cytaty z książki "Zawsze coś"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Impreza w zasadzie aktualna. Tylko że zamiast urodzin wyszedł nam… no… jak by to ująć… Tak bardziej pogrzeb.
- Oj tam, oj tam. - Krystyna wzięła się pod boki. - Kot chce, szuka sposobów, kto nie chce, szuka powodów!
Tereska Trawna poderwała się z fotela babuni jak oparzona. I to niemal dosłownie, bo była zgrzana i mokrusieńka od potu. Miała wrażenie, że zaraz ugotuje się żywcem.
- Jasna cholera - jęknął Marek. - Chwili spokoju człowiek nie ma. Zawsze coś!
- Ano. - Tereska Trawna sięgnęła do pasa, ostatni raz zerkając na skomplikowany dom równie skomplikowanej rodziny. - Zawsze coś.
- Nie mogła pani złamać tej nogi, pani Tereso? - zapytał, na wszelki wypadek nie odrywając wzroku od kolejnych rubryczek formularza elektronicznego. - Byłoby prościej.
Tak. W tamtym momencie Tereska pomyślała sobie wiele rzeczy. Ale przez głowę jej nawet nie przemknęło, że z powodu beztrosko skręconej kostki wpakuje się w kolejną awanturę z zaskakująco czynnym udziałem nieboszczyka.
A właściwie to nawet kilku nieboszczyków.
Normalny człowiek powinien przetrwać bez posiłku o wiele dłużej, ale organizm szesnastoletniego Maciejki najwyraźniej odkrył w sobie geny ojca i nie zamierzając poprzestawać na marnym metrze i dziewięćdziesięciu centymetrach, rósł dalej. W związku z tym domagał się stałych dostaw pożywienia z częstotliwością, która zawstydziłaby każde zdrowe niemowlę.
Tereska powoli wciągnęła powietrze.
- Synu, ja jestem z natury spokojnym człowiekiem... - zaczęła.
- Od kiedy? - zdziwił się niepomiernie Maciejka.
- ...dopóki się nie zdenerwuję - dokończyła ściszonym głosem. - Otóż informuję cię, że aktualnie gibam się na krawędzi. Energicznie sie gibam.
- Czyli że co?
- Czyli że nie denerwuj matki. Bo jak się z tej krawędzi zwalę, to przysięgam, że cię pociągnę za sobą!
Bo któż inny, jak nie Tereska Trawna byłby w stanie wspiąć się po rynnie i wleźć przez okno na ćwierćpiętrze, nie robiąc sobie przy tym najmniejszej nawet krzywdy, a następnie nie spojrzeć pod nogi, zaplątać się w kota i zwalić ze schodów z gracją worka kartofli?
Synu, a skąd ja ci teraz wezmę czyste gacie na zmianę? Noclegu nie było w planach, nie zabraliśmy ze sobą niczego. A ja co prawda nosze w torebce wiele rzeczy, ale męskich gaci na zmianę akurat nie. Damskich zresztą też.
Wiesz, może żyjemy w czasach internetu, ale moja siostra jest nieodrodnym dzieckiem PRL-u, czyli epoki wiecznych braków i kombinacji. Miała nosa, miała dojścia i jak cos gdzieś rzucili, to była tam pierwsza i brała na zapas.
- Ale co?
- WSZYSTKO - odparły Tereska z Krystyną jednym głosem.
Kiedy Tereska ponownie otworzyła oczy, za oknem wcale nie było wiele jaśniej. Świt miał nadejść dopiero za jakieś dwie godziny, świat spał więc w miarę spokojnie.
Czego nie dało się powiedzieć o ciotce Wandzie.
Ciotka Wanda przeżywała tę renowację starego mebla jak mrówka okupację, jak gdyby babunia zamierzała wykorzystać w roli obicia zabytkowe arrasy z Wawelu. Albo gorzej. Bezcenne tkaniny z jej osobistych zapasów!
Spanie do oporu? Niepojęte! Snucie się w piżamie? Wykluczone! Olaboga! Kto to widział! Albowiem Wanda Popiełowska wierzyła głęboko, że uczciwi ludzie wstają punktualnie o piątej rano, świątek, piątek i niedziela, i biorą się czym prędzej do roboty, a kto tak nie robi, ten leń patentowany, nierób i miglanc w ciapki.
Wspólne wakacje, ferie czy przerwy świąteczne przypominały wytęsknioną, wyczekiwaną przejażdżkę na karuzeli - oślepiającej kolorami i światłem, ogłuszającej dźwiękami, zapierającej dech. A przynajmniej tak było, dopóki nie zaczęli dorastać...
Czasem nachodziła mnie taka myśl, że ciekawe, co u ciebie, że może zadzwonię, pogadamy, jak kiedyś, a potem... Potem znów coś się działo i nim się obejrzałam, było już rok później.
Bo od tego są nastolatki, powtarzała, żeby robić głupoty, naginać granice i uciekać coraz śmielej w świat. A dorośli - żeby po cichu wstrzymywać oddech.
- Zjawił? – powtórzył Jan Jakub z niesmakiem. – Nazywajmy rzecz po imieniu. Wtargnął, proszę pana! Wszedł jak do siebie! Zawłaszczył przestrzeń, znieważył święte prawo własności, zelżył mir domowy!
– Ale czy to się godzi tak o nieboszczyku?… – wtrąciła ciotka Wanda, marszcząc czoło na znak konfliktu wewnętrznego.
– Mama jest za dobra dla ludzi. Jeszcze go chciała posiłkiem podjąć!
– Och, ty mi nie przypominaj… – Ciotka jedną ręką chwyciła się za gors, drugą zaś za kuchenny blat. – Ja się do dzisiaj pozbierać nie mogę, proszę pana władzy.
Krzątając się machinalnie po kuchni, ciotka Wanda mówiła i mówiła, niby do niego, ale bardziej do siebie, a Maciejka kręcił korbką i słuchał. Bo choć nauczył się, że mówienie też ma przyszłość, to wciąż pamiętał, ile człowiek może osiągnąć, jeżeli czasem na chwilę zamilknie.
Ja chyba wiem, kim jestem! Ja mam na to dokumenty! Z dokumentami się nie dyskutuje!!!