cytaty z książki "Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Czytanie zmienia wygląd książki. Raz przeczytana, już nigdy nie wygląda tak samo, a ludzie zostawiają na książkach własne ślady".
Ludzie nie zdają sobie sprawy, że transport lotniczy przewozi turystów do najbardziej zapyziałych krajów świata. Najaktywniejsi turyści pochodzą z najbardziej statycznych społeczeństw. Turystykę można zdefiniować jako podróże zamożnych ludzi, bezmyślnie odwiedzających pogrążonych w letargu biedaków.
Nie odjechałem daleko. Mógłbym wyskoczyć z pociągu i bez trudu wrócić do Medford autobusem. Dobrze znałem te miejsca, a mimo to zauważałem nowe szczegóły (...) wszędzie też powiewały amerykańskie flagi. Gwiaździsty sztandar furkotał nad stacjami benzynowymi, supermarketami i wieloma podwórzami. Tam wznosiła się kościelna wieża podobna do pieprzniczki. Nie przypominałem sobie, żebym ją wcześniej widział, ale też nigdy wcześniej nie wyrwałem się tak z domu na oślep. Długość podróży, którą zamierzałem odbyć, pozwalała mi na uważne przyglądanie się detalom. Jednak flagi wprawiały mnie w zdumienie: czy były to świątobliwe przechwałki patriotów, ostrzeżenia dla cudzoziemców, czy też dekoracje przed świętem narodowym? Dlaczego nad zaśmieconym podwórkiem tego walącego się domu śliczna mała flaga powiewała lojalnie na maszcie? Sądząc po tych dowodach, należało to uznać za amerykańską obsesję, oddawanie czci wizerunkom, które kojarzyłem z najprymitywniejszymi umysłami politycznymi.
Podróż jest, w najlepszym razie, samotnym przedsięwzięciem: jeśli chcesz coś zobaczyć, zbadać, ocenić, musisz być sam, nieobarczony niczyim towarzystwem. Inni ludzie mogą cię zwieść; do twoich splątanych wrażeń dokładają własne; jeśli są w nastroju towarzyskim, zaciemniają ci widok, jeśli zaś są nudni, niszczą ciszę retorycznymi stwierdzeniami, zakłócając twoją koncentrację zdaniami: „Och, popatrz, pada" albo „Dużo tutaj drzew".
Już wiele lat wcześniej zauważyłem, jak dokładnie pociągi odzwierciedlają kulturę danego kraju: nędzny, uciemiężony kraj ma nędzne, uciemiężone pociągi, dumny, skuteczny naród może się poszczycić takimi samymi pociągami, na przykład Japonia. W Indiach jest nadzieja, ponieważ pociągi uważa się tam za znacznie ważniejsze niż wozy, jakimi wciąż jeżdżą niektórzy Hindusi. Jak się przekonałem, wagony restauracyjne miały do opowiedzenia całą historię (a jeśli w pociągu nie było wagonu restauracyjnego, kraj się nie liczył). Kramik z makaronem w malajskim pociągu, barszcz i chamstwo w kolei transsyberyjskiej, śledzie i smażone grzanki w Latającym Szkocie. Tu, w pociągu Lake Shore Limited kolei Amtrak, przejrzałem menu i odkryłem, że mogę zamówić Krwawą Mary i Śrubokręt. Menu nazywało ten zastrzyk wódki poranną pobudką". W żadnym innym pociągu na świecie nie można zamówić mocnego drinka o tak wczesnej porze. Amtrak bardzo się starał.
Nie sposób było wyjechać z Chicago pociągiem Lone Star i rozpocząć podróży przez sześć stanów, nie słysząc melodii wszystkich piosenek na cześć pociągu. Połowa jazzu to muzyka pociągowa; sam ruch i odgłos pociągu mają rytm jazzu. Nic w tym dziwnego: epoka jazzu była też epoką pociągów. Muzycy podróżowali pociągami albo wcale, a pulsujące tempo, stukot i samotny gwizd przenikały do piosenek.
Później tego samego dnia zobaczyłem coś nie mniej dziwacznego. Mijając kościół, ujrzałem księdza błogosławiącego osiem nowych furgonetek za pomocą wiadra wody święconej. Księdzu towarzyszyło trzech ministrantów ze świecami i krzyżami. Sama ta scena nie miała w sobie nic dziwnego; w Bostonie co roku błogosławi się domy, rok w rok błogosławi się flotę rybacką w Gloucester. Dziwne wydało mi się jednak to, że kiedy ksiądz spryskał już wodą święconą drzwi, koła, tylną klapę i maskę, właściciel furgonetki podniósł maskę, a ksiądz zanurkował. żeby poświęcić także silnik, jak gdyby Wszechmogący nie potrafił przeniknąć przez karoserię. Może uważali, że Bóg jest jeszcze jednym cudzoziemcem, na którym nie można polegać, dlatego odnosili się do Niego nieufnie, podobnie jak do innych gringo. Jezus na pewno był gringo, jak pokazywały święte obrazki.
Pociąg wjechał do stanu Chiapas. Góry w Chiapas sprawiały wrażenie wyższych, ziemia bardziej rozpalonej słońcem, a te dwa kontrastujące ze sobą krajobrazy były tak niegościnne i pozbawione wszelkich śladów ludzkiej działalności, że ludzie przypominali pionierów, twardych przybyszów, którzy dopiero mieli zostawić tu swoje piętno. Pociąg znajdował się między stacjami, ale nawet one przypominały osady z pogranicza. W miasteczku Arriaga spytałem konduktora, kiedy możemy się spodziewać przyjazdu do Tapachuli. Konduktor policzył na palcach, potem roześmiał się, ponieważ mieliśmy ponad dziesięć godzin opóźnienia.
Zanim dotarliśmy do Pijijiapan, zjadłem większość prowiantu, a resztki - odbarwione plasterki szynki i ser, który w upale zamienił się w kit - wyrzuciłem przez okno. Ponadto skończyłem czytać Pudd’nhead Wilson. Pijijiapan to miasteczko targowe. Pociąg zatrzymał się w samym jego środku na pół godziny, wędrowni sprzedawcy, kupujący i kierowcy zdezelowanych samochodów nie mogli przekroczyć drogi, co doprowadzało ludzi do szału. Konduktor nie pozwalał też nikomu przejść przez pociąg. Ludzie czekali więc w słońcu z koszami, a znajdujące się w nich ryby cuchnęły coraz bardziej. Poza tym nieśli kurczaki, indyki, kukurydzę i fasolę. Ci niscy Indianie o kanciastych rysach marszczyli brwi na widok przeszkody.
W towarzystwie innych ludzi trudno wyraźnie widzieć lub myśleć. Nie tylko czuję się onieśmielony, ale - jeśli obok mnie ktoś głośno myśli - trudno mi zapanować nad przemyśleniami, niezbędnymi w procesie pisania. Inni ludzie odwracają moją uwagę, ale ja szukam nowych odkryć. Klarowność samotności jest niezbędna, by uchwycić wizję, choćby banalną; w takim prywatnym nastroju wydaje się wyjątkowa i godna uwagi. Kiedy czuję się podle, coś stymuluje mój umysł, sprawiając, że staje się niezwykle podatny na ulotne wrażenia. Później wrażenia te mogą zostać odrzucone lub skasowane, ale mogą też zostać potwierdzone i oczyszczone; tak czy owak miałem satysfakcję ukończenia całej sprawy w samotności. Podróż to nie wakacje, a często stanowi przeciwieństwo odpoczynku. „Baw się dobrze", mówili ludzie żegnający mnie na South Station. Niezupełnie na to liczyłem. Pragnąłem odrobiny ryzyka, niebezpieczeństwa, przykrego wydarzenia, silnej niewygody, przeżywania własnego towarzystwa oraz, w skromnym zakresie, romantyczności, jaką daje samotność.
Wcześniej słyszałem, że Nikaragua jest środkowo - amerykańskim odpowiednikiem Afganistanu, ale oprócz tego mglistego porównania niewiele wiedziałem o kraju, poza faktem, że w latach 1855-1857 rządził nim William Walker z Tennessee, mający metr pięćdziesiąt wzrostu, który wprowadził angielski jako język urzędowy, ustanowił niewolnictwo, zamierzał też przyłączyć Nikaraguę do Południa Stanów Zjednoczonych. Karzeł ten został zastrzelony w 1860 roku. Przez blisko czterdzieści lat Nikaraguą w barbarzyński sposób rządziła rodzina Somozów, o tym wiedzieli wszyscy. Ale wojna partyzancka? Doniesienia prasowe, na których musiałem teraz polegać, różniły się w ocenie powagi sytuacji.
Prawda jest jednak taka, że najgorszymi pociągami podróżuje się przez najlepsze krajobrazy. Superszybkie ekspresy japoński shinkansen, Błękitny Pociąg z Paryża do Cannes czy Latający Szkot oferują tylko luksusową przejażdżkę, nic więcej, szybkość niweluje przyjemność podróży. Za to lokalny pociąg do Cutuco zabiera człowieka w podróż przez wspaniałość. Jeżeli nie odstraszy nas uzbrojony konduktor, brudne wagony czy niewygodne siedzenia, zostaniemy nagrodzeni najcudowniejszymi widokami na południe od Massachusetts. Pociąg posuwa się z taką starczą powolnością, że człowiek odnosi wrażenie, iż Salwador dorównuje wielkością Teksasowi. Taki efekt wywołuje słaba lokomotywa i niezliczone postoje; sześćdziesięciokilometrowy odcinek do San Vicente pociąg pokonuje w trzy i pół godziny.
Różnica między pociągami meksykańskimi a gwatemalskimi stała się oczywista, kiedy tylko pozwolono nam wsiąść. Cztery wagony okazały się małymi drewnianymi skrzyniami z dużymi oknami bez szyb. Drewna nie pomalowano. Ta kolej wąskotorowa przypominała kolejkę w podupadającym wesołym miasteczku, zbyt małą i zdezelowaną, by traktować ją poważnie. Siedzenia, również małe, zapełniły się na pięć minut przed odjazdem. Siedziałem kolano w kolano obok Indianki, która, kiedy tylko pociąg ruszył, oparła podbródek na czerwonym kocu na ramieniu i zasnęła. Jej chuda, niespokojna córka w podartej sukience nie spuszczała ze mnie wzroku. Nikt w pociągu się nie odzywał, jeśli nie liczyć targowania się ze sprzedawcami owoców na mijanych stacjach.
Kiedy pociąg gwiżdże, odjeżdżasz, a ponieważ widziałeś już tak wiele podobnych odjazdów, wioska nie pozostawia żadnego wrażenia. Wzbijany przez przyspieszający pociąg kurz zakrywa chaty. Jednak te miejsca odkładają się w zakamarkach pamięci, aż zaczynasz się modlić o odmianę, o odrobinę nadziei, która mogłaby tchnąć nadzieję w te miejsca. Zobaczenie nędzy kraju nie oznacza wejrzenia w jego serce, ale o podobnej żałości bardzo trudno zapomnieć.
(...) skupisko nędzy pod Gwatemalą, zbieranina byle jakich chałup z papieru i blachy, stanowiło obraz największej beznadziei, jaką widziałem w życiu. Jak się dowiedziałem, mieszkali w nich ludzie pozbawieni dachu nad głową po ostatnim trzęsieniu ziemi, uchodźcy koczujący tam od dwóch lat mieli pewnie spędzić w tym miejscu resztę życia albo tkwić tam do czasu, gdy rząd ich przegna i podpali chaty, żeby nie narażać turystów na przykry widok. Chałupy sklecono z odpadów drewna i gałęzi, tektury i plastiku, szmat, drzwi samochodowych, liści palmowych, znaków drogowych zdjętych ze słupków oraz siatki splecionej z trawy. Całe koczowisko, pozostające przed naszymi oczyma przez dwadzieścia minut - ciągnęło się kilometrami (...).
W wagonie nie dało się oddychać. Kiedy zaczął padać ciepły, wieczorny kapuśniaczek, pasażerowie pozamykali okna. Światła filowały, pociąg kołysał się na szynach, a pasażerowie, upakowani jak sardynki, przy najdrobniejszym przechyle wpadali na siebie i głośno narzekali. Teraz ktoś włączy radio, pomyślałem. Natychmiast rozległy się donośne dźwięki latynoskiego quick-stepa, wżerające mi się w uszy jak kwas. Deszcz, muzyka, gorący, parny wagon, a do tego jeszcze moskity i słabe żarówki, podobne do wyschniętych mandarynek. Otworzywszy okno, wyjąłem Boswella, ale nie zdążyłem nawet przeczytać dwóch zdań, kiedy zgasło światło. Wagon pogrążył się w ciemności.
Zanim wzniesiono drapacze chmur Bogota, ze swymi kościelnymi wieżami, musiała być posępnie piękna. To najlepsze przykłady złotego wieku hiszpańskiej architektury, a jeśli dodać klimat północno-zachodniej Hiszpanii, w pewnych częściach miasta bez trudu można uwierzyć, że, jak ujmuje to Boswell, przechadzasz się po Salamance". Bogota utrzymywała żywe kontakty z Hiszpanią, ponieważ przez kilkaset lat łatwiej spływało się Magdaleną do morza i żeglowało do Hiszpanii, niż podróżowało po Kolumbii. Pod względem kulturowym i geograficznym Bogota wynosiła się ponad resztę Ameryki Południowej i własny kraj. Do dziś pozostaje wyniosłym miastem o systemie klasowym, którego nie sposób oszacować. Krowy skubią trawę w parkach Bogoty, ale ten sielski akcent, podobnie jak kościelne wieże, praktycznie ginie pod natłokiem paskudnych biurowców.
Rzeczywiście, wszystko to przypominało skomplikowaną grę, polegającą na często umykającym mi celu. Odkrywanie połączenia, znajdowanie stacji, kupno biletu, wsiadanie do pociągu i opadanie na fotel stawało się celem samym w sobie. Podróż przedwcześnie rozładowywała napięcie albo stanowiła epilog. Tak bardzo absorbowało mnie kupowanie biletów, że często zapominałem, dokąd jadę, a kiedy ktoś mnie o to pytał, uznawałem, że pytanie ma nikły związek z całą resztą, odpowiadałem więc: „Donikąd".
Podróż jest, w najlepszym razie, samotnym przedsięwzięciem: jeśli chcesz coś zobaczyć, zbadać, ocenić, musisz być sam, nieobarczony niczyim towarzystwem. Inni ludzie mogą cię zwieźć, do twoich splątanych wrażeń dokładają własne; jeśli są w nastroju towarzyskim, zaciemniają ci widok, jeśli zaś są nudni, niszczą ciszę retorycznymi stwierdzeniami, zakłócają twoja koncentrację zdaniami: "Och, popatrz pada" albo "Dużo tutaj drzew".
Travel was, above all, a test of memory.