cytaty z książek autora "Aleksander Wat"
Wnikliwy czytelnik z każdym wierszem nowym odkrywa w sobie dojrzewanie i rozkwit nowego i czystego rozumienia poetyckiego. (...) Czytelnik >>staje się<< i od wiersza do wiersza rozwija się ze swoim poetą. Czy warto zadawać sobie tyle wysiłku? - zapyta czytelnik. Bezwarunkowo warto: (...) jeżeli poeta jest autentyczny, (...) sam wysiłek staje się dla czytelnika pracą nad sobą, przeobraża go wewnętrznie (...). Jest to źródłem konfliktu z czytelnikiem dawnego typu, (...) biernym sybarytą wzruszeń poetyckich.
Moment diaboliczny jest bazą mojego pojmowania komunizmu , powiedzmy totalitaryzmu, bo w końcu hitleryzm jest też jedną z jego postaci, jakąś reakcją na komunizm. Jest diabeł. To mnie w gruncie rzeczy nigdy nie opuszczało. Jeśli pisałem o tym nikczemnieniu, to w sensie właściwie diabelskości, która jest również trywializacją.
Druga funkcja, którą spełniałem w «Czerwonym Sztandarze», to była nocna korekta, zresztą to już była czynność najbardziej odpowiedzialna, drżałem robiąc korektę. Najmniejsza omyłka, a nie tylko zecer idzie do mamra, także i korektor oczywiście za to odpowiada. A przecież można było iść do mamra i za przeniesienie nazwiska Stalin do nowego wiersza. A ja miałem obsesję. Mnie się ciągłe zdawało, że w końcu za mojej korekty wyjdzie straszna gafa, jedna literka będzie zmieniona i wyjdzie Sralin zamiast Stalina. Ciągle pilnowałem tego Sralina. Bo za to rozstrzeliwano.
To była Wielkanoc i wtedy wsadzono Żydów, żydowskich piekarzy. Siedzieliśmy z tymi piekarzami. To była duża cela. Wywołał nas i powiada nam na korytarzu: „panowie, pan pułkownik Wieniawa-Długoszowski przysłał dla panów trochę prowiantów”. Te prowianty to były dwie olbrzymie torby od Hirszfelda. Dwa litry wódki z białą główką, kawiory itd. „No, ale gdzie ja panów z tym posadzę”. I wpuścił nas do celi, gdzie przykuty do ściany siedział słynny wtedy bandyta, który zabił jakąś rodzinę. „Ja panom dam ten prowiant, ale pod warunkiem, że z nim się nie podzielicie. Jemu nie wolno: kryminalista, bandyta.
Jeżeli duma ma jeszcze jakiś sens w naszych czasach, to duma z ciągłego przezwyciężania własnego wczoraj. Przeważnie dzieje się odwrotnie: X..., Y..., Z... jest dumny, że od półwiecza pozostał wierny - nie sobie! - swoim dawnym dokonaniom i przynależnościom.
Zagadka komunizmu intelektualistów zachodnich: fanatyczna awersja do własnej kultury, ba , abominacja (nausée), pewność wewnętrzna, że ta cywilizacja, że to społeczeństwo jest spaczone, obłudne, złe - i stąd imperatyw magiczny szukania czystości w cywilizacji odmiennej, przeciwstawnej.
Nigdy nie czułem się Polako-Żydem czy Żydo-Polakiem. Nie znosiłem Metysów. Zawsze czułem się i Żydem-Żydem, i Polakiem-Polakiem (jak by się powiedziało po francusku). jednocześnie trudne do wytłumaczenia, ale prawdziwe. Zawsze byłem dumny (o ile wolno w ogóle być dumnym z przynależności do tej czy innej grupy ludzkiej), że jestem Polakiem, że jestem Żydem. A także zrozpaczony: że jestem Polakiem, że jestem Żydem. Fura nieszczęść!
We wczesnej młodości kochałam się w swoich belfrach - brodaczach - opowiada pani Z. Ale nie we wszystkich. Z reguły w najbrzydszych. Parę lat temu spotkałam po 25 latach dawnego profesora matematyki. Był już wtedy stary. Dałam mu się poznać.
"Nie pamięta pan, ciągle stawiał mi pan dwóje.?! A ja tak się w panu kochałam!
"A ja się kochałem w dwójach" - odpowiedział kościany dziadek z małpim uśmiechem starego kłamczucha.
Tym straszliwszy jest komunizm, że z tego wspaniałego człowieka potrafił w ostatnich latach jego życia zrobić szmatę.
Polityka jest naszym przeznaczeniem, cyklonem, w którego sercu tkwimy ciągle, choćbyśmy się chronili w łupinach poezji.
I tam, gdzie Żydów w ogóle nie było, Polacy nauczyli Uzbeków antysemityzmu.
Może wiemy, że my wiemy, żeśmy coś wiedzieli… Ale co?
[s. 175].
Teraz znów słyszę jeden tylko głos jeden głos jeden głos
jedno słowo
które woła mnie.
Dokąd?
[„Echolalie”, s. 13].
Gdy umierają wielkie religie, wyłaniają się religie wypaczone – sekty. Zawsze jest tak. Wtedy się wyłaniają bożki – to jest ta charyzmatyczna władza wodza, jeszcze przed Stalinem, on jest ten jedyny, nikomu się nie ufa i wybiera się wtedy jednego, któremu się ufa. To jest stara historia.
O dawniej ach dawniej było inaczej i byłem tak szczęśliwy
tramwaje dzwoniły słodko jak skowronki
a balony turkotały nad głową jak anioły.
A gdy torba serca nabrzmiewa mi od pocałunków
wyjmuję je i zapalam
by świeciły jak świeczki
nad smutnym ociemniałym kamieniem ulicy.