cytaty z książki "Dziewczyny z Wołynia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Czy wierzę w pojednanie polsko-ukraińskie? Na pewno nie da się go zbudować na kłamstwie. Na fałszowaniu historii. To się jeszcze żadnemu państwu i żadnemu narodowi nie udało. Najpierw trzeba powiedzieć prawdę. Całą prawdę.
Żadne słowa, żadne czyny nie zwrócą nam bliskich. Zadane nam straty są nieodwracalne. Nie oznacza to jednak, że mamy milczeć na temat naszej życiowej tragedii. Często słyszę, że Wołyniacy dyszą żądzą zemsty i rozsiewają nienawiść między narodami. Ale nam nie chodzi o zemstę. Nam chodzi o prawdę.
Na początku nie potrafiłam sobie tego wszystkiego wytłumaczyć, zrozumieć. Dlaczego akurat oni? Dlaczego akurat ja? Dlaczego to na nas spadły takie straszliwe nieszczęścia? Jak Bóg mógł na to wszystko pozwolić? Z wiekiem przyszła jednak pokora i zrozumienie. Nie, nie mam pretensji do Boga. To bowiem nie Bóg zadał mi te wszystkie cierpienia. Zadali mi je ludzie.
Sztafeta pokoleń trwa. Nie została przerwana. To nasze zwycięstwo.
Kiedy wracam dziś do tamtych strasznych dni, przede wszystkim przypomina mi się strach. Wszechobecny, paraliżujący, ściskający za gardło. Zalegający w trzewiach niczym kamień. Niepozwalający spać, jeść, myśleć. Żyć.
To straszne, do czego zdolny jest człowiek. Jaką krzywdę może wyrządzić bliźniemu w imię obłędnej, nienawistnej ideologii...
Ale ja biegnę dalej. Nie chcę umierać. Chcę żyć.
Byłam małą dziewczynką i urzeczona patrzyłam na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Przyrzekałam sobie, że nigdy z Wołynia nie wyjadę. Życie potoczyło się jednak inaczej.
Niektórzy pytają mnie, dlaczego nie uciekliśmy. Rzecz w tym, że nie mieliśmy za bardzo dokąd uciekać. Tu Sowiet, tam Niemiec. No i do tego ukraińscy nacjonaliści. Granica na Bugu była bardzo dobrze strzeżona. Zdarzało się, że pojedynczym osobom udawało się przedrzeć do Generalnego Gubernatorstwa. Ale całej rodzinie? Rodzice nie chcieli ryzykować. Poza tym tu był nasz dom, nie tak łatwo wszystko rzucić i wyjechać.
Mam żal do władz Polski, że przez tyle lat nic nie robiły, aby godnie uczcić pamięć wymordowanych Wołyniaków. Nasi bliscy nie mają porządnego pomnika, o ich cierpieniach mówi się półgębkiem. Jakby ze wstydem. Wszystko to, aby nie drażnić Ukrainy. Ukraina tymczasem nie ma podobnych skrupułów. Naszym oprawcom stawia pomniki.
Dzisiaj dzieci, które doświadczyły wielkiej traumy, otrzymują opiekę psychologów. Wsparcie. My ze swoim cierpieniem musiałyśmy się uporać same...
Nie ukrywam, że czuję ogromny żal do polskich władz. Od 1989 roku żaden rząd, żaden premier, żaden prezydent i żaden marszałek sejmu nie upomniał się w należyty sposób o nas. O Kresowian ze zgładzonych rodzin. A przecież na Wołyniu spalono dziesiątki polskich miejscowości, wymordowano dziesiątki tysięcy ludzi. I co? To cierpienie nie ma żadnego znaczenia?
W 2017 roku oficjalnie zwróciliśmy się do prezydenta Andrzeja Dudy z uprzejmą prośbą o objęcie patronatem zorganizowanych przez nas uroczystości. Co roku, 11 lipca, w rocznicę wołyńskiej "krwawej niedzieli", organizujemy skromne obchody w Warszawie. Prezydent odmówił.
Czasami mamy wrażenie, że rządzący nie liczą się z naszym cierpieniem, że stanowi tylko kłopot. Rozdziera to nasze serca. Przecież nasi bliscy zginęli dlatego, że byli Polakami. Kto więc, jak nie Polska, powinien się o nich upominać? Niestety, pamięć o naszych zgładzonych rodzinach złożono na ołtarzu dobrych relacji z Ukrainą.
A mimo to - ja nadal żyję. Nie ma takiej przeciwności losu, której człowiek nie byłby w stanie pokonać. Nie ma sytuacji, z której nie mógłby wyjść obronną ręką. Historia kobiet i dziewcząt z Wołynia, które przeszły przez piekło, ale nigdy się nie poddały, jest tego najlepszym dowodem.
Czy wybaczyłam zabójcom moich rodziców? Przede wszystkim nigdy ich nie spotkałam, teraz na pewno już dawno nie żyją. Gdyby jednak ktoś przyprowadził i postawił przede mną któregoś z tych ludzi i powiedział: "oto on", to na pewno nie chciałabym mu odpłacić pięknym za nadobne. Nie pragnę zemsty, odwetu. Z drugiej jednak strony chyba nie zdobyłabym się na wybaczenie.
Przez pierwsze lata, jeszcze w gimnazjum, wydawało mi się, że mam na rękach krew moich bliskich. Wrażenie było tak silne, że gdy zbliżałam dłonie do twarzy, czułam jej zapach. Myłam wtedy obsesyjnie ręce, szorowałam je. Mimo to zapach krwi się utrzymywał. Nie chciał odejść...
Po naszej miejscowości pozostali tylko ludzie. Samego Teresina już nie ma. Ukraińcy zrównali wszystko z ziemią, tam gdzie były domy, posadzili las. W miejscu, gdzie stał nasz dom, wyrósł piękny, owocowy sad.
Tyle po nas zostało. Drzewa i samotny krzyż.
Jak układały się nasze relacje z ukraińskimi sąsiadami? Idealnie. W pobliskim Porycku stał kościół katolicki, który ufundowali Czaccy. Obok wznosiła się cerkiew i synagoga. W niedzielę wszyscy razem - katolicy i prawosławni - maszerowaliśmy do miasta i dopiero tam każdy rozchodził się do swojej świątyni, by się w niej pomodlić.