie będziemy już samotnikami?
Milczałam zaskoczona, że te słowa padły. Trzymając się za ręce, szliśmy ścieżką prowadzącą na cypel. W oddali, na srebrzystej, lśniącej od słońca tafli jeziora widać było białe żaglowce"....
Samochód pędził szosą między polami rzepaku i łanami jeszcze zielonego, niedojrzałego zboża.
Nagle zwolniłam, chciałam poczuć i wchłonąć swojski zapach zbóż, ziół i kwiatów. Otworzyłam okno, jechałam teraz bardzo wolno. Siedzący obok mnie Marcin, nie zrozumiał o co mi chodzi. Budząc się z drzemki zapytał:
Co to? Czemu zwolniłaś mamuś?
Coś szepnęłam, dając mu do zrozumienia, żeby się nie przejmował, ale w końcu z entuzjazmem zawołałam:
- Dojeżdżamy do Kosarzyna synku...!
- Aha mruknął poprawiając się na fotelu. Skręcając szosą pod górkę, minęliśmy żółte, pachnące pola i znaleźliśmy się w środku sosnowego lasu. Wysokie drzewa stanowiły ciemny gąszcz. Mimowolnie ogarnęłam je wzrokiem, jakbym witała się z kimś dla mnie bardzo bliskim, a dawno niewidzianym. Poczułam nagły przypływ ciepłej,spokojnej melancholii i bezpieczeństwa. Byłam u siebie, w drogich dla mnie miejscach. Kiedy minęliśmy las, przed nami otworzył się widok na rozległą dolinę, w której ujrzeliśmy wioskę. Wjeżdżaliśmy do Kosarzyna"....
Dom w Jurkowie na Wileńszczyźnie miesił się w środkowej części wsi. Był cały zbudowany z masywnych, dużych bel drewnianych.Buł duży, ponieważ mieściło się w nim kilka izb, łącznie z kuchnią i sienią. W sieni była tak zwana spiżarka, zwana szafarką. Tam przechowywano produkty na zimę - przetwory, miód, soki, mięsa solone, gotowane w słoikach, różne zioła i nalewki. W kuchni znajdował się piec z okapem, w którym paliło się pod blachą i gotowało się na nim potrawy. Piec miał dobudówkę, na której suszyło się odzież lub nawet spało w zimie. Za kuchnią znajdował się duży pokój stołowy z przepięknym, okutym mosiądzem kredensem z kryształowymi szybkami, w których poustawiana była porcelana, przeznaczona na świąteczny stół. Pod ścianą stały kuferki pomalowane w kwiaty, w których pani domu Malwina, przechowywała obrusy i pościel, oraz co lepsze ubrania. Na ścianach w tym pokoju wisiały obrazy olejne i ikony. Pochodziły one od ludzi, którzy w ten sposób płacili za pracę przy budowie domów mężowi Malwiny, Janowi, gdy nie mieli pieniędzy. W domu państwa Zawadzkich, bo tak nazywali się jego właściciele, było czysto i schludnie. Malwina pochodziła z polskiej szlachty ziemiańskiej i czuła się od urodzenia, może nie tyle damą, chociaż nosiła takie same ubrania, jak kobiety lepiej od niej sytuowane, co osobą bardziej wykształconą, więcej umiejącą i wiedzącą od innych kobiet ze wsi, którym służyła radą i pomocą. Urodziła się w domu ziemiańskim rodziny Kozłowskich, zamieszkujących od wieków na Wileńszczyźnie, z tradycjami konserwatywnymi
Idąc, trzymaliśmy się za ręce. Kiedy znaleźliśmy się na wysokiej skarpie, skąd widać było ogromną, srebrzystą taflę jeziora, Janusz odezwał się cicho:
- Tu spotkaliśmy się pamiętasz?
Po chwili schodziliśmy już po piaszczystej skarpie w dół, żeby jak najszybciej znaleźć się na przystani. Usiedliśmy na deskach, opuściwszy nogi nad wodę i patrzyliśmy w dal. Janusz objął mnie. Czuliśmy się ze sobą dobrze, byliśmy szczęśliwi. Daleko od nas, gdzieś na horyzoncie pływały żaglówki. Nieopodal w gęstwinie trzcin, sitowia i tataraku odezwała się dzika kaczka, mieszkanka jeziornych szuwarów, a nasza dobra znajoma.
Przepływający bardzo blisko perkoz nagle zniknął pod wodą, żeby za chwilę wypłynąć sto metrów dalej. Zaszumiał tatarak. Świecące coraz mocniej słońce odbijało się w wodzie.
Nic nie mówiliśmy. Siedzieliśmy na deskach pomostu przytuleni, zasłuchani w siebie, w bicie własnych serc, zafascynowani sobą, dotykiem, spełnieniem.
- Ułożyłam dla ciebie wiersz. Chcesz posłuchać? - zapytałam po chwili nieśmiało.
- Proszę - szepnął ledwie dosłyszalnie.
Patrząc na jezioro mówiłam:
Stałam dzisiaj na skarpie
I widziałam słońce
Wtopione w jezioro.
Srebrzysta tafla mieniła się
Blaskiem światła.
Moja dusza i ciało
Promieniowały szczęściem.
Przytuliłam się do drzewa
I zamknęłam oczy.
Marząc, że to ty mnie obejmujesz.
Gorący płomień
Wypełnił serce
I na chwilę przestałam istnieć...
Kiedy skończyłam,mój mężczyzna przygarnął mnie czule i powiedział: - Ile ktoś tam na górze dał nam tego letniego słońca? I na jak długo? Nie wiemy. Ale dzisiaj go mamy, i tę srebrzystą wodę, i szumiący tatarak, i siebie. Zawsze będę niebiosom za ciebie dziękował. Aż do końca swoich dni.
- A wiesz, jaki tytuł ma ten wierszyk? - zapytałam.
- "Marzenie".
Trzynastego grudnia 1981 roku Ania jak zwykle włączyła telewizor, żeby obejrzeć z Madzią Teleranek. Ale w telewizji nic nie nadawano, zobaczyły pusty obraz.
Popsuł się, pomyślała, schodząc na parter do kuchni. Gotując wodę na herbatę, włączyła radio. Usłyszała przemówienie generała Jaruzelskiego, ogłaszającego stan wojenny na terenie całego kraju. Pobiegła po schodach na górę, jeszcze raz włączając telewizor. Tam już wyraźnie zobaczyła i odsłuchała przemówienie generała. Zarzuciła na siebie kurtkę i szybko założyła kozaki na nogi, wybiegła na dwór i stąpając ostrożnie po śniegu, dobrnęła do drzwi Szulwińskich. Gdy weszła do kuchni,zobaczyła dzieci przy śniadaniu, gwar i śmiechy.
- Dzień dobry! - powiedziała głośno, żeby było ją słychać.
- Cześć Aniu! - odpowiedziała żona Heńka.
- Wiecie, że ogłosili stan wojenny?!
Na jej słowa wszyscy zamilkli. A po chwili odezwał się Heniek:
- Sąsiadka z rana już coś wypiła chyba - żartował, jednak po chwili spoważniał. - Prawdę mówisz?
- Włączcie telewizor! - powiedziała głośno Ania.
Wszyscy pobiegli do pokoju, w którym stał telewizor. Po chwili usłyszeli przemówienie Jaruzelskiego. Tego samego dnia wieczorem, kiedy wrócił z Kosarzyna Staszek, Szulwińscy przyszli z dziećmi do Iskrów. Z pokoju na pierwszym piętrze, przez okno balkonowe obie rodziny patrzyły, jak szosą wrocławską jadą czołgi w kierunku Wrocławia. Polska zamarła....