cytaty z książki "Dominic"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miłość nie zawsze była piękna. Nie zawsze było miło czy słodko. Miłość mogła być pokręconą, brzydką suką. Zawsze wiedziałam, że to był ten rodzaj miłości, który znajdę. Jedyny rodzaj, który mógłby mnie dotknąć. Ponieważ niektórzy z nas należeli do ciemności (...).
Dominic Benedetti być może był potworem, ale był potworem o krwawiącym sercu. To serce w żaden sposób nie było ze złota. Był to bardziej drut kolczasty i stalowe, ostre, śmiertelne krawędzie.
Nie miałem złudzeń co do ciemności w mojej duszy. Była jak czarna otchłań. Dziura tak głęboka i mroczna, że bez trudu mogła mnie pochłonąć. I prędzej czy później właśnie to zrobi.
Chciałabym wiedzieć na jaki los zostałam skazana. Mój oprawca.... Jak miał na imię? Postanowiłam, że będę nazywała go Śmierć. Wyglądał jak mroczny anioł. A ta maska... Chyba jednak bardziej przerażała mnie jego piękna i bezlitosna twarz.
Nie prosiłam o wolność. Nie zamierzałam błagać. Walczyłam, bo miał rację, nazywając mnie suką. I nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Nawet jeśli to oznaczało, że będę musiała zapłacić za to wysoką cenę.
Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, bo zobaczyłabym w nich swoją hańbę. Dostrzegłabym, jak ciało szybko się poddało, oddając się bez walki temu mężczyźnie. Oprawcy. Strażnikowi. Prześladowcy. Dręczycielowi.
Nienawidziłam się za to, że nie chciałam już dłużej zostawać sama. Gardziłam swoją słabością i strachem, który nie miał zamiaru dać mi odrobiny wytchnienia.
...ten płaski, pozbawiony zainteresowania ton był grą. Zmyłką, która ukrywała prawdziwe emocje. Mimo że sytuacja, w której się znalazła, mnie nie obchodziła, to... przebłysk sumienia wkradł się przez pęknięcie w murze, który wybudowałem wokół serca. Wpadł maleńką szczeliną i namieszał w mojej głowie. Nie podobało mi się to.
Może targają nami emocje, ale ja nie czuję nienawiści do siebie. Nie jestem zła. Nie krzywdzę ludzi. Ty... ty jesteś potworem. Nienawidzisz siebie bardziej, niż kiedykolwiek potrafiłbyś nienawidzić innego człowieka.
Nagle poczułem przemożną potrzebę założenia swojej maski. Przejrzała mnie na wylot i wypowiedziała słowa, których ja nie potrafiłem wymówić, bo byłem tchórzem. Nie umiałem zaakceptować prawdy, aż stała się moją jedyną słabością.
Istniała rzecz, która nas łączyła. Sprawiała, że byliśmy tacy sami. Oboje nienawidziliśmy. Zostaliśmy zranieni. Czy raczej sponiewierani. Ani on, ani ja się nie złamaliśmy. I nigdy byśmy do tego nie dopuścili, choć on myślał, że złamie mnie. Tyle, że ja nie planowałam się poddawać.
Miłość jest zmienna. Nie trwa wiecznie. Nie w naszym świecie. Tylko głupiec wierzy w szczęśliwe zakończenia.
Wzrok miał dziwny, mroczny i... pusty. Zupełnie jakby wykorzystał ostatnie siedem lat, żeby stworzyć szeroką rozpadlinę. Dziurę tak głęboką, że nikomu nigdy nie udałoby się pokonać tej przepaści.
Byłam popieprzona. Wiedziałam, że to nas łączyło - jego szaleństwo i mój obłęd wspaniale się komponowały. Jakoś się odnaleźliśmy i stworzyliśmy coś naszego. Nie dbałam o to, że wyglądało jak jakieś wynaturzenie. Mroczne, głębokie i pełne, a w pewnym sensie piękne. Zdawałam sobie sprawę, że zabrnęłam za daleko. Kiedy nadejdzie czas rozstania, zostawię przy nim część siebie. Fragment, który już do mnie nie należał.
Zabijanie wcale nie czyniło z człowieka silnej osoby. Władza i broń, przed którą klękali wrogowie, uderzały jednak do głowy. Ta myśl przyspieszała bicie serca i podgrzewała krew w żyłach. Sprawiała, że czułam się potężna.
Stanęła blisko, ale jednocześnie dała mi przestrzeń. Tym się dla siebie staliśmy. Zupełnie jakbyśmy znali i czuli wzajemne potrzeby. Żadne z nas nie potrafiło znieść cierpienia drugiego. Kobieta, którą zraniłem. Zapłacono mi za jej złamanie, a jednak oddała mi część swojej duszy i skradła kawałek serca.
Miałem chore przeświadczenie, że znałem te oczy. Bez względu na to, jak niedorzeczne się to zdawało, były związane z hakimś odległym wspomnieniem. Przelotnym, ale lepszym od tego, czego doświadczaliśmy teraz.
Pragnąłem jedynie przestać myśleć. Zrzucić swoją skórę. Stać się kimś innym. Kimkolwiek. Pewnie najgorsza szumowina mogła nazwać się lepszą ode mnie. Od tej anomalii. Okropnego potwora, który ranił, łamał, odbierał piękno nienależące do niego i je niszczył.
Patrzyłem na nią, jakbym poraz pierwszy widział kobietę w ten sposób. Chyba jeszcze nigdy nie czułem takiego pragnienia. Mógłbym przysiąc, że zagłębiałem się w coś nieskazitelnego.
Czytałam, że w prawdziwym życiu - w przeciwieństwie do filmów - huk wystrzału brzmi jak wyskakujący z butelki szampana korek, ale w tym przypadku teoria się nie potwierdziła. Przypominał raczej eksplozję - przeszywający, ogłuszający wybuch. Głośniejszy niż cokolwiek wcześniej słyszałam. Straszniejszy od wszystkiego, co widziałam.
Strach miał charakterystyczny zapach. Nie pomyliłbym go z niczym innym. Ostry. Kwaskowy, a jednocześnie słodki. Kuszący.
Kierował mną głód zemsty. I nie tylko. Wciąż jej potrzebowałem. Mojej drugiej połówki. Bratniej duszy. Miałem rację, mówiąc jej, że byliśmy tacy sami. Nienawidziła tak, jak ja. I ufałem, że dotrzymywała obietnic. Pomogę jej się zemścić i gdy rozwiążemy wszystkie problemy, zakończy moje życie.
Kochał ją. Rozpoznałam to po sposobie, w jakim się o niej wyrażał. Po prostu taką nałożył na siebie karę - rodzaj samobiczowania. I miało to sens. Nienawidził siebie za to, co zrobił, kim był i kim się stał.
Zrozumiałam jego wstręt do siebie samego. Nienawiść i stratę. Potrafiłam je zrozumieć. Nie czyniło to z niego dobrego człowieka. Nie puszczało niczego w niepamięć. Nie zmywało krwi, którą przelał. To już na zawsze zostało z nim. Definiowało go, ale także wiele o nim mówiło.
Wiedzieliśmy, że byliśmy dla siebie wybawieniem. Nasi wrogowie zbierali się na zewnątrz, a my mieliśmy wyłącznie siebie.
Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam w bajki. Nie w te disnejowskie. W te prawdziwe. Straszne. W których nie każdy miał szczęście spotkać księcia w lśniącej zbroi czy żyć długo i szczęśliwie. Nauczyłam się wtedy, że życie naprawdę dawało w kość. Ból i cierpienie czaiły się za każdym uśmiechem. Nigdy jednak nie przestałam wierzyć w moc miłości i zawsze bardziej kochałam bestie niż książęta.
Anioł śmierci. Takim widziałam go w domku, gdzie miał mnie złamać. I wiedziałam, że właśnie tym się dla mnie stał. Miał zgładzić wszystkich moich wrogów, chronić mnie i kochać.
Miałam wyjść za człowieka, którego kochałam. Mężczyznę, który przypominał dziką bestię - przeszedł przez piekło, a potem znalazł się na szczycie świata.
Razem mogliśmy pokonać każdą przeszkodę. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Zupełnie jak dwa ostatnie elementy układanki, zagubione przez wiele lat i odnalezione pod zakurzoną kanapą. Gdy połączono nas ze sobą, pysta przestrzeń została zapełniona i wszystko stało się kompletne.
Mężczyzna... był piękny. Bardziej niż piękny. Jego twarz wyrażała niewinność, o którą jednak nie śmiałabym go posądzić. Instynkt podpowiadał mi, że nigdy jej w sobie nie miał.
Dążyłem do zanurzenia się jeszcze głębiej w mrok. Tak bardzo, żeby już nigdy nie ujrzeć światła dnia.