cytaty z książki "Dziennik 1954"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Leżę na łóżku, przyjaźnię się z sufitem i męczy mnie świadomość, jak wiele rzeczy w życiu potrafiłbym dobrze robić.
Marnowanie życia jest mało pociągającym zajęciem, lecz obudzona świadomość, przypuszczenie, że motorem marnowania jest głupota jest nie do zniesienia.
Konkretem jest wielogodzinne leżenie na łóżku, bez zmęczenia i bez ruchu, w otępiającej bliskości samego siebie, bez żadnej nadrzędnej konieczności, aby było inaczej. Jak pusto, jak
pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i święci.
I łóżko - przyrząd ważny i pełen ponurej ambiwalencji.
Żadne, najcenniejsze swawole nie okupią wielogodzinnych prostracji i maniakalnego wpatrywania się w sufit, skąd jakoby miałaby przyjść odpowiedź w sprawie zmarnowanego życia. Jakże to łóżko zna moje udręki, moją samotność, moją gorycz. Obłomow miał rację: po co wstawać? Wszystko można załatwić z samym sobą leżąc na wznak, z rękami pod głową, i odmawiając dalszego udziału.
Naród polski nie Kant, subtelnością rozumowania nikt go jeszcze nie wzruszył.
Czytam ten zapisany zeszyt i znów dobiega mnie fałszywy ton. Pełno tu ludzi i paradoksów, forma mojego życia wygląda zeń jak rozszumiana nieustannym ruchem i zaciekawieniem klatka. A gdzie jest pustka, którą czuję nieustannie wokół siebie? Gdzie samotność? Ja wiem, samotność to banał, dziś już wyświechtany doszczętnie przez 300 lat introspektywnej literatury, lecz to nie czyni z niej nie-faktu. Jest przy mnie i wokoło mnie. Wiem o tym, bo nie rozczulam się nad sobą. To ta samotność, w której brak właściwych ludzi, czyli tych, których się chce i pożąda, od których płynie świadomość nie-traconego istnienia. "Przyjacioły opadłe w biedzie", to prawda, ale jej czcigodna, wieczysta aktualność gdzieś się wytarła przez wieki oczywistości. Konkretem jest wielogodzinne leżenie na łóżku, bez zmęczenia i bez ruchu, w otępiającej bliskości samego siebie, bez żadnej nadrzędnej konieczności, aby było inaczej. Jak pusto, jak pusto, mimo pozorów, że coś się kręci i świeci.
Jak świat światem ludzie, mówiąc o ludziach, zawsze ich krzywdzą. Jest to prawda prosta i niezmienna, cóż bowiem trudniejszego i mniej dostępnego niż zawiły kosmos przeżyć, tęsknot i doznań drugiego człowieka. Nie będąc w stanie go nigdy z natury rzeczy odszyfrować, ludzie mówiący o ludziach albo go brutalnie upraszczają, albo mętnie komplikują, kiełbaszą, wikłają.
Z natury jestem optymistą, a także ze świadomego rozeznania i wyboru, albowiem optymizm jest trudniejszy. Nie sztuka jest być pesymistą, uniwersalność gówna jest rzeczą najłatwiejszą do zauważenia, prawdziwym honorem jest umieć zaprzeczyć wszechpotężnemu doświadczeniu. Lecz w tej obłędnej panoramie, jakby zaprojektowanej przez imbecyla, któremu wytłumaczono indeterminizm, ciągle natknąć się można na ciepłe letnie przedpołudnia w pachnącej trawie, na długie pływanie z głową w zielonej wodzie, nawet na koleżeństwo, nawet na precyzję wniosku, nawet na rozrzewniającą ironię, nawet na lojalność uczuć, nawet na olśniewającą wątpliwość. Czyli na urodę życia.
To ta samotność, w której brak właściwych ludzi, czyli tych, których sie chce, lub pożąda, od których płynie świadomość nie-traconego istnienia
Jak pusto, jak pusto, mimo pozorów, ze coś się kręci i świeci.
Gdy się obudziłem, olśniło mnie, że pośród wszelkich mądrości narodów, pomiędzy nieprzebranymi skarbami przysłów, brylantami wszechwiedzy, diamentami ostatecznego zrozumienia, nic nie da się porównać ze skromnym polskim zdaniem, które brzmi: Życie jest jak gówno na kole - raz jest w górze, raz jest w dole. Nie znam niczego w dorobku poznawczym kultur i cywilizacji, w uniwersalnym wysiłku filozofii od Sumeru poprzez Grecję, Konfucjusza, Talmud i chrześcijaństwo aż do szkoły wiedeńskiej, egzystencjalizmu i logiki formalnej, co dałoby się porównać z głębią tego stwierdzenia. Co z równą precyzją i siłą obrazowania oddałoby to, o co właściwie chodzi. Tak mnie ta myśl pocieszyła, że wstałem z łóżka i od razu się ogoliłem.
Ponure i bolesne jest to, że po latach łajdacy i durnie dochodzą do przyzwoitości i rozsądku nie walcząc o nic i nie poświęcając niczego - jedynie wymykając się konfrontacjom ze złem aż do czasu, gdy słuszność i uczciwość zwyciężą same, przy pomocy historii lub tylko mody."
(z przedmowy, s. 13)
Jak świat światem ludzie, mówiąc o ludziach, zawsze ich krzywdzą. Jest to prawda prosta i niezmienna, cóż bowiem trudniejszego i mniej dostępnego niż zawiły kosmos przeżyć, tęsknot i doznań drugiego człowieka. Nie będąc w stanie go nigdy z natury rzeczy odszyfrować, ludzie mówiący o ludziach albo go brutalnie upraszczają, albo mętnie komplikują.
[...] dla ludzi trzeba być dobrym, jako że oko w oko z hydrą niemocy jedyną obroną człowieka jest dobroć innych ludzi; mądrość, potęga i zwycięstwa nad przyrodą w końcu obracają się przeciw ludziom, dobroć nigdy.
Historia uczy, że wieki ciemnoty mogą trwać długo, ale w końcu ustąpić muszą zwykłemu puknięciu się w czoło.
Zakaz jest plazmą komunizmu, jest tym, czym system pulsuje, oddycha, co wchłania, czym się żywi. Zaś ludzie, których organizacja jest gwarantem egzystencji komunizmu, odżywiają się zakazami jak chlebem i komunią świętą.
Zawsze ciążyło mi przeświadczenie, że jakaś płytkość moralna kryje się w tradycji franciszkańskiej, w jednakiej dobroci, łagodności i wybaczeniu dla wszystkich. Nie lubię ani nie cenię tych przez wszystkich kochanych, podziwianych, uznanych za świętych, najlepszych, niepokalanych, tych pochylających się nad każdym ptaszkiem i wyrozumiałych dla każdego drania, tych, co wszyscy szanują i cieszą się nimi. Jest to mój odruch psychiczny, być może nie świadczący o mnie dobrze. Są pośród nas łotry takiego kalibru, że przez długie, pełne sukcesów życie udaje im się stworzyć wokół siebie tak gęsta aurę fałszywych skromności, bezbronności i wrażliwości, że już nigdy nikomu nie udaje się obnażyć ich przecherstw i jadu."
(z przedmowy, s. 13)
[...] fastrygowanie światopoglądu z doktryną kończy się zazwyczaj fanatyzmem [...].
Kilka lat życia w komunizmie uczy o bycie, którego nie ma w żadnych systemach filozoficznych. Jest to byt prasowo-radiowy. Samoistny, niezależny ani od percepcji, ani od żadnego kryterium rzeczywistości.
Gniotąc kości w zapluskwionych pociągach początku lat 50 tych, ani przez chwile nie chciałem być kimś innym, ani robić co innego-uczucie cenne i jakże trudne do znalezienia w życiu. Moja nagroda: ten polski KTOŚ, który gdzieś tam w odmęcie mojego czasu i miejsca na ziemi czyta TO co ja piszę, on zrozumie.
Przeczytałem w "Trybunie Ludu", że Hohenzollernowie i Habsburgowie upadli w wyniku rewolucji październikowej. Niby drobiazg, a cieszy.
Natomiast skłamałbym, gdybym narzekał na brak w mym życiu luksusu. Życie bez luksusu? Skądże znowu. Luksus jest najcenniejszą specyfiką mej egzystencji. Jest rekompensatą za brak komfortu, auta, willi, żony, dziatwy, rodzinnych upojeń. Mój luksus, ekwiwalent tylu dóbr, wynika z mej kondycji w komunizmie, skrzy się dobroczynnym bogactwem. Mój luksus to pełen konsekwencji fakt, że jestem bezrobotnym.
Danusia zainkasowała dziś rano kilka celnych uderzeń w szczękę od swego aktualnego pana i przyszła się poskarżyć. Słuszności, celowości, ani nawet uroku takich odruchów Danusia nie kwestionuje: pojawiła się w domu o godzinie szóstej rano, po przeciągłych dyskusjach z jakimiś Brazylijczykami, i jest w stanie pojąć niechęć człowieka sobie bliskiego do takich spóźnień. Czego się obawia, to ewentualności, że pan, który okazał tyle serca, werwy i odręcznego talentu, może zniknąć z jej życia, co byłoby szkodą niepowetowaną, jeżeli brać pod uwagę jego materialną zasobność, partyjne kontakty oraz Danki uczucia.
Wiem o sobie rzeczy brzydkie i jeszcze brzydsze,które są zwykłą zawiłością nieprzekazywalną drugiemu człowiekowi.Ale też wiem,że nie ma we mnie tego,za czym oni niuchają,o tym wiem na pewno,jak wiem,że nie pójdę na żadną służebność myśli,sumienia i egzystencji,że nie poprawię sobie niczego w życiu za cenę tego,w co wierzę,co zdaje mi się słuszne i godne mej lojalności.
Każdemu przy
zdrowych zmysłach musi się wydać podejrzane wyjaśnianie świata i życia przy pomocy
jednego prawidła, wielorakość prawideł wynika z najprostszej obserwacji. Natomiast
wariat, nawet łagodny, zgodnie z tym, co wiemy o wariatach, przyjmie to za objawienie.
On jeden wie, że się nie myli, podczas gdy wszyscy się mylą. Toteż dając mu
uproszczoną wersję nadrzędnej słuszności mamy go od razu po naszej stronie.
Przykładając sztywną miarę swej doktryny do rzeczywistości, albo cały wszechświat do
swych schematów, wariat oskarża wszystko, prócz swej doktryny i swych schematów.
Jeśli komuś zazdroszczę twórczości, to Anatolowi France: umiał produkować myśl jasną a zarazem dwuznaczną i dzięki temu pokupną. Nigdy mi się to w życiu nie uda. Nie wiem, nie potrafię, a gdybym nawet wycisnął to z siebie, doraźni władcy nie pozwolą na to, abym był sobą."
(s. 31)
Tyle z melodramatu marksizmu na dzisiaj [...], po pięciu latach komunizmu w Polsce już trochę widać, że "Kapital" i "Trędowata" to wcale nie tak różne rzeczy, zaś losy idei i dziewic coś mają wspólnego.
Żyje w Polsce młody - chyba w moim wieku - pisarz Stanisław Lem. Jest to świetny pisarz, ale waloru jego można się tylko domyślać.